Długo żyłam jak robot. Siedziałam w szkole od 7 do 20. Trening, lekcje, trening. Wracałam do domu, uczyłam się, szłam spać i od rana to samo. Postawiłam wszystko na jedną kartę.
Zaczęłam grać w ping-ponga, bo Sandra grała. Moja siostra. U nas, w Gdańsku, niedaleko bloku. Z osiedla na halę miałyśmy piętnaście minut na piechotę na skróty: przez dużą łąkę i zniszczoną siatkę w płocie.
Najpierw przychodziłam na salę z rodzicami, odebrać siostrę po treningu. Przy okazji patrzyłam, jak Sandra niszczyła przeciwników. Była dynamiczna, miała dużo siły. Chciałam być jak siostra. Wyobrażałam sobie, że też taka będę.
Po jakimś czasie jej trener, pan Mielewczyk, powiedział do mnie: "Wpadnij, jak zaczniesz wystawać głową ponad stół".
Miałam takie marzenie - dopaść ją i ograć. Czy się porównywałam? Nie wiem, pewnie tak. Siostra jest starsza o cztery lata i ma obie ręce zdrowe. Zaczęła z lekką przewagą.Co się gapisz
Były sytuacje, w których wstydziłam się trochę tego, że nie mam przedramienia.
Pamiętam scenę z pociągu. W przedziale zagadał do mnie facet. Siedział na wprost. Ta sytuacja wyglądała tak, że wywiązała się rozmowa z tym mężczyzną i po chwili mnie zapytał, czy nie mam ręki. Później skwitował to takim zdaniem: "Szkoda, że prawej, co?".
Czasem ukrywałam brak przedramienia, chodząc w bluzie z długim rękawem. Ukrywałam brak prawej ręki, jakby w ogóle dało się to zrobić.
Nie mam jej od łokcia w dół. Nie wiem czemu. Rodzice dowiedzieli się o tym na porodówce, po moich narodzinach. Pewnie coś złego wydarzyło się w ciąży, no bo jak to wytłumaczyć? W naszej rodzinie nie było takich przypadków.
Wolę, gdy pytania zadają dzieci. Nie krępują się i nie robią z tego sensacji. Odpowiadam, że taka się urodziłam, i za chwilę wracamy do zabawy. Jakbyśmy skończyli gadać o deszczu za oknem.
U dorosłych wygląda to tak, że często chyba mają obiekcje, aby się zapytać, co mi się stało w rękę i po prostu się przyglądają, myśląc chyba, że tego nie widać. A widać. Z mojej perspektywy zawsze to wygląda tak, że zauważę, że ktoś mi się przygląda. Czasem aż nadmiernie.
Znaleźć wolną ścianę
Zaczęłam grać w wieku 7 lat. Zanim jednak przestałam stawać na palcach przy stole, trenowałam na czwartym piętrze, w dwupokojowym mieszkanku w zwykłym szeregowym bloku na Przymorzu w Gdańsku.
Szukałam tylko kawałka wolnej ściany, na której nie wisiał obraz i przy której nie stały meble. Choć głównie odbijałam w pokoju, który dzieliłam z siostrą. Z łóżkiem, szafą i dwoma biurkami. Siadałam przy swoim i odbijałam rakietką w piłkę, a ta wracała po odbiciu od ściany.Trenerzy w naszym klubie coś we mnie zobaczyli. Na treningach ustawiali mnie przy stole z lepszymi zawodnikami.
Lekcja wiązania butów
Nasłuchałam się: "Z ciebie i tak nic nie będzie". W twarz nikt mi tego nie mówił, ale takie głosy było słychać za plecami. Trochę bolało. Ale chwilę. Dawało mi to jeszcze większą motywację. Jeszcze bardziej pragnęłam pokazać, że te osoby się mylą.
Miałam tak od zawsze: jak się zaprę, to nikt mnie nie zatrzyma. Ktoś machnie ręką: "Nie robię, niech inny się męczy". Ja cisnę. Może zajmie mi to więcej czasu, ale swoje osiągnę.
Kolega z Niemiec pytał ostatnio, jak ja buty wiążę. Prawie trzydziestoletni facet, też bez ręki. Sam nie potrafi. No to mówię mu: prawą przytrzymuję, lewą przewiązuję, następnie ściskam prawą i lewą, i jeszcze raz obwiązuję.
Dla mnie proste. Robię tak, odkąd skończyłam 6 lat. Siedziałam, dłubałam, ale wymyśliłam.
Rodzice i dziadkowie nigdy mnie nie wyręczali. Pewnie ich korciło, ale dawali mi przestrzeń. Zresztą - i tak nie dałabym sobie pomóc.
Oczywiście nie wszystko jestem w stanie wykonać. Na rękach nie stanę, warkocza nie zaplotę, fartuszka nie zawiążę. Nie wezmę dwóch kubków, muszę trochę więcej chodzić. Ale uczeszę się, dwoma rękoma. Buty zawiążę. Cukierki otwierałam sama.
Na wszystko można znaleźć sposób, tylko trzeba trochę pokombinować. Potrafię obierać warzywa, tyle że wolniej, bo czasem coś mi się wyślizgnie. Prawko zdałam za pierwszym razem. W Gdyni, na automacie. Samochodem jeżdżę z Gdańska do Czech na mecze mojej drużyny: SKST-u Hodonin.Wymęczyłam ją, tak jak kiedyś ona mnie, nacierając śniegiem, dając zgrzewki wody do noszenia. W turnieju pracowniczym Sandra nie przegrała meczu. Chyba w końcu powiem jej, od czego to wszystko się zaczęło - że chciałam być jak siostraNatalia Partyka
Najpierw strach, później żarty
Na początku mówiłam wam o wstydzie. Mijał z wiekiem, z pierwszymi sukcesami. Ludzie zaczęli mnie kojarzyć po medalach na igrzyskach paraolimpijskich i wiedzieli już, że nie mam ręki. Byli mniej zdziwieni, znali temat. Rzadziej dopytywali.
Ale przełom w mojej głowie nastąpił, gdy zetknęłam się z innymi niepełnosprawnymi sportowcami. Grałam z nimi i z zawodnikami "zdrowymi".
W 1997 roku po raz pierwszy pojechałam na mistrzostwa Polski z niepełnosprawnymi do Cetniewa. Oczy miałam jak pięć złotych, nigdy nie widziałam tylu ludzi z problemami w jednym miejscu. Starszych ode mnie, nawet w wieku moich dziadków. Bez ręki, nogi, na wózku. Każdy inny.
Na początku byłam speszona samym widokiem. Zamiast się odezwać, zastanawiałam się, dlaczego tak wyglądają, co się stało.
Jedną panią potrącił samochód, gdy jechała na rowerze. Inny facet skoczył do jeziora na główkę i trafił na wózek. Kilka osób zmagało się z różnymi dolegliwościami od urodzenia. Na początku przyglądałam się temu wszystkiemu zawstydzona z tylnego siedzenia. Bardziej słuchałam opowieści. Oswajałam się.
Po latach żarty już nawet nie wychodzą ode mnie. Grono najbliższych wie, że może pozwolić sobie na ostrą docinkę, czasem nawet hardkorową. Przynajmniej jest śmiesznie.
Tamci ludzie mnie otworzyli. Pokazali, że żyją normalnie, są uśmiechnięci i radzą sobie ze wszystkim. Nikt na nic nie narzekał. Chłonęłam to.
Od plaży w drugą stronę
Nie ma co ukrywać: długo żyłam jak robot. Pierwsza paraolimpiada w Sydney w wieku 11 lat. Od drugiej klasy gimnazjum indywidualny tok nauczania i ostry trening. Na część lekcji chodziłam z klasą, część miałam w małej czteroosobowej grupie z innymi zawodnikami.
Czułam duże wsparcie otoczenia. Nauczyciel WF-u, na luźniejszych lekcjach typu plastyka, podbierał mnie z klasy, żebyśmy razem pograli w ping-ponga w świetlicy.
Do gimnazjum przychodziłam na 7 rano. Plan wyglądał tak: lekcja indywidualna, później dwie z klasą i trening. Następnie: obiad i powrót na lekcje z klasą. Najczęściej siedziałam w szkole od 7 do 20, bo jeszcze o 16.00 były drugie zajęcia. Postawiłam w tym momencie wszystko na jedną kartę. Wracałam do domu, uczyłam się, szłam spać i od rana to samo.
Nie było dyskotek na Monciaku, imprez na plaży. Nie żyłam życiem klasy.
Doskonale pamiętam sceny z Cetniewa. Jeździliśmy tam na obozy przygotowawcze. Przez ośrodek przebiega ścieżka. Latem turyści chodzą tamtędy w dół, na plażę. Z parawanami pod pachą, dmuchanymi piłkami. Dzieciaki biegają, a my z torbami w drugą stronę, pod górkę. Na salę gimnastyczną.
Dużo ćwiczyłam indywidualnie. Układałam małą wieżę, z dwóch-trzech klocków do jogi, podpierałam się na niej prawą ręką i robiłam pompki.
Z tej bańki samych obowiązków wyszłam po igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 roku. Trochę odpuściłam, bo głowa już nie wytrzymywała. Zawsze zaczynałam treningi wcześniej i kończyłam później. Świątek, piątek, w grupie, indywidualnie.
Okazało się, że przez jeden odpuszczony trening czy zrezygnowanie z pojedynczych zawodów, nie zapomnę, jak trzyma się rakietkę. Wcześniej męczyły mnie wyrzuty sumienia. Odrobina luzu dobrze mi zrobiła, bo odzyskałam radość z gry.Rodziców nie pytam
Myślę, że rodzice jakiś czas temu odetchnęli. Zobaczyli, że sobie radzę i że jestem w stanie żyć normalnie. Gdy się spotykamy, czuję taką niewypowiedzianą dumę z ich strony. Mieszanka ich charakterów, do tego sposób, w jaki mnie wychowali, nie pozwoliły mnie złamać.
Nie dopytywałam nigdy mamy i taty, dlaczego tak się stało. Dlaczego to właśnie ja urodziłam się bez przedramienia. Do niczego ta informacja nie jest mi potrzebna. Po co to rozdrapywać? Bardziej interesuje to chyba ludzi z boku.
Rodzice mieli mieć trudniej, bo urodziła im się niepełnosprawna córka. A z Sandrą mieli nas w pakiecie, w jednej sali, blisko domu. Fajnie się to potoczyło.
Zabawna była zawsze reakcja znajomych. "Chcesz się utrzymać z ping-ponga?" - pytali z szerokim uśmiechem. No tak, przecież w "pingla" pyka się na wakacjach po piwku. Mi ten sport pomógł w wielu kwestiach. Stał się pasją, źródłem zarobku. Dzięki niemu poznałam i zrozumiałam również samą siebie.
Turniej po latach
Siostrę w końcu ograłam. Po kilku latach! Na którymś, tysięcznym treningu. Chyba przyjęła to bezboleśnie, w każdym razie - nie złościła się. Razem grałyśmy dwa sezony w MRKS-ie Gdańsk. Po maturze Sandra poszła na studia, wybrała bankowość.
Po chyba 10 latach przyszła do mnie i mówi: "Słuchaj, młoda. Mamy w robocie turniej dla pracowników. Weź ze mną poodbijaj trochę, bo zapomniałam." W stół nie mogła trafić. Ja do niej: "Sandra, tak uderzaj, w to miejsce". To się na mnie wkurzała. "Dobra, nie mądrzyj się, wiem, co robić" - burczała. Ciągle się kłóciłyśmy, nic nie słuchała.
Wymęczyłam ją, tak jak kiedyś ona mnie, nacierając śniegiem, dając zgrzewki wody do noszenia. W turnieju pracowniczym Sandra nie przegrała meczu. Chyba w końcu powiem jej, od czego to wszystko się zaczęło - że chciałam być jak siostra.