Tragiczna historia Stanisława Burzyńskiego. Był pijany, zabił człowieka
Zawodnik był o krok od wielkiego transferu. Mógł przejść do historii. Zamiast tego zna go niewielu kibiców, a wielu z nich kojarzy go z powodu tragicznej śmierci.
Żył 43 lata. Wszystko zmienił wypadek samochodowy, którego był sprawcą. Jedenaście lat po tragicznych wydarzeniach Stanisław Burzyński popełnił samobójstwo. W tej historii przewija się Zbigniew Boniek, była gwiazda Widzewa i obecny prezes PZPN.
Bramkarz łódzkiej drużyny zaczynał przygodę z piłką w Gdyni i Gdańsku (Arka i Lechia), ale najbardziej został zapamiętany z występów w Widzewie. Do 1980 roku rozegrał 133 spotkania w ekstraklasie, ma na koncie nawet występy w reprezentacji.
Dobrze wspominali go nie tylko kibice Widzewa, ale także i Arki. Świetnie grał na przedpolu, był jasnym punktem gdyńskiego zespołu. Po spadku tego zespołu (1975) posypały się oferty i tak trafił do Łodzi, za namową Ludwika Sobolewskiego.
Zobacz wideo: tak rządzą byłe gwiazdy Man UtdBędąc zawodnikiem tego zespołu debiutował w reprezentacji (w 1976 na Stadionie Śląskim przeciwko Argentynie), zdobył trzy tytuły wicemistrza kraju (1977, 1979, 1980) oraz zaliczył występy w europejskich pucharach.
Jak pisał nasz redakcyjny kolega, Marek Wawrzynowski, w książce "Wielki Widzew", Burzyński miał przejść do angielskiego Ipswich Town. Dramatyczne wydarzenia z Łodzi przekreśliły te plany.
Ucieczka z miejsca wypadku
Wszystko wydarzyło się 25 lutego 1980 roku. Ignacy Olczyk przechodził w niedozwolonym miejscu, było późne popołudnie. Przeciął ulicę Rzgowską, ale - jak opisywał Wawrzynowski, powołując się na świadków wydarzenia - nieoczekiwanie zawrócił z powrotem w stronę chodnika. Nagle pojawiły się światła auta kierowanego przez łódzkiego bramkarza. Nie zdążył ominąć 86-latka, potrącił go. Ranny mężczyzna wkrótce zmarł.
Za kierownicą siedział Burzyński, był pod wpływem alkoholu. Nigdy nie dowiemy się, czy gdyby był trzeźwy zdążyłby zareagować. Latarnie w tamtym miejscu nie działały, Olczyk był słabo widoczny. Duży fiat - kiedy potrącił mężczyznę - z piskiem opon odjechał z miejsca wypadku.
Gonił go jeden ze świadków, w końcu auto sprawcy zatrzymało się. Jak opisywał Marek Wawrzynowski, z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn - Burzyński i Piotr Gajda, inny zawodnik Widzewa. Kierowca, cały zakrwawiony, próbował ubłagać świadka wypadku (nazywał się Henryk Bednarczyk), aby ten nie zawiadamiał milicji, bo jest po dwóch piwach.