Polki odkryciem drużynowych MŚ

Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu: pingpongistki reprezentacji Polski
Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu: pingpongistki reprezentacji Polski

Dawno nie oglądaliśmy tak dobrze grającej kobiecej reprezentacji Polski. Tylko za czasów Li Qian biało-czerwone wygrywały ze światową czołówką, a przynajmniej nawiązywały równorzędną walkę.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Dużym echem podczas drużynowych mistrzostw globu w Korei Południowej odbiło się zwycięstwo nad Singapurem, mistrzem globu z 2010 roku.

Natalia Bajor: Byłyśmy bardzo zadowolone po tak świetnym występie. Wszystkie gry rozstrzygnęłyśmy na swoją korzyść 3:2. Duma nas rozpierała, że wygrałyśmy po tak dramatycznym spotkaniu. Pewnie, że skład Singapuru przez ponad dekadę się zmienił, ale to wciąż ostatni zespół, który pokonał Chinki. A my z nim wygrywamy.

O ćwierćfinał walczyłyście z jeszcze większą potęgą pingpongową – Hongkongiem. Na papierze łatwiej mogło być ze Szwecją?

Nie wydaje mi się. Szwedki mają w składzie takie zawodniczki, jak Linda Bergstroem, Christina Kallberg, Filippa Bergand. Zwłaszcza Bergstroem, świetna defensorka, jest ciężką przeciwniczką dla nas wszystkich. Uważam ją za jedną z najlepszych zawodniczek na świecie grających na obronę. W rankingu jest już 29.

Wrócę jeszcze do postawy całej reprezentacji Polski. Od czasów Li Qian, Natalii Partyki i Katarzyny Grzybowskiej-Franc nie mieliśmy tak skutecznie grającego żeńskiego zespołu.

To była świetna drużyna, w której pełniłam rolę rezerwowej. W Drużynowych MŚ uczestniczyłam już jako 17-latka w 2014 roku. Muszę przyznać, że dopiero w Busan zanotowałam prawdziwy debiut i do tego na pozycji numer 1. Kilkanaście miesięcy wcześniej nie mogłam polecieć do Chengdu.

ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła

Jaki wpływ na waszą postawę miał fakt, że z Azjatkami w 1/16 i 1/8 finału rywalizowałyście jednego dnia?

Faza grupowa ustawiona była tak, że w danym dniu miałyśmy mecz, a do tego przerwę już po spotkaniu z Niemkami. Więc wszystko wyglądało bardzo spokojnie i był na wszystko czas. Tymczasem w rundzie pucharowej zmagania dostały jakiegoś przyspieszenia, nie wiem z czego to wynikało.
Tymczasem w środę o 10 rano grałyśmy z Singapurem, a już o 17 z Hongkongiem. To był “szybki” dzień. Wczesna pobudka, śniadanie, rozgrzewka i mecz. Potem powrót do pobliskiego hotelu, obiad, chwila odpoczynku i z powrotem na halę. Dobrze, że kompleks znajdował się w jednym miejscu, nie było konieczności podróżowania autobusami. Muszę przyznać, że w tym drugim spotkaniu odczuwałam brak świeżości. Tym bardziej, że już trochę gier miałam w kościach.

Ale i z Hongkongiem była pani blisko zdobycia kompletu punktów.

Z Zhu Chengzhu wygrałam 3:2, zaś z Doo Hoi Kem przegrałam 0:3, w tym dwa sety na przewagi. W każdym z nich miałam setbole, łącznie trzy lub cztery. Wcześniej miałam okazję rywalizować z Doo, 45 rakietą świata, sklasyfikowaną o 4 miejsca wyżej ode mnie. Na zawodach w Budapeszcie uległam jej 2:3 i 13:15. Tym razem zaskoczyła mnie serwisem. Wyraźnie miałam problem z odbiorem.

Już za chwilę powrót do szczęśliwego Singapuru.

Zobaczymy jak będzie teraz... Do Polski wróciłam na krótko, bowiem wkrótce czeka mnie start w prestiżowym Singapore Smash. To bardzo mocno obsadzony turniej, w którym zagrają wszystkie najlepsze tenisistki na świecie.

Z rankingu można dostać się na igrzyska olimpijskie, po drugie dzięki wysokiej pozycji jest zapewnione rozstawienie w turniejach WTT. Za sprawą dobrej lokaty na liście ITTF po raz drugi z rzędu wystąpiłam w TOP 16. Marzy mi się jeszcze nominacja do zawodów Champions. Grają w nich 32 singlistki i 32 singlistów z rankingu.

Jak pani ocenia końcowe wyniki DMŚ?

Złoto Chinek nie jest niespodzianką, tak jak srebro Japonek. Hongkong wywalczył brąz, a obok na podium znalazły się Francuzki. Nie spodziewałam się, że sięgną po medal, tym bardziej, że kilka dni wcześniej w grupie poniosły porażkę z Chorwatkami 0:3, zdobywając ledwie dwa sety.

Komentarze (0)