Tenis nadwiślański: Nie zmarnujmy meczu z Belgijkami!

Gdyby Polki miały grać z Belgijkami rok temu to ta konfrontacja nie wzbudziła by wielkich emocji. Powrót do tenisa Kim Clijsters i Justine Henin powoduje, że mecz pierwszej rundy Grupy Światowej II Pucharu Federacji, jaki zostanie rozegrany w dniach 6-7 luty 2010 urasta do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń w historii tenisa w Polsce. Trzeba tylko wykorzystać to do promocji tenisa nadwiślańskiego, który w Polsce ciągle jest mało obecny w mediach.

Kim Clijsters rozgrywając zaledwie trzeci turniej po powrocie sięgnęła po zwycięstwo w US Open. Justine Henin również nie wytrzymała długo bez tenisa. Jednak w występ obu tych tenisistek w meczu z Polkami szczerze powątpiewam. Clijsters już zapowiedziała, że w Polsce się pojawi i samo to będzie wielką gratką dla kibiców tenisa w Polsce. Jeżeli nawet Henin miała by w Polsce nie zagrać to jest niezwykle utalentowana Yanina Wickmayer, która w ciągu roku zrobiła ogromne postępy.

My za to mamy siostry Agnieszkę i Urszulę Radwańskie, na których opiera się siła polskiej drużyny. Po raz pierwszy mecz Pucharu Federacji wzbudzi w Polsce tak ogromne zainteresowanie, a to przyczyni się do popularyzacji białej dyscypliny w Polsce. Lepszej promocji tenisa niż przyjazd Kim Clijsters oraz Justine Henin lub Yaniny Wickmayer być nie może. Cieszy, że liczba sympatyków tenisa w Polsce rośnie, ale po wielu latach zaniedbań nie da się wszystkiego w krótkim okresie doprowadzić do doskonałości. Przy okazji takich meczów trzeba zrobić wszystko, by przybliżyć Polakom specyfikę tej dyscypliny w możliwie najszerszy sposób. Nie może być tak, jak podczas kwietniowego meczu barażowego w Gdyni, w którym Polki mierzyły się z Japonkami. To była prawdziwa antypromocja tenisa w wykonaniu Polsatu Sportu. Nie ma się zatem co dziwić, że tenis w Polsce ciągle jest dyscypliną niszową, skoro telewizja historyczny mecz o zaplecze elity potraktowała jak piąte koło u wozu.

Wiele lat musi upłynąć, by tenis w Polsce stał się tak popularny, jak siatkówka czy koszykówka. Na pewno nigdy nie będzie wzbudzał takich emocji, jak piłka nożna. Wszystko przez to, że tenis w Polsce przez wiele lat niemal nie istniał. Pojawiały się rodzynki w osobach Magdaleny Grzybowskiej czy Marty Domachowskiej, ale dopiero Agnieszka Radwańska sprawiła, że o polskim tenisie zaczęło być głośno. Oczywiście Isię bardziej szanują za granicą, a to dlatego, że w Polsce wiedza o tenisie jest znikoma, a ludzie wypisujący różne brednie w internecie, są na to dowodem. Jednak i to zmienia się na lepsze. Coraz więcej ludzi śledzi turnieje w telewizji, zaczyna poznawać zasady gry i samemu grać dla rozrywki w tenisa.

Cała rodzina Radwańskich już bardzo wiele zrobiła, by wydobyć polski tenis z zapaści. Agnieszka i Ula mają przed sobą wiele lat gry na najwyższym poziomie i za ich sprawą będziemy przeżywać mnóstwo emocji, oby jak najwięcej tych radosnych, ale będzie też wiele rozczarowań. Bo każdy zawodowy tenisista w swoim życiu przeżywa bolesne upadki, najważniejsze to potrafić się szybko podnieść. Zresztą takie doświadczenia chyba mają wszyscy sportowcy, tenis nie jest w tym odosobniony. Ale co będzie po siostrach Radwańskich? Czy znowu pogrążymy się w marazmie i znowu przyjdzie się nam emocjonować występami najlepszych bez udziału Polaków?

Fajnie, by było jakby w niedługim czasie pojawił się ktoś, kto by odciążył trochę siostry. Nie wszyscy mają jednak takie szczęście, że trafiają na wielkiego sponsora, jakim była firma Prokom, z którą Agnieszka Radwańska miała podpisaną indywidualną umowę. Oczywiście upór i konsekwencja obozu Radwańskich zrobiły swoje, oni też musieli walczyć sami o wiele rzeczy, co niekiedy w polskich warunkach przypominało walkę z wiatrakami. Nie ma co jednak ukrywać, że Agnieszce było łatwiej wkroczyć do zawodowego tenisa. Teraz jest już w stanie sama dać sobie radę, ale choćby takiej Joannie Nalborskiej będzie dwa razy trudniej. Brak sponsorów to największa bolączka kobiecego tenisa, oczywiście poza fatalną infrastrukturą. I tutaj jest ważne zadanie dla nowych władz Polskiego Związku Tenisowego, by zadbały o rozwój młodych zawodników i zawodniczek, którzy sami sobie nie poradzą w polskich realiach. Chyba nie chcemy, by uciekły nam kolejne talenty na miarę Karoliny Woźniackiej czy Sabiny Lisickiej?

By zyskać na meczu z Belgią nie koniecznie musimy tą konfrontację wygrać. Oczywiście miło by było, jakby siostry Radwańskie odniosły zwycięstwo i później walczyły o awans do Grupy Światowej. Ważniejsze jednak jest to czy ten mecz przyczyni się do zmiany postrzegania tenisa przez polskie społeczeństwo i czy będzie impulsem do dalszego rozwoju tenisa nad Wisłą. Będzie to też znakomita okazja do zainteresowania białym sportem potencjalnych sponsorów. Nie zmarnujmy takiej okazji.

Komentarze (0)