Stefan Gawlikowski: Polska była światową potęgą, wojna wszystko zniszczyła

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

- Niemcy nazywali naszą przedwojenną drużynę Bombennmannschaft. Byliśmy światową potęgą - mówi Stefan Gawlikowski, znawca szachów, autor książki "Arcymistrzowie" opowiadającej o polskich mistrzach okresu międzywojennego.

W tym artykule dowiesz się o:

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.
WP SportoweFakty: Można kogoś w szachach zamęczyć?


Stefan Gawlikowski:
Oczywiście. Jak był słynny mecz Kasparowa z Karpowem w latach 1984-1985, został przerwany przez prezydenta FIDE, który stwierdził, że "jeden z rywali jest niezdolny do gry fizycznie". Przy czym ten niezdolny, czyli Karpow, prowadził 5:0 (grano do 6 zwycięstw - przyp. red.) i było wszystko ok. Jak się zrobiło 5:3, nagle zrobił się niezdolny. Kasparow zwiastował czas przemian, a Karpow był ulubieńcem władz, głównie zmarłego wcześniej Breżniewa. Oczywiście Karpow był genialnym szachistą, ale z Kasparowem po prostu zaczął przegrywać. W trakcie tego pięciomiesięcznego meczu dość drobny Karpow schudł 10 kilogramów i słaniał się na nogach. Obaj wtedy stosowali specjalną dietę, podobno łyżkami zajadali kawior, który fantastycznie wpływa na szare komórki i zwiększa wydajność mózgu.

Doping?

- Wtedy nie.

Bartłomiej Macieja, polski arcymistrz, mówił mi kiedyś, że kawa jest uznawana za doping w szachach. W ogóle to brzmi zabawnie.

- To zależy, ile się wypije. Tak jak u szermierzy, jeśli wypijesz jedną kawę, to jest ok, jak za dużo to kontrola wykaże kofeinę i zostaniesz zdyskwalifikowany, bo ona przyspiesza refleks. Szachiści mogą się dopingować w rozmaity sposób. Najlepszym dopingiem zawsze był alkohol, bo powoduje, że znikają beta-blokery czyli człowiek się nie denerwuje, odpuszczają wszystkie hamulce. Więc piło się wódkę.

Ryzykowne.

- Owszem. Zdarzało się, że arcymistrz przegrał walkowerem, bo nie byli w stanie doprowadzić go na salę gry, był tak pijany. Taki przypadek miał Wiktor Korcznoj. To była jedyna partia, którą drużyna radziecka przegrała na olimpiadzie szachowej. Nie byli w stanie go podnieść z łóżka. To były lata 60. Był tak dobry, że pewnie i w pijackim widzie wygrałby partię. Gdyby wstał. Dziś picie alkoholu jest zakazane. Podobnie jak palenie.

Bo też uspokaja?

- Nie, chodzi raczej o doprowadzenie do dekoncentracji przeciwnika. Zawodnicy dmuchali sobie w twarz. Przykładowo Michaił Botwinnik, radziecki mistrz świata, trenował przed meczem o tytuł w ten sposób, że podczas gry jego partner bezustannie dmuchał mu dymem w twarz. W przeciwnym razie później, podczas meczu, mógłby dostać ataku furii i przestać kontrolować to, co się dzieje na szachownicy.

Czyli bójka gotowa.

- Oczywiście, dochodziło do różnych scen. Zawodnicy kopali się pod stołem, choćby Korcznoj czy Petrosjan. Jeden z gruzińskich arcymistrzów pobił się z kimś. Natomiast bardzo popularnym środkiem wspomagającym jest tonik. W skład toniku wchodzi chinina, która działa bardzo dobrze na rozbudzenie. Dlatego szachiści piją duże ilości.
[nextpage]
Były czasy, gdy polska szkoła szachowa była jedną z najlepszych na świecie. Właśnie, możemy w ogóle mówić o czymś takim jak polska szkoła szachowa?

- To naciągane w odniesieniu do 20-lecia międzywojennego. Szkoły szachowe powstawały później, jak choćby radziecka szkoła związana z centralnym systemem szkolenia. W Polsce były to indywidualności, które spotykały się w klubach, kawiarniach. Nie było jakiejś wspólnoty idei.

Czyli?

- Na przykład jeżeli wszyscy nastawiliby się na grę pozycyjną i wspólnie rozpracowywali jakieś debiuty. To, co na przykład robili szachiści radzieccy, gdy grali przeciwko Bobby'emu Fischerowi. Potrafili zamęczać go w jednym debiucie, gdy odkryli, że jest w tym słabszy. On czuł się fantastycznie w partii hiszpańskiej czy obronie sycylijskiej, więc odpowiadali tak, by nie mógł prowadzić swojej gry. Na turniejach pretendentów zarzucał im, że grają zespołowo. Między sobą szybciutko remisują, by mieć dzień odpoczynku.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Historia tego sportu jest zaskakująca. Wszystko zaczęło się od księcia

Chcieli go wyniszczyć fizycznie?

- Po latach nawet trenerzy radzieccy przyznawali, że taki był plan. Po wojnie mieli bardzo silnych szachistów i ich szkoła święciła triumfy. Ale i bez tego mogli z nim wygrywać. Jak choćby Michaił Tal, który podczas jednego z turniejów wygrał wszystkie cztery partie z Fischerem. Siadając do każdej partii i wygrywając z Fischerem Tal mówił mu "Bobby Kuku", czym doprowadzał go do furii. Co najciekawsze, Tal był potem jednym z nielicznych przyjaciół Fischera. Bardzo się cenili. Wiele osób uważa, że dopiero śmierć Tala doprowadziła do tego, że Fischer wyszedł z ukrycia po latach i zagrał drugi mecz z Borysem Spasskim. Drugim przyjacielem był właśnie Spasski.

Fischer miał problemy z psychiką, podobnie jak nasz Akiba Rubinstein, który podobno bał się panicznie ludzi.

- To dość częste, że szachiści patrzą na wszystko przez pryzmat szachów. Dlatego gdy rodzice się mnie pytają, czy dziecko powinno nauczyć się grać w szachy, mówię że tak. To uczy koncentracji, logicznego myślenia, zapamiętywania. Nauczyć się przegrywać i wygrywać. Natomiast postawienie na zawodową karierę dziecka to poważne niebezpieczeństwo, że to dziecko będzie wyalienowane. Mówiono, że Rubinstein przez 300 dni w roku pracuje nad szachami, 60 dni w roku gra a 5 odpoczywa. Pracował po 8-10 godzin dziennie, analizował debiuty i grę końcową. To szalenie obciążająca praca umysłowa. Dziś szachiści mają komputery i tłumy ludzi do pomocy, ale też doceniają wagę przygotowania fizycznego. Pływają, biegają, grają w tenisa, koszykówkę, a dwaj mistrzowie świata nawet uprawiali boks. A trudno mi wyobrazić sobie biegającego Rubinsteina. Dopiero gdy wycofał się z gier, chodził na basen, na siłownię i starał się utrzymać w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Np. Alechin przegrał mecz z Euwem dlatego, że wierzył w to, że jest niezwyciężony, więc cały czas pił. Wygranie meczu z alkoholikiem nie było aż tak skomplikowane, pomimo że Alechin jako szachista był nieporównywalnie lepszy. Mój ojciec mawiał, że jako uzupełnienie szachów, najlepszą dyscypliną ogólnorozwojową, jest brydż.

Skąd wzięła się polska potęga szachowa?

- W drugiej połowie XIX i na początku XX wieku ośrodkami szachowymi w Polsce były Łódź i Warszawa. Zaczęło się od wielokulturowej Łodzi. Wtedy bardzo wielu bogatych Żydów, na całym świecie, grywało w szachy w stworzonych przez siebie klubach. Po pracy zamiast zajmować się czymś niepotrzebnym, szli pograć, potrenować logiczne myślenie, ruchy mające doprowadzić do sukcesu. W końcu w Indiach szachy powstały po to, by grali w nie synowie maharadżów. Mieli się uczyć sztuki wojny, umiejętności przewidywania, planowania, tworzenia koncepcji prowadzącej do zwycięstwa. Polska młodzież szykowała powstania, manifestacje, zaś Żydzi uważali, że nie muszą angażować się w walkę o niepodległość.

"Arcymistrzowie" - Stefan Gawlikowski
"Arcymistrzowie" - Stefan Gawlikowski

Mieli spędzać mądrze czas. Dlatego w okresie przed odzyskaniem niepodległości mieliśmy w szachach praktycznie wyłącznie Żydów. Mamy Szymona Winawera, który jest potomkiem jednego z najznakomitszych rodów polskich Żydów, wywodzących się od Abrahama Winawera. Mamy Rubinsteina, który urodził się w biedzie niedaleko Łomży. Dziadkowie, którzy wychowywali go po śmierci ojca, chcieli, żeby tak jak on, Akiba został Rabinem. Pech chciał, że w szkole talmudycznej zobaczył dwóch kolegów grających w szachy i zamiast studiować Torę, zajął się grą. Miał kilkanaście lat, dziś można spotkać dobrze grające dzieci, mające po 5, 6 lat. Capablanca grał już mając 4 lata. Samuel Rzeszewski jako 6-latek zagrał z Rubinsteinem.

Kolejna pochodząca z Polska ważna postać w historii szachów.

- Urodził się w Ozorokowie, a potem był słynnym amerykańskim arcymistrzem i rywalem Fischera. Panowie bardzo się nie lubili i sprzeczali regularnie, ale obyło się bez rękoczynów, bo przecież Rzeszewski był 30 lat starszy. Ale Fischer, który też był Żydem (jego ojciec był prawdopodobnie węgierskim inżynierem pracującym przy programie Mannhatan, czyli budowy bomby atomowej), kiedyś powiedział do Rzeszewskiego: "Słuchaj, czytam bardzo ciekawą książkę". "A jaką?", "Mein Kampf".

Ciekawe, że Fischer, przecież Żyd, był antysemitą.

- I to skrajnym. Ale to wynikało z jego choroby. Cierpiał na natręctwa, najprawdopodobniej zespół Tourette'a. Więc to, że napluł na pismo departamentu stanu, nie jest problem, ale jeśli na przykład publicznie mówił, że "wszyscy Żydzi to łajdaki, którzy trzymają swoje brudne łapy na ku...ach", to pokazuje, że on nad sobą nie panował, nad tą nienawiścią. A do tego doszła nienawiść do Ameryki, do Izraela. Po 11 września powiedział, że bardzo się cieszy, że "to żydostwo dostało za swoje". Chciał, żeby władzę przejęła armia, wszystkie synagogi zostały zniszczone, a Żydzi trafili do obozów, przy czym część, wybrana losowo, miałaby zostać wymordowana. Do tego biali powinni wyjechać do Europy, Czarni do Afryki a Żółci do Azji. A Ameryka powinna być zwrócona Indianom.

Mówiąc wprost, kompletny bełkot.

- Myślę, że po 11 września wszyscy się zorientowali, że nie ma sensu dzwonić do prokuratury a do psychiatry. Ale Fischer nie dawał sobie pomóc. Po meczu rewanżowym ze Spasskim, który miał miejsce w 1992 roku, zamieszkał w Wojwodinie, na pograniczu serbskim i węgierskim. Potem na zaproszenie rodziny Polgarów pojechał na Węgry, gdzie współpracował z siostrami Polgar. Grywali w wymyślone przez niego Random Chess (figury są rozstawiane losowo - przyp. red.). Plany były piękne, ale w końcu któregoś dnia stwierdził, że Laszlo Polgar jest Żydem i uznał, że to wystarczający powód, żeby wyjechać.
[nextpage]Polska była potęgą?

- W 1930 roku niemiecka prasa pisała o naszej drużynie "Bombenmannschaft". Przy czym "Mannschaft" znaczy "drużyna", a reszty tłumaczyć nie trzeba. W 1928 roku na kongresie FIDE w Hadze postanowiono, że na olimpiadzie szachowej mogą wystąpić zawodowcy, a więc również Rubinstein i Tartakower. Dla Niemców nie zgodził się zagrać Bogolubow, emigrant z Rosji. Węgrzy wystawili silną drużynę, groźni byli Amerykanie. Nasza drużyna w Hamburgu w składzie Tartakower, Rubinstein, Makarczyk, Frydman i Przepiórka to był naprawdę fenomenalny skład. Zwycięstwo zawdzięczamy nieprawdopodobnej formie Rubinsteina, który zrobił wynik nieprawdopodobny. Na pierwszej, najtrudniejszej szachownicy zremisował 4 mecze a wygrał kilkanaście i zdobył 88 procent możliwych punktów. Na następnej olimpiadzie w Pradze, Rubinstein grał słabiej i był tylko srebrny medal. Tylko na jednej olimpiadzie w tym czasie nie byliśmy na podium.

Jak na to reagowali ludzie?

- Nie ma danych statystycznych, ale są wspomnienia z 1935 roku z olimpiady w Warszawie. Niestety umarł marszałek Piłsudski, który miał być honorowym patronem. Ale podczas meczów w kasynie oficerskim w Alei Szucha sala była cały czas pełna. Były tłumy chętnych. Były czasopisma, były kąciki w prasie, turnieje szkół, pokazy gry równoczesnej. Popularność szachów nie odbiegała od normy europejskiej.

Jaki był status szachistów, czy ludzie wiedzieli, kim był na przykład Dawid Przepiórka?

- Myślę, że tak. Trzeba pamiętać, że poza tym, że grał w szachy, był potomkiem bardzo bogatej rodziny żydowskiej. Jego ojciec miał parę domów i kilka placów, a perełką była kamienica na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich w Warszawie. Dziś jest tam trawnik. A więc Przepiórka był finansowo absolutnie niezależny. Był nawet jednym ze sponsorów Niemieckiego Związku Szachowego. Po roku od rozstrzelania go podczas wojny w Palmirach w niemieckiej prasie szachowej ukazała się bardzo przykra informacja, że w Ameryce Południowej zmarł jeden z dobroczyńców niemieckiego związku szachowego. Dziennikarz nie mógł napisać prawdy.

Jego dobroczynna działalność nie wybroniła go?

- Nie sądzę, żeby ktoś się tym zajmował. Złapali ich przy Marszałkowskiej w kawiarni Kwiecińskiego.

Gra w szachy była zakazana?

- Właśnie nie. Kwieciński miał pozwolenie, ale po drugiej stronie Marszałkowskiej była też kawiarnia gdzie ludzie grali w szachy, ale odpłynęli do Kwiecińskiego. Bo tu można było grać dłużej, kawa i herbata były tańsze. Prawdopodobnie jakiś konfident doniósł, że u Kwiecińskiego spotyka się podchorążówka. Niemcy zrobili nalot, uznali, że zapisy szachowe to na pewno szyfry, a białe i czarne to wiadomo, Polacy i Niemcy. Zabrali wszystkich do aresztu na ulicę Daniłowiczowską. Polaków po 48 godzinach wypuścili, a Żydzi posiedzieli kilka dni, rozegrali tam swój ostatni turniej szachowy.

Rodzina Przepiórków po prostu przestała istnieć.

- Córka została wywieziona do obozu, gdzie zginęła. Syn, inżynier, wraz z żoną próbował przekroczyć granicę niemiecko-radziecką i przepadł. Z rodziny przetrwała żona, która była przechowywana przy ulicy Brackiej przez matkę i dwie córki. Jedna z córek zginęła w czasie powstania razem z żoną Przepiórki. Cały ród Przepiórków zniknął. W książce pokazuję losy absolutnie niezwykłe, takie jak choćby Paulina Frydmana, zięcia Szymona Winawera. Frydman mieszkał w Argentynie, gdzie przyjaźnił się serdecznie z Witoldem Gombrowiczem. Albo Tartakowera, który urodził się w rodzinie żydowskiej w Rostowie nad Donem. Studiował w Wiedniu, potem przeniósł się do Paryża. A następnie przyjął zaproszenie polskiego związku szachowego i reprezentował Polskę. Znakomity dziennikarz, próbował sił w poezji, ale Nabokow wybił mu to z głowy, mówiąc mu, że po rosyjsku "żydłaczy". Achmatowa mówiła mu też, że powinien spróbować szans w innej dyscyplinie niż poezja. Tartakower grał wyłącznie dla pieniędzy. Ale przyjął zaproszenie naszej federacji.

Był Polakiem?

- Nie miał obywatelstwa, ale czy czuł się Polakiem? Czuł się obywatelem świata, choć gdy przegrał partię w Hamburgu, głośno powiedział, że "jeszcze Polska nie zginęła". Po wybuchu wojny wrócił do Francji i chciał zaciągnąć się do Polskiego wojska. Trafił na moment, gdy generał Sikorski i jego ludzie zajmują się ulubioną rozrywką Polaków, czyli rozliczeniami. Dla nich 50-letni Żyd nie był nabytkiem do wojska. Został uznany za Żyda związanego z sanacją. Kto by takiego chciał do wojska? Więc wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, pomagał De Gaulle'owi, służył jako porucznik Cartier. Po wojnie nie chciał jednak wrócić do komunistów i został we Francji.

Razem z nim do Argentyny wyjechał Mieczysław Najdorf, nie wiedząc, że już nigdy nie zobaczy rodziny. Na spotkaniu autorskim mówił pan, że szachy nauczyły go wygrywać i przegrywać, co pomogło mu znieść życiową tragedię.

- Według jednego z życiorysów Najdorfa był to chłopak, który wyrwał się z dzielnicy żydowskiej dzięki szachom. Zaczął się asymilować z Polakami. Rodzina była nieźle sytuowana. Urodził się w 1910 w Grodzisku Mazowieckim i w drugiej połowie lat 30. Obok Tartakowera był naszym najsilniejszym zawodnikiem. Najdorf wyjeżdżając na olimpiadę do Buenos Aires przeczuwał że coś nadchodzi, że zbliża się wojna. Ale gdy wybuchła, był to szok. Z miejsca przegrał partię. Próbował nawiązać kontakt z rodziną, ale kontakt szybko się urwał. Jego rodzinę zamknięto w getcie warszawskim. Żona, córka, krewni, przyjaciele, w sumie około 300 osób, które znał. Próbował dać znać, że żyje, dając pokazy gry symultanicznej na ślepo. Czyli bez patrzenia na szachownicę grał jednocześnie na ponad czterdziestu szachownicach. Wiedział, że jest to tak nieprawdopodobne, że prasa o tym napisze. Miał nadzieję, że ta informacja dotrze do jego rodziny. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest pół roku po powstaniu w getcie i Żydzi zostali wymordowani, a jego rodziny już nie ma. Dowiedział się po wojnie, w 1946 podczas turnieju w Groningen, w Holandii. Amerykański szachista siedział z nim podczas obiadu i nagle do restauracji weszła kobieta i powiedziała, że ma wiadomość dla Mendla czyli właśnie Mieczysława Najdorfa. Poprosiła go na bok i powiedziała, że była świadkiem jak wywożono jego rodzinę do obozu do Treblinki. Pokazała numer obozowy, że ona też tam trafiła. Amerykanin wiedział o Holokauście tylko z telewizji. Potem zobaczył tych dwoje ludzi, którzy wybuchnęli nieprawdopodobnym płaczem, nie byli w stanie powstrzymać łez, i powiedział, że dopiero wtedy zrozumiał tragedię zagłady Żydów. To był moment, gdy Najdorf uświadomił sobie, że stracił całe swoje dotychczasowe życie. Wiedział, że nie ma do czego wracać. Przyjął propozycję jednego z argentyńskich przyjaciół i pracował u niego w biurze ubezpieczeniowym. A z czasem zarobił ogromne pieniądze, założył własne towarzystwo ubezpieczeniowe i dorobił się fortuny. Założył nową rodzinę. Ale zawsze przyznawał się do polskiego pochodzenia, zawsze chętnie spotykał się z Polakami. Przy okazji zawsze był niesamowitym mitomanem. Snuł cudowne opowieści, a ludzie go kochali.
[nextpage]I miał gest.

- Dla niego pieniądz, które zarobił w Polsce, to była nic nie warta kupa papierów. Przyjeżdżając do Warszawy, spotkał się z przyjacielem Lopkiem Krukowskim. A ten był umówiony z kolegami, więc cały zespół zaprosił do Grand Hotelu. Jedli, pili, bawili się pół nocy. Najdorf zapłacił za wszystkich 30 dolarów za około 30 osób. On zapytał: "Co tak mało ludzi zaprosiłeś". Dla niego to były grosze, a dla Polaków fortuna. Ja w 1989 roku zarabiałem miesięcznie równowartość 30 dolarów po kursie czarnorynkowym. Za dolara płacono 100 złotych. Moja całomiesięczna pensja to jest to, co Najdorf mógł dać jako napiwek.

Wojna zniszczyła polskie szachy?

- Sukcesy rodzą drugie pokolenie. Był świetny Wojciechowski z Poznania, był Regedziński z Łodzi…

Który podpisał volkslistę.

- Ale to dlatego, że gdy pojechał do Buenos Aires, wybuchła wojna. Wrócił i miał prosty wybór. Albo dołączy do rodziny, albo zostanie rozstrzelany. Skoro ryzykował życie, by dotrzeć do rodziny, żony i małego syna (2-letniego Norberta - przyp. red.), to trudno mu się dziwić. A był z rodziny niemieckiej. Po czym gdy Hansa Frank zaproponował mu, by trenował niemieckich szachistów, odmówił. Wylądował na froncie wschodnim, jako że znał kilka języków, dostał się do jakiejś kancelarii. Po wojnie dorwali go komuniści. Dostał parę lat więzienia. To zniszczyło jego zdrowie. Wyszedł i wkrótce zmarł. Ale wstawiała się za nim Roża Hermanowa, wspaniała lekarka, która przetrwała getto warszawskie.

To nowe pokolenie szachów to był też m.in. pański ojciec.

- Tak. Gdy Makarczyk w 1948 roku został mistrzem Polski, mój ojciec zajął drugie miejsce. Mieli jechać w 1952 roku na olimpiadę do Helsinek, ale nie pojechali bo władze zadecydowały o wysłaniu Pytlakowskiego, który pracował w UB i Litmanowicza, który był sędzią i skazywał na śmierć żołnierzy AK.

Różni ludzie grywają w szachy.

- Po wojnie bardzo mocnym graczem był autentyczny hrabia Kazimierz Plater. Był też inny niezły szachista, niejaki Izaak Grynfeld. Plater zawsze, gdy z nim grał, widział z nim jego pochodzenie żydowskie. Ten z czasem zmienił nazwisko na "skromne" Ignacy Branicki. A więc magnackie. Podczas meczu Plater wpisał na kartce: "Białymi gra Kazimierz Plater, czarnymi Izaak Grynfeld". Na co Grynfeld odpowiada: "Panie Plater, ja nie jestem już Grynfeld a Ignacy Branicki". Na co Plater odpowiada głośno cieniutkim dyszkantem: "Dla mnie i tak zawsze będziesz pan Żydem".

Antysemityzm był powszechny?

- Ale nie wśród szachistów. Przedwojenny świat szachów łączył a nie dzielił. Ale po wojnie pojawiały się antysemickie nastroje, ponieważ w czasach stalinizmu wielu Żydów przyjechało do Polski z całym aparatem. Ja akurat antysemitą nigdy się nie stałem, choć po wojnie mój ojciec był prześladowany przez Litmanowicza. Był zwalniany z pracy, pozbawiony możliwości zarabiania. Litmanowicz powiedział mojej matce wprost, że zniszczy naszą rodzinę, że nie będziemy mieli co jeść. I nie mieliśmy. Ojciec był antykomunistą, a Litmanowicz robił karierę po linii partyjno…

...drańskiej.

- Dokładnie, to pan powiedział. Ojciec założył miesięcznik "Szachy", po czym na jego miejsce wskoczył z nadania partyjnego Litmanowicz i go zwolnił. Przez 3 lata ojciec był bez pracy, co w PRL oznaczało biedę. Ja byłem wtedy w planach. Na fali przemian gomułkowskich ojciec wrócił do pracy, gdzie przetrwał do 1965 roku, po czym Litmanowicz go zwolnił. Ojciec już do końca życia, do 1981 roku, nie miał pracy. A w momencie zwolnienia miał 45 lat. Mama pracowała, ale w PRL wszystko było skonstruowane w ten sposób, że musiały pracować dwie osoby w rodzinie. Ojciec zarabiał pisząc okazyjnie artykuły, które były marnie opłacane. Pamiętam, że w 1970 roku wydał "Olimpiady Szachowe". Babcia chorowała na Alzheimera. Mama pod koniec miesiąca nie miała już ani grosza. I to dosłownie. Wyciągała od babci jakieś grosze, uzbierała kilka złotych, kupiła ziemniaki, margarynę i chleb. Było na weekend. A w poniedziałek ojciec przyniósł ogromne honorarium, 20 tysięcy złotych za książkę. Przez całe życie był pogodnym człowiekiem, choć stracił olbrzymie ziemie i piękne mieszkanie na Wspólnej. Rodzice stracili kolejne mieszkanie przy Długiej. Zaczynał od zera i był całe życie niszczony przez komunistów. Ale kumulował w sobie to przez wszystkie lata i zmarł na zawał, mając 61 lat.

A Litmanowicz?

- Jeszcze chwilę pożył, ale w końcu też szczęśliwie umarł.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Komentarze (0)