Rywale nie wierzyli, że jest niepełnosprawny. Wśród zdrowych też był najlepszy

Materiały prasowe / PZTS / Patryk Chojnowski
Materiały prasowe / PZTS / Patryk Chojnowski

Patryk Chojnowski jest jedynym tenisistą stołowym, który we współczesnych czasach wygrał mistrzostwa Polski w singlu wśród pełnosprawnych i jednocześnie zwyciężył w igrzyskach paraolimpijskich. Nie wszyscy rywale wierzyli w jego niepełnosprawność.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Zaczął pan grać wśród niepełnosprawnych mając 20 lat, chociaż wypadkowi uległ jako kilkulatek. To dlatego, że nie chciał pan rywalizować w paratenisie stołowym trochę wstydząc się tego, jak grać z nimi, skoro "ogrywam najlepszych zdrowych"?

Patryk Chojnowski: Zdobywałem złote medale mistrzostw kraju we wszystkich kategoriach młodzieżowych, począwszy od żaków, jako zawodnik Łaskiego Towarzystwa Sportowo-Rekreacyjnego. Dopiero z czasem przyszła myśl, że mogę walczyć także w gronie niepełnosprawnych, że to moja jedyna szansa na występ i medal paraolimpijski. Zakwalifikowałem się na igrzyska paraolimpijskie w Londynie i 10 lat temu w debiucie sięgnąłem po złoto.

Potem było srebro w Rio de Janeiro i złoto w Tokio. Niewiele brakowało, by mógł pan cieszyć się trzema tytułami mistrza paraolimpijskiego w klasie 10.

Sześć lat temu w finale rywalizowałem z Chińczykiem Ge Yangiem. W ostatnim, piątym secie przegrywałem 8:10, by za chwilę prowadzić 11:10. Niestety, nie wykorzystałem piłki meczowej i przegrałem ostatecznie 14:16.

Jaki ma pan jeszcze marzenia w sporcie niepełnosprawnych?

Już dawno wszystkie spełniłem, zostając mistrzem igrzysk oraz złotym medalistą mistrzostw świata i Europy. Teraz chcę dominować tak długo, na ile zdrowie mi pozwoli. Dalej będą walczył o wygrane w największych imprezach kontynentu i globu. To mi się nie znudzi. Postaram się bić rekordy w paratenisie stołowym.

ZOBACZ WIDEO: #dziejewsporcie: tak wyglądają wakacje reprezentanta Polski

Słyszałem, że były momenty, że przeciwnicy uważali, że oszukujesz ze swoim stanem zdrowia. Że nie dowierzają, że jesteś niepełnosprawny. Protesty nadal się zdarzają?

Szczególnie na początku słyszałem zewsząd, że udaję, a może oszukuję. A ja od razu powiedziałem, że nie zagram wśród niepełnosprawnych, jeśli pojawi się nawet jedna wątpliwość ze strony lekarzy. Jednak do tej pory wielokrotnie byłem badany przez polskich i zagranicznych, mój stan zdrowia weryfikowały rozmaite komisje i zawsze zezwalały mi na grę. Mój uraz z dzieciństwa nie jest widoczny gołym okiem, ale zapewniam, nikomu nie życzę tego co przeszedłem. Noga co jakiś czas się odzywa i to nie są miłe chwile. Startuję w klasie 10, w której na pozór są osoby najbardziej sprawne fizycznie z całej grupy niepełnosprawnych. Sam w rozmowie z niektórymi reprezentantami innych krajów dowiadywałem się o ich problemach. Bo ich niepełnosprawności też nie widać.

Co się wydarzyło pod koniec lat 90. w rodzinnym, podłódzkim Kleszczowie?

Jadąc rowerem wpadłem pod samochód. Miałem zmiażdżony praw staw skokowy tak mocno, że lekarze w szpitalu w Bełchatowie chcieli mi amputować nogę. Rodzice stanowczo zaprotestowali i zabrali mnie stamtąd. Kończynę uratowano mi w łódzkiej Wojskowej Akademii Medycznej. Z tamtego okresu niewiele pamiętam, na pewno wiele czasu spędziłem w szpitalu. W głowie mam jeden obrazek: budzę się z narkozy, odsłaniam kotarę, a tam lekarz "dłubiącego" przy mojej nodze i mnóstwo krwi. Zemdlałem.

Po latach prawa noga dokuczała do tego stopnia, że zrezygnował pan z występów w reprezentacji pełnosprawnych?

To była trudna decyzja, bowiem miałem przyjemność grania z takimi sławami ping-ponga, jak Białorusin Władimir Samsonow i Chińczyk Xu Xin, a miało to miejsce kilka lat temu podczas Drużynowych Mistrzostw Świata w Moskwie. Ale nie dawałem rady i nie wytrzymywałem trudów kilkudniowych turniejów. Co innego pojedyncze mecze w paratenisie, zresztą, nie oszukujmy się, zazwyczaj miałem łatwiejszych przeciwników. W polskiej superlidze też gram od wielu sezonów, bowiem jeden mecz oznacza góra dwa pojedynki.

Patryk Chojnowski (fot. archiwum zawodnika)
Patryk Chojnowski (fot. archiwum zawodnika)

Ilu zawodników jest w ścisłej czołówce klasy 10? Jak to się zmieniało przez lata?

Przez siedem, może osiem lat ciągle walczyłem o trofea z tymi samymi zawodnikami, tj. wspomnianym Ge Yangiem i Indonezyjczykiem Davidem Jacobsem. Reszta odstawała od nas. Chińczyk już zakończył karierę, a w ostatnich czterech latach pojawiło się trochę nowych twarzy, jak Francuz Mateo Boheas i Czarnogórzec Filip Radović. Przez pewien czas był też Bułgar Denislav Kodjabashev, zawodnik bez prawej dłoni. Tymczasem w pewnym momencie zabroniono mu grać w niepełnosprawnych! To niesamowicie niesprawiedliwe. Niech każdy spojrzy w internecie na zdjęcie Denislava i sam oceni.

Warto powiedzieć, że jest nas kilku grających i tu, i tu. Na przykład starszy brat znanego pingpongisty Roberta Gardosa, Kristian. W naszej reprezentacji jest czyniący stałe postępy Igor Misztal, na co dzień zawodnik pierwszoligowy, czyli szczebel niżej od superligi.

Czy można porównać zwycięstwa w mistrzostwach Polski tenisistów stołowych z wygraną w paraolimpiadzie?

Dwa różne światy. W mistrzostwach kraju, nazwijmy to zdrowych, jest znacznie trudniej pod względem sportowym, gdyż poziom dobry i wyrównany. Oczywiście to nie oznacza, że w igrzyskach paraolimpijskich grają słabi zawodnicy. Wiedzą o co chodzi w ping-pongu, ale jak wspomniałem, jest ich mniej. Inna ważna sprawa to presja, emocje, medialność. O paraolimpiadzie mówi się na całym świecie, a walka z samym sobą jest zdecydowanie większa w tej imprezie.

Na początku rozmowy wspomnieliśmy o ŁTSR Łask, ale pańskie treningi zaczęły się wcześniej w podstawówce w Kleszczowie.

Rodzice pracowali jako nauczyciele wychowania fizycznego, zazwyczaj musiałem czekać godzinę aż skończą zajęcia i wrócimy do domu, więc w tym czasie grałem w tenisa stołowego. Dopiero po jakimś czasie, już po wypadku, trafiłem pod skrzydła trenera Longina Wróbla w ŁTSR. Wiązało się to z codziennymi dojazdami po 50 kilometrów w jedną stronę, ale warto było. To szkoleniowiec, który oddawał serce swoim podopiecznym, niesamowicie im się poświęcał. A ja bardzo szybko uczyłem się, więc trener Wróbel szlifował talent. Drugim trenerem, któremu najwięcej zawdzięczam, był Tomasz Krzeszewski. Z nim pracowałem w klubie z Ostródy i w reprezentacji.

Gdyby nie tenis stołowy, dzisiaj Patryk Chojnowski byłby w innym sporcie?

Myślę, że tak, zapewne w koszykówce, chociaż mimo że mierzę blisko 2 metry to jednak nie byłbym wśród najwyższych. Ale zawsze lubiłem basket, w szkole grałem w drużynie. Wtedy jeszcze nie odczuwałem tak bardzo dyskomfortu związanego z kontuzjowaną prawą nogą. Z roku na rok, mam wrażenie, jest coraz gorzej.

Największą przygodą życia, poza tenisem stołowym, była "przejażdżka" bolidem formuły 1?

Frajda niesamowita, polecam. A jak do tego doszło? Pojechałem do Dubaju, gdzie w miejscowych klubach pingpongowych zatrudnieni jako trenerzy byli moi koledzy Karol Szarmach i Michał Dąbrowski. Na jedną z wycieczek zabrali mnie do Abu Dhabi, a konkretnie na tor wyścigowy. Chętnie skorzystałem z możliwości jazdy specjalnym bolidem z kierowcą testowym F1. Na prostej na pewno na liczniku było 250, może nawet 270 kilometrów na godzinę.

Czytaj także:
Po wypadku stracił czucie w nogach. W tenisie stołowym odnalazł sens życia
Dwukrotny mistrz paraolimpijski zmienia barwy!

Źródło artykułu: