Osiem meczów w reprezentacji Anglii, ponad trzysta spotkań w barwach Chelsea Londyn i 147 strzelonych bramek dla tego klubu. Kerry Dixon zapisał piękną kartę w historii angielskiego futbolu. Nawet po zakończeniu kariery świetnie się odnalazł. Próbował przebić się najpierw jako trener, komentował mecze w telewizji Chelsea i często był proszony o opinie jako ekspert.
Wydawało się, że słynny napastnik nie ma na co narzekać. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Uczestnik mistrzostw świata w 1986 roku kompletnie sobie nie radził poza boiskiem. Narkotyki i hazard sprawiły, że stracił kontrolę nad swoim życiem, a punktem kulminacyjnym był pobyt w więzieniu.
Dzisiaj Dixon stara się stanąć na nogi, a o wszystkich swoich grzechach opowiedział w autobiografii "Up front", która trafiła na brytyjski rynek. Była gwiazda "The Blues" opowiada w niej o wstrząsających przeżyciach.
- Miałem 39 lat, gdy nadal grałem w amatorskim klubie. Wtedy zacząłem brać kokainę. Pracowałem w knajpie, aby spłacać swoje długi. Chciałem pracować więcej, ale byłem strasznie zmęczony. Jeden z klientów zasugerował mi, abym spróbował z kokainą. Ugiąłem się i przyszedł pożądany efekt. Mogłem nie spać do trzeciej, czwartej godziny nad ranem. Nie od razu się uzależniłem. To był długi proces, który trwał około osiemnastu miesięcy - wyjawia Dixon.
To narkotyki sprawiły, że były reprezentant Anglii trafił do więzienia. W 2014 roku policja przeprowadziła nalot na jego dom. Znaleziono jedną działkę kokainy. Oskarżono go o posiadanie, ale po kilku dniach zarzuty oddalono, gdy jego ówczesna partnerka przyznała, że narkotyki należały do niej.
- Do mojego domu przyjechało dwudziestu policjantów, psy tropiące i ekipa filmowa jednej z telewizji. Przewrócili mój dom do góry nogami. Po znalezieniu kokainy zakuli mnie w kajdanki i wywieźli mnie na noc do aresztu. To była absolutna bzdura. Dopiero po dwóch rozprawach zostałem uniewinniony.
Dixon długo nie nacieszył się wolnością. Pewnego dnia dwóch mężczyzn zapytało go, czy jest dilerem narkotykowym. Kerry początkowo ich zignorował, ale jeden z nich nie dawał za wygraną.
- Spotkałem go w barze. Trzymał w ręce kufel z piwem i widziałem na jego twarzy blizny, jakby został pocięty szkłem. Nie chciałem, aby zrobił to samo ze mną. Uderzyłem go w twarz, potem jeszcze kilka razy, aby być pewnym, że nie podniesie się ziemi. Wyszedłem z baru, a wtedy on i jego koledzy zaczęli nas gonić z roztrzaskanymi butelkami - wspomina 55-latek.
Niedługo później, w 2015 roku, Dixon został oskarżony o napaść i poważne uszkodzenie ciała. Sąd był dla niego bezlitosny i skazał go na dziewięć miesięcy więzienia. To był dla niego koszmar, a w drodze do więzienia dowiedział się, że choruje na klaustrofobię.
- Z sądu zabrali mnie do samochodu bezpieczeństwa, który jest jak metalowa trumna. Można tylko usiąść, a kolanami i ramionami czuje się ściany. Kiedy zatrzasnęły się drzwi, dostałem ataku paniki. Podróż trwała 45 minut i to była najgorsza rzecz, jakiej doświadczyłem w życiu. Myślałem, że zaraz dostanę ataku serca - opowiada i dodaje, że w więzieniu też zmagał się z klaustrofobią. - Miałem kilka ataków w więzieniu. Smażyłem się w ciasnej celi, która miała tylko niewielkie okno. Były noce, gdy musiałem dociskać usta do okna, aby złapać odrobinę powietrza.
W zamknięciu siedział w jednej celi z człowiekiem, który został skazany za napad z bronią. Początkowo Dixon obawiał się współwięźnia, ale to właśnie ten mężczyzna namówił go, aby wziął życie w swoje ręce. Posłuchał go. Po wyjściu na wolność odstawił narkotyki i zaczął pracę.
- Pracuję przy instalacji grzewczej, układam rury i instaluję klimatyzację. Ledwo starcza mi na rachunki, ale jestem wdzięczny, że w ogóle mam pracę. Nie skarżę się, chcę wykorzystać swoją drugą szansę - kończy Dixon.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: ten film chwyta za serce. Gracze Barcy pocieszali płaczących rywali