- Władysław Kozakiewicz - wysokość 5,75 m. To nowy rekord Polski, rekord igrzysk olimpijskich. Ale chyba będzie wyżej, bo rekord świata wynosi 5,77 m. Nikt z nas nie wierzy, aby Władek Kozakiewicz tutaj skapitulował. Tak jest, już pali się 5,78, czyli o dziesięć milimetrów więcej niż wynosi rekord świata. Jest już rozbieg, zwolnił, teraz przyspieszył trochę... idzie w górę! Przeszedł, przeszedł, rekord świata! - krzyczał do mikrofonu Bohdan Tomaszewski, który komentował dla Polskiego Radia konkurs olimpijski skoku o tyczce w Moskwie (30 lipca 1980 roku).
Wspaniały występ Kozakiewicza - warto podkreślić, że drugi w Moskwie był Tadeusz Ślusarski, a nasi skoczkowie pokonali faworyta gospodarzy Konstantina Wołkowa - zapisał się złotymi literami w historii polskiego sportu. Rywalizacja zawodników w skoku o tyczce zakończyła się w atmosferze skandalu, który przysporzył Kozakiewiczowi jeszcze więcej sympatii w kraju, ale... też olbrzymich kłopotów.
W walce o złoty medal Polak walczył nie tylko z rywalami, ale głównie z szowinistycznie nastawioną do niego radziecką publicznością, która nie wyobrażała sobie innego scenariusza, jak zwycięstwo Wołkowa.
"Możecie mi skoczyć"
Sędziowie również robili wszystko, aby utrudnić zadanie zagranicznym zawodnikom. Dla przykładu, podczas zawodów rzutu oszczepem organizatorzy zamykali, albo otwierali, bramy stadionu, regulując w ten sposób przepływ prądów powietrznych. Na igrzyskach brakowało bowiem wielu państw kapitalistycznych, zaś komunistyczny ZSRR robił wszystko, żeby pokazać siłę i doskonałość systemu
Kozakiewicz kolejne wysokości pokonywał przy głośnych gwizdach Sowietów, co sprawiło, że po zaliczeniu wysokości 5,70 m, Polak odwrócił się do publiczności i pokazał w ich kierunku rękę zgiętą w łokciu. Gest, który przeszedł do historii pod nazwą "gestu Kozakiewicza", zademonstrował raz jeszcze po udanej próbie na wysokości 5,74. - Wały były spontaniczne. Wokół słyszałem gwizdy i kiedy byłem w górze, to w mgnieniu oka mi przeleciało: możecie mi skoczyć! - mówił w wywiadach po igrzyskach nasz mistrz olimpijski z Moskwy.
Zachowanie zwycięzcy konkursu olimpijskiego nie spodobało się jednak ówczesnym władzom Związku Radzieckiego, którzy zażądali wyjaśnień od... Edwarda Gierka. Ambasador sowiecki w Polsce - Boris Aristow - domagał się nawet dożywotniej dyskwalifikacji dla Kozakiewicza i odebrania mu medalu olimpijskiego za obrazę narodu radzieckiego.
Pokazał wała... poprzeczce?
Gierek, ówczesny I Sekretarz KC PZPR, który kilka tygodni wcześniej życzył Kozakiewiczowi zdobycia medalu w Moskwie, kazał załagodzić sprawę. Wówczas odbyła się słynna narada, w której wzięli udział prezes PKOl Marian Renke i sprawca całego zamieszania. O komicznym przebiegu tej narady można przeczytać w autobiografii pt. "Nie mówcie mi jak mam żyć" (autorzy: Władysław Kozakiewicz, Michał Pol).
NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., JAK TŁUMACZONO RADZIECKIM WŁADZOM ZACHOWANIE KOZAKIEWICZA ORAZ DLACZEGO SPORTOWIEC WYJECHAŁ Z POLSKI
[nextpage] Zobaczcie fragment książki pt. "Nie mówcie mi jak mam żyć".
Renke: Może wyjaśnimy, że zawsze robisz taki gest, jak gest, jak wygrywasz?
Kozakiewicz: Boję się, że to nie przejdzie, panie prezesie. Pierwszy raz w życiu zrobiłem coś takiego.
Renke: O, zrobiłeś, bo pobiłeś rekord świata!
Kozakiewicz: Tylko że akurat po tym rekordowym skoku nie pokazałem wała.
Renke: To może ręka cię bolała? Skurcz cię złapał i rozmasowałeś to miejsce?
Kozakiewicz: Dwa razy mnie skurcz w łokciu złapał? Panie prezesie, każdy widział, że to był wał jak byk!
Renke: No dobrze, to przyznamy, że pokazałeś wała, ale broń Boże nie do publiczności. Pokazałeś do poprzeczki!
Kozakiewicz: Jak to do poprzeczki?
Renke: Gdy udało ci się przeskoczyć kluczową wysokość, pokazałeś poprzeczce wała. Ona tam, a ty na dole ze złotym medalem. Ha!
Kozakiewicz: Czy ktoś normalny w to uwierzy?
Renke: Nie muszą wierzyć. Jeśli taka będzie oficjalna wersja, to nikomu nie będzie zależeć, żeby ją podważyć. Najważniejsze, że nie będzie podstaw, żeby odebrać ci medal. Zaraz zaaranżujemy wywiady, w których o tym opowiesz.
Gest Kozakiewicza, którego po igrzyskach olimpijskich okrzyknięto nad Wisłą bohaterem narodowym, stał się symbolem Polaków w okresie solidarnościowych strajków oraz był wykorzystywany jako polski symbol oporu wobec ZSRR. Był manifestacją i niezgodą na komunistyczną propagandę. Sportowiec tłumaczył w wywiadach, że jego gest w założeniu nie miał jednak nic wspólnego z polityką.
Był bohaterem, okrzyknęli go zdrajcą
W 1985 roku Kozakiewicz podjął decyzję o wyjeździe na stałe do Niemiec. Potem, po otrzymaniu obywatelstwa niemieckiego, wystąpił nawet w zawodach lekkoatletycznych w barwach tego kraju. W 1986 roku dwukrotnie poprawiał rekord RFN, doprowadzając go do poziomu 5,70 m. Jak dziś mistrz olimpijski z Moskwy tłumaczy się z zarzutów, że zdradził wtedy Polskę?
- Mój klub - Bałtyk Gdynia - nie dał mi złotówki nagrody, nawet kwiatka. Powiedzieli, że obraziłem ZSRR. Nie było też tych samochodów, jakie rząd obiecał medalistom z Moskwy. Potem zaczęły się problemy z wyjazdami zagranicznymi. W końcu miałem komisję dyscyplinarną. Powiedziałem im, żeby sami sobie skakali - zdradził reprezentant Polski w rozmowie z mediami.
W Niemczech zarabiał bardzo dobrze na mityngach lekkoatletycznych. Przejmował się i bolało go to, że w ojczystym kraju zaczęto nazywać go zdrajcą. Do dziś ma o to żal.
- Teraz Robert Lewandowski gra dla niemieckiego klubu i Polacy biją mu brawo. A ja wtedy co słyszałem? Zdrajca! Nie miałem po co wracać. (…) Nie należało mi się takie traktowanie. Dlaczego akurat do Niemiec? A co, miałem do Ruskich wyjechać? Chociaż mistrzom sportu w ZSRR dawali mieszkania, a w Polsce co? Ze związku dostawałem wtedy tylko dresy i buty - mówił z żalem w głosie w jednym z wywiadów.
Kozakiewicz często odwiedza Polskę, ale na co dzień mieszka w Bissendorf pod Hanowerem. Razem z żoną prowadzi klinikę rehabilitacyjną, w której organizowane są zajęcia dla seniorów.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: skoczyli sobie do gardeł. Bójka piłkarzy... tej samej drużyny!