O dramacie w mieszkaniu na warszawskim Mokotowie pisze "Fakt". W niedzielę 22 stycznia w lampach zawieszonych na choince doszło do zwarcia. Pojawił się dym. Żona Korzeniowskiego, Magdalena, w tym samym czasie ucinała sobie drzemkę.
- Na szczęście mały Franek, widząc co się dzieje, wybiegł na balkon, wołając o pomoc. W momencie, jak chłopiec otworzył drzwi balkonowe, do mieszkania dostało się powietrze. Wtedy buchnął ogień, który rozprzestrzenił się po całym pokoju - pisze tabloid.
Ukochana czterokrotnego mistrza olimpijskiego przebudziła się i wyniosła dziecko na zewnątrz. Potem rozpoczęła akcję gaśniczą, która nie miała szczęśliwego zakończenia.
- Gdy ratownicy dotarli na czwarte piętro, zastali przed palącym się wciąż mieszkaniem wyczerpaną panią Magdę. Walcząc z ogniem, poparzyła sobie całą twarz i ręce. Trafiła do szpitala - czytamy dalej.
Korzeniowski czuwa przy łóżku małżonki. Nieoficjalnie mówi się, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, choć lekarze przez jakiś czas utrzymywali ją w stanie śpiączki, aby poparzone płuca mogły się wygoić. Synowi byłego mistrza olimpijskiego nic się nie stało.
Polski sportowiec potwierdził historię z pożarem na Facebooku.
- Niestety, życie pisze nam różne scenariusze i doświadcza nas czasami boleśnie. Tydzień temu wydarzył się wypadek - w moim mieszkaniu wybuchł pożar. Dzięki bohaterskiej postawie i determinacji mojej żony Magdy nie doszło do tragedii. Niestety, z nierównej walki z żywiołem nie udało się wyjść bez szwanku. Dzisiaj najważniejsze dla mnie jest to, że nic już nie zagraża moim najbliższym, a całą tę sytuację mogę uznać za opanowaną - napisał.
Robert i Magda są małżeństwem od 20 października 2012 roku.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: "Lewy" nie przestaje zaskakiwać. Zobacz jego popis