119. edycja turnieju rozgrywanego na ceglanych kortach Stade Roland Garros została przesunięta przez pandemię COVID-19 na jesień. Polka przystępowała do imprezy jako 54. tenisistka w rankingu WTA i nie była stawiana w roli faworytki. Ona jednak zaskoczyła wszystkich.
Wiele osób uważało, że Świątek odpadnie już w pierwszej rundzie, kiedy podejmowała rozstawioną z 15. numerem Czeszkę Marketę Vondrousovą. Tak się jednak nie stało. Przeciwniczka Polki nie miała nic do powiedzenia i poniosła porażkę, przegrywając 1:6, 2:6.
Kolejne dwie rundy były jedynie formalnością. Najpierw warszawianka pokonała Su-Wei Hsieh 6:1, 6:4, a następnie nie dała żadnych szans, grającej z dziką kartą Eugenie Bouchard, zwyciężając 6:3, 6:2. To, co najtrudniejsze, było jednak dopiero przed nią.
ZOBACZ WIDEO: Legenda polskiego kolarstwa przestrzega przed Rosjanami! "Będzie wielka tragedia"
W czwartej rundzie na drodze Świątek stanęła występująca na turnieju z numerem jeden Simona Halep, która w 2018 roku zwyciężyła we French Open, a oprócz tego trzykrotnie meldowała się w finale prestiżowej imprezy.
Jakie było zdziwienie wszystkich, gdy okazało się, że Rumunka nie dotrzymuje tempa świetnie dysponowanej Polce. Po 69 minutach i trzech oddanych gemach to Świątek zameldowała się w ćwierćfinale turnieju. Po czasie przyznała, że było to dla niej kluczowe spotkanie.
- Przełomowy był mecz z Simoną Halep, moje poczucie skuteczności zaczęło wzrastać. Czułam, że mogę wygrać z każdym, ale wracałam do podstaw, żeby to mnie nie zestresowało. Koncentrowaliśmy się na pracy, nie na wyniku, bo wynik jest efektem – mówiła w rozmowie z TVP Sport. Po tym spotkaniu zaczęto na nią patrzeć, jako na kandydatkę do zwycięstwa.
W ćwierćfinale Polka zmierzyła się z kwalifikantką Martiną Trevisan. Tak jak w przypadku wcześniejszym spotkań, to było jedynie formalnością. Świątek bez problemu pokonała Włoszkę 6:3, 6:1 i zameldowała się w półfinale. Tam również pokazała tenis światowego poziomu. Z wynikiem 6:1, 6:2 wygrała z Argentynką Nadią Podoroską i awansowała do finału wielkoszlemowego turnieju.
10 października 2020 roku przeszedł do historii. Polka, która swoją świetną dyspozycją zaskoczyła wszystkich, o końcowy triumf walczyła z Sofią Kenin. To Amerykanka stawiana była w roli faworytki, mimo że jej droga do finału była trudniejsza. Większość spotkań wygrała po trzysetowych pojedynkach. Na jej korzyść był jednak ranking (przystępowała z nr 4.) oraz zwycięstwo odniesione kilka miesięcy wcześniej we Australian Open.
Na Polce nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Tak jak można powiedzieć o wyrównanej walce w pierwszym secie, który Świątek wygrała 6:4, tak w drugim był to popis jednej tenisistki. Oddając zaledwie jednego gema, warszawianka wygrała pierwszy turniej w karierze. Był nim od razu Wielki Szlem.
- To czyste szaleństwo. Każdego roku oglądałam Rafę, jak podnosił trofeum. To naprawdę niebywałe, że teraz jestem w tym samym miejscu. Chcę podziękować wszystkim kibicom, również tym, oglądającym mnie w Polsce. Wiem, że w kraju zapanowała niesamowita atmosfera - mówiła Polka po odebraniu nagrody dla Eurosportu. Jej znakomitą grę skomentowała także finałowa rywalka.
- Mam wrażenie, że Iga bardzo dobrze serwowała. Naprawdę dobrze prowadziła grę swoim forhendem. Zwłaszcza w pierwszym secie. Kilka zagrań nie poszło po mojej myśli, a ona grała świetnie. Ma naprawdę dobry topspinowy forhend i bekhend po linii. Skróty także jej wychodziły. Parę serwisów dało jej ważne punkty. Walczyła bardzo dobrze. To był świetny turniej w jej wykonaniu, zaliczyła wspaniałą serię – podkreśliła Amerykanka.
Świątek po zwycięstwie we French Open trafiła do czołówki światowego tenisa i znajduje się w niej do dziś. W sobotnie popołudnie zawodniczka numer jeden stanie przed szansą powtórzenia sukcesu z 2020 roku. Tym razem to ona stawiana jest w roli faworytki. Pozostaje więc mieć nadzieję, że 4 czerwca serca Polaków oszaleją, tak jak zrobiły to dwa lata temu.
Czytaj także:
Świat był w szoku. Oto finałowa rywalka Świątek
Lepiej usiąść. Tyle zgarnie triumfatorka Roland Garros