Norwegowie podważają rekord Kamila Stocha, który w drugiej serii sobotniego konkursu drużynowego w Planicy uzyskał odległość 251,5 m. - Moim zdaniem jego wynik powinien być anulowany - powiedział ekspert telewizji NRK, Johan Remen Evensen.
Były skoczek narciarski zauważył, że Stoch przy lądowaniu zahaczył pośladkami o zeskok, dlatego sędziowie powinni potraktować jego próbę jak upadek. - Kamil powinien pójść do sędziów i przyznać się do wszystkiego - dodał Evensen.
Lider kadry Biało-Czerwonych przed kamerami TVP Sport przyznał, że miał kontakt ze śniegiem. - Trochę zahaczyłem tyłkiem, trzeba to powiedzieć. Kiedy spada się na zeskok przy prędkości 140 kilometrów na godzinę, to nie jest łatwo utrzymać się na nogach. Na szczęście tylko trochę "drapnąłem" śnieg - wyjawił.
W rozmowie z innymi dziennikarzami nie był już jednak tego taki pewien. - Wrócę do hotelu i zobaczę powtórki. Nie wiem, czy to zgłoszę. Dla mnie to i tak nie ma znaczenia. Wykonałem swoją robotę i mam rekord. Skoczyłem ponad 250 metrów, to było moje marzenie - cytuje "Rakietę z Zębu" NRK.
Zachowaniu Stocha nie dziwi się z kolei dyrektor norweskiej reprezentacji skoczków, Clas Brede Braathen. - Piłkarze, gdy strzelają gola ze spalonego, też nie składają protestów. To sędziowie decydują. Jeśli nie widzieli, to ich problem - stwierdził Braathen.
Zarówno on, jak i Evensen są za tym, aby zbliżyć budki sędziowskie do strefy lądowania. To mogłoby rozwiać podobne wątpliwości w przyszłości. - Oni siedzą za daleko, dlatego trudno im ocenić lądowanie. Moim zdaniem budki powinny być przesunięte o co najmniej 100 metrów niżej - zaapalował ekspert NRK.
Polacy zajęli trzecie miejsce w sobotnim konkursie drużynowym w Planicy. W niedzielę zaplanowano zawody indywidualne. Ostatnie w Pucharze Świata w tym sezonie.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: kuriozum w MMA. Znokautowany fighter zaczął dusić sędziego!