Natalia Partyka: Nie drażni mnie, gdy ktoś zerka

Nie pasuję do obrazka, co? Wcześniej niepełnosprawni kojarzyli się z ludźmi smutnymi, biednymi i załamanymi. To chyba największa krzywda, jaką można nam zrobić - mówi Natalia Partka, 29-letnia czterokrotna mistrzyni paraolimpijska w tenisie stołowym.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Natalia Partyka Newspix / Adam Jastrzebowsk / Na zdjęciu: Natalia Partyka

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Środowisko sportowe długo traktowało panią tylko jako ciekawostkę?

Natalia Partyka: Długo. Czasami dzieje się tak nawet dzisiaj. Nie ma co czarować - wyróżniam się na turniejach dla osób pełnosprawnych. Na samym początku inni zawodnicy są ciekawi, zastanawiają się, kim jestem, co robię między nimi.

Drażni to panią?

Starałam się nie zwracać na to uwagi, chociaż miałam dość. Ludzie czasami przeginają. Większość przeciwniczek już się ze mną oswoiła, ale w nowym miejscu ciągle wzbudzam zainteresowanie. Na szczęście krótkie: podejdą, zobaczą, sprawdzą i tyle. Nie drażni mnie to, że ktoś zerka. Nie mam ręki, a uprawiam sport. To chyba normalne, że ktoś patrzy, jak widzi coś wyjątkowego. Na zawodach dla niepełnosprawnych są większe ciekawostki, wtedy sama się przyglądam i pytam. Czasami dochodzę do wniosku, że to, co mnie spotkało, to jakiś drobiazg. Za każdym razem na igrzyskach paraolimpijskich chłonę historię innych zawodników i myślę, jakie mam szczęście. Ci ludzie są niesamowicie silni, ich droga do sukcesu wymagała niewiarygodnej wytrwałości i wiary. Wydaje się, że niektórzy dostali od losu za dużo ciosów jak na jednego człowieka. Te historie są budujące, ale czasami mam wrażenie ze swoją niepełnosprawnością nie pasuję do grona tych herosów.

ZOBACZ WIDEO Michael Ballack radzi Lewandowskiemu: Rób swoje!

A pani miała kiedyś pretensje do losu? Zadawała pani sobie pytanie: "dlaczego mnie to spotkało?"

Nie przypominam sobie takich chwil. Nie siedziałam i nie dołowałam się takimi pytaniami. Szybko to zaakceptowałam (zawodniczka urodziła się bez prawego przedramienia - przyp.red.). Może na początku trochę się wstydziłam, że nie mam ręki, ale z każdym rokiem radziłam sobie coraz lepiej. Nigdy nie pytałam: "czemu ja?", doszłam do wniosku, że od takich pytań ręka mi nie urośnie. Chociaż ostatnio dowiedziałam się, że jest na to szansa - córeczka trenera, który prowadzi mnie w siłowni, podeszła do mnie, wystrzeliła serię pytań obowiązkowych, a później stwierdziła, że nie warto się martwić, bo pewnie ręka mi odrośnie. Spokojnie czekam.

Ma pani dystans do swojej niepełnosprawności?

Fartuszka z tyłu nie zawiążę, ale rzadko gotuję. Dwóch kaw też nie przyniosę na raz, mam dwa razy więcej chodzenia. Ostatnio odkryłam jeszcze jedną rzecz - nie mogę grać na PlayStation. Palców mi brakuje, pada nie ogarniam. Bardzo nad tym ubolewam, nie wiem, czy pisać do producenta, żeby zrobił dla mnie jakiś specjalny sprzęt, który miałby więcej przycisków z lewej strony.

Czytaj także: Wzruszające słowa Natalii Partyki o Pawle Adamowiczu. "Zawsze pan o mnie pamiętał"

Czyli ma pani dystans.

Tak naprawdę to się go uczyłam. Dużo dało mi przebywanie z innymi osobami niepełnosprawnymi od dziecka. Widziałam 20, 30 czy 40-latków, którzy drogę wyrabiającą dystans mieli już za sobą, podłapałam to od nich. Później obracałam się w gronie znajomych, dla których moja niepełnosprawność nie była żadnym problemem, mogliśmy z niej pożartować. Wszyscy wiedzieli, że po jakimś głupim tekście raczej się zaśmieję, a na pewno nie obrażę.

Denerwuje panią, kiedy ktoś próbuje pani w czymś pomóc?

Ludzie często myślą, że z czymś sobie nie poradzę, ale chęć pomocy mnie nie drażni. Nie muszę za wszelką cenę na każdym kroku udowadniać, że nie potrzebuję wsparcia. Jestem kobietą, jak ktoś mnie puszcza w drzwiach, to idę i nie mam z tym problemu, nie myślę o swojej niepełnosprawności. Najgorzej jest, jak ktoś się narzuca i wychodzi jakiś klops. Wie pan, ja mówię, że ja, on, że on i zaczynamy się szarpać.

Nigdy nie pytałam: "czemu ja?", doszłam do wniosku, że od takich pytań ręka mi nie urośnie. Chociaż ostatnio dowiedziałam się, że jest na to szansa - córeczka trenera, który prowadzi mnie w siłowni, podeszła do mnie, wystrzeliła serię pytań obowiązkowych, a później stwierdziła, że nie warto się martwić, bo pewnie ręka mi odrośnie. Spokojnie czekam.

Nie wiedziałem, czy otworzyć pani butelkę z wodą.

A myślałam, że sprawdza pan czy dam radę. Mógł pan otworzyć, tym bardziej, że ręka mi się ślizgała i musiałam pomóc sobie swetrem.

Myśli pani o sobie, że może dawać przykład innym?

Urodziłam się niepełnosprawna i pokazałam, że to nie jest koniec świata. Jeśli o to chodzi - mogę być wzorem. Czasami dochodzą do mnie różne prośby, zwykłe wiadomości, odzywają się rodzice dzieci, które, tak jak ja, urodziły się bez rąk. Wyrażają radość z tego, że mogą mnie obserwować, są ciekawi, jak sobie poradziłam. Jestem dla nich jakąś nadzieją, że skoro dałam sobie radę, tak samo może być z tymi dzieciakami. Kiedyś odezwał się mężczyzna, którego syn chodził już do szkoły. Napisał, że chodzi tam razem z nim, że wyręcza go we wszystkim. Wyraziłam swoje zdanie, delikatnie - że to może nie najlepszy pomysł, że nie można wychować niedorajdy. Wkurzył się na mnie, stwierdził, że sam wie, co jest dla jego dziecka najlepsze. Nie wiem, czy później to przemyślał, trochę odpuścił i dał synowi przestrzeń, bo jeśli tak się nie stało, to przyszłość może być trudna i bolesna. Mam świadomość, że mogę trochę podpowiadać, ale unikam myślenia o sobie, jako o wzorze, a autorytet to już chyba za duże słowo. Robię swoje, gram, wiem, że wyróżniam się na tle innych, ale uprawiam sport od zawsze i chcę robić to jak najlepiej.

Czytaj także: Michał Kołodziejczyk rozmawia z Arturem Siódmiakiem. "Kiedy życie skreśla, nie pytając o zgodę"

Zawsze była pani taka ambitna i uparta?

Dużo czasu spędzałam z kolegami z osiedla, biegaliśmy po drzewach i skakaliśmy po płotach, jeździliśmy na wycieczki rowerowe - to wszystko mnie zahartowało, przygotowało do sportu. Wydaje mi się czasami, że jestem ostatnim pokoleniem, które załapało się na w miarę normalne dzieciństwo, bez telefonów i komputerów na pierwszym miejscu. Większość czasu spędzałam na powietrzu, dostosowywałam się do grupy, nie odstawałam.

Chłopczyca?

Rzeczywiście miałam więcej kolegów niż koleżanek. Później trenowałam przecież w ośrodku szkolenia w Gdańsku z samymi chłopakami. Teraz to się zmieniło, ale za moich czasów byłam jedyną dziewczyną w grupie. Do tenisa stołowego trafiłam pewnie dlatego, że sala była blisko domu i nie musiałam jeździć przez pół miasta. Tata wybrał nam dyscyplinę, najpierw zapisał na zajęcia moją siostrę, a ja później poszłam jej śladem. Dla taty sport był ważny, ale amatorsko - trochę biegał, nadal gra w piłkę nożną z kolegami.

Pani poradziła sobie z niepełnosprawnością, a otoczenie szybko panią zaakceptowało?

Dzieci są okrutne, teraz pewnie jeszcze bardziej niż kiedyś. Ale moim zdaniem w dziecięcej ciekawości nie ma nic złego. Chciały wiedzieć, co się ze mną stało, a jak już się dowiadywały, to kończył się temat. Czasami gorsi są rodzice, to oni się przyglądali dłużej, drążyli zagadnienie. Nie znajdowali w sobie odwagi, by po prostu podejść i zapytać, dlaczego nie mam ręki.

Powiedziała pani kiedyś, że do sportu świetnie przygotowali panią rodzice. W jaki sposób?

Nigdy w niczym mnie nie wyręczali. Jak ktoś popatrzył na to z boku, mogło mu się nawet wydawać okrutne. A ja jestem im za to wdzięczna.

Fartuszka z tyłu nie zawiążę, ale rzadko gotuję. Dwóch kaw też nie przyniosę na raz, mam dwa razy więcej chodzenia. Ostatnio odkryłam jeszcze jedną rzecz - nie mogę grać na PlayStation. Palców mi brakuje, pada nie ogarniam. Bardzo nad tym ubolewam, nie wiem czy pisać do producenta, żeby zrobił dla mnie jakiś specjalny sprzęt, który miałby więcej przycisków z lewej strony.

Czyli za co konkretnie?

Dzięki nim bardzo szybko stałam się samodzielna i wiedziałam, że ze wszystkim mogę sobie poradzić. Zrozumiałam, że nie zawsze przy mnie będą, że nie mogę się nimi wyręczać, tylko muszę sama znajdować wyjście z sytuacji. Resztę zrobił już sport - granie, wyjazdy, trenowanie, to wszystko się ładnie połączyło. Jeśli chciałam coś znaczyć w sporcie, musiałam się ogarnąć. Mogłoby się wydawać, że do piętnastego roku życia mama będzie mi wiązać buty, a ja nauczyłam się sama. Trwało to dłużej, ale siadałam gdzieś z boku, dłubałam i nie odpuszczałam, dopóki tego nie opanowałam. Na rowerze też szybko nauczyłam się jeździć. Niepełnosprawność nie dała mi żadnej taryfy ulgowej.

Czy podziwiasz postawę Natalii Partyki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×