Wybitny Polak pożegnał się z Arabią Saudyjską

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / PZTS / Leszek Kucharski
Materiały prasowe / PZTS / Leszek Kucharski
zdjęcie autora artykułu

W jaki sposób zorganizowany w Arabii Saudyjskiej najdroższy turniej świata pokrzyżował plany Leszkowi Kucharskiemu? Medalista mistrzostw świata i Europy zakończył pracę na Półwyspie Arabskim.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Niedawno głośno było o zawodach Saudi Smash z pulą nagród 2 milionów dolarów i obsadą lepszą niż w igrzyskach czy MŚ.

Leszek Kucharski: Saudyjczycy nie szczędzą pieniędzy na wiele dyscyplin. Tenis stołowy też solidnie dotują, dlatego nie mogę powiedzieć złego słowa, jeśli chodzi o finansowanie zagranicznych zgrupowań, turniejów itd. Inna sprawa, że nasz sport nie jest super popularny, nie ma tam też nawyków do codziennych, wielogodzinnych treningów od wczesnych lat dziecięcych. Dlatego później trudno nadrobić pewne zaległości. A co do wspomnianego Saudi Smash, pokrzyżował mi szyki. Nie byłem zadowolony z organizacji tej imprezy.

O rywalizacji w Dżeddie dyskutowano w całym pingpongowym świecie. Najbardziej szczęśliwi byli Chińczycy, którzy zwyciężyli we wszystkich pięciu konkurencjach.

Tyle że moi kadrowicze niewiele skorzystali z tego turnieju. W jego terminie (początek maja – red.) planowałem ostatnie zgrupowanie przed wyjazdem na kwalifikacje olimpijskie do Iraku. Tymczasem jako gospodarz mieliśmy pewną pulę zagwarantowanych miejsc w głównej drabince, tak więc zamiast trenować na pełnych obrotach, graliśmy na zmianę mecze w singlu, deblu i mikście. Saudi Smash pozostanie w Arabii na 5 lat, czyli łącznie na nagrody przeznaczą aż 10 mln dol.

Jak potoczyły się losy pańskich podopiecznych w Sulajmanijji?

Ali Alkhadrawi, który w tym sezonie zadebiutował w Lotto Superlidze w Poltarex Pogoni Lębork, i Abdulaziz Shulaybi osiągnęli półfinał, ale to za mało, by awansować na igrzyska. W Paryżu wystąpi tylko triumfator rozgrywek w zachodniej Azji Jordańczyk Zaid Abo Yaman.

ZOBACZ WIDEO: Śmierć zajrzała w oczy Świderskiemu. "Mogliby mnie nie odratować"

Brak awansu olimpijskiego oznacza pożegnanie z Ad-Dammam, gdzie prowadził pan reprezentacyjne szkolenie?

Nikt tego w ten sposób mi nie zakomunikował, ale zgadza się, zakończyłem pracę w Arabii Saudyjskiej. Zresztą mój roczny kontrakt wygasł już kilka tygodni temu, a potem – owszem – płacili pensję, lecz nie było konkretów dotyczących dalszej współpracy. Wiedziałem, że zostanę tutaj tylko do kwalifikacji do IO. Poproszono mnie jeszcze o przedstawienie swoich warunków finansowych. Wpisałem kwotę zaporową.

Jak się panu żyło na Półwyspie Arabskim?

Gdybym miał odpowiedzieć jednym słowem, użyłbym określenia „ciężko”. Bo jak funkcjonować, kiedy za oknem czterdzieści kilka stopni Celsjusza? Przez większość pobytu była ze mną żona Agnieszka, a mieszkaliśmy w wynajętym dla nas apartamencie w strzeżonym osiedlu. Mogliśmy wybrać się do jakiegoś centrum handlowego, ale nie było np. kina, parku z drzewami, czy też zwyczajnych spacerów. Najgorszy był czas, kiedy zawodnicy rozjeżdżali się do swoich klubów na rozgrywki ligowe, a my zostawaliśmy sami. Inna kultura, inny świat. Trzeba to było zaakceptować. Nie dało się wszystkiego zrozumieć. Chciałem wrócić do Polski.

Jak organizacyjnie wygląda tenis stołowy w Arabii Saudyjskiej?

Dotykamy pięty achillesowej, tzn. wspomnianej organizacji. Na tym polu jest wiele do poprawy. Pierwszy przykład, zawodnicy mieli etaty wojskowe, dlatego na każdy wyjazd zagraniczny musieli otrzymywać specjalne zgody. Zdarzało się, że ktoś o tym zapomniał, spóźnił się z dostarczeniem dokumentu itd. Na mistrzostwa świata do Republiki Południowej Afryki poleciałem sam, a pingpongiści dołączyli nazajutrz. Ale niczego nie żałuję z tych kilkunastu miesięcy, po pracy z reprezentacjami Indii i Azerbejdżanu, przeżyłem kolejny fajny etap w sportowym życiu.

Najtrudniejszy moment?

Wskazałbym na ramadan, kiedy tenisiści stołowi-muzułmanie wstrzymywali się od jedzenia i picia. Posiłki spożywali tylko po zachodzie słońca i przed świtem. Często kończyliśmy trening po północy, po nim odpoczywali i o 2 w nocy zasiadali do posiłku. Spać chodzili o 4-5 nad ranem, a wstawali po południu. Dlatego pierwszy trening był krótki i mało intensywny, czasem tylko fizyczny, niekiedy skupialiśmy się jedynie na serwisie.

Tyle o Arabii, jestem już w Polsce, a latem będę znów organizował obozy sportowe w Lidzbarku Warmińskim. Zapraszam wszystkich chętnych. Wkrótce kończę 65 lat, będę emerytem, ale takim energicznym, któremu cały czas się chce trenować!

Źródło artykułu: Informacja prasowa