Wimbledon jest jedynym wielkoszlemowym turniejem, w którym rywalizacja odbywa się na trawie. Nie zawsze jednak tak było. Do 1987 roku na tej nawierzchni rozgrywano również Australian Open. Od 1988 na antypodach walka toczy się na kortach twardych. Sezon na trawie jest zatem krótki. Trwa niewiele ponad miesiąc i potrafi dostarczać niespodzianek. Widać to szczególnie w kobiecym tenisie w ostatnich latach, ale nie zawsze tak było.
W latach 2000-2016 Wimbledon wygrywało tylko sześć tenisistek. Były nimi Amerykanki Venus Williams i Serena Williams, Rosjanka Maria Szarapowa, Francuzka Amelie Mauresmo, Czeszka Petra Kvitova i Francuzka Marion Bartoli.
Jedni byli zachwyceni rywalizacją nakręcaną przede wszystkim przez siostry Williams. Inni szybko się nią znudzili i z utęsknieniem czekali na tenisistki, które dadzą rozgrywkom więcej finezji na najwyższym poziomie. Serena ostatnie triumfy w Londynie odniosła w 2015 i 2016 roku. Później nikomu już nie udało się obronić tytułu.
ZOBACZ WIDEO: Ludzie Królowej #3. Mistrzyni z przypadku. Anita Włodarczyk odsłania kulisy
Nastąpił czas permanentnej zmiany mistrzyń, który trwa do teraz. W ostatnich siedmiu edycjach w Wimbledonie triumfowało siedem różnych tenisistek. W 2016 miała miejsce wspomniana obrona tytułu przez Serenę. Później w Londynie tytuły zdobywały kolejno Hiszpanka Garbine Muguruza, Niemka Andżelika Kerber, Rumunka Simona Halep, Australijka Ashleigh Barty i Kazaszka Jelena Rybakina. Tegoroczną edycję wygrała Marketa Vondrousova po zwycięstwie 6:4, 6:4 nad Ons Jabeur.
Czeszka grała wcześniej w finale Rolanda Garrosa 2019 i zdobyła srebrny medal olimpijski (2021). Jej triumf w Wimbledonie jest jednak dużym zaskoczeniem. Na starcie turnieju była klasyfikowana na 42. miejscu i została najniżej notowaną mistrzynią od momentu wprowadzenia komputerowego rankingu (w listopadzie 1975). Tytuł w Londynie da Vondrousovej debiut w Top 10 rankingu.
Pojawia się pytanie, czy taką zmienność kobiecego tenisa, jaka ma miejsce przynajmniej na trawie, można traktować jako wadę czy zaletę? Najprościej można by odpowiedzieć, że wszystko jest kwestią osobistych preferencji. Jedni lubią stabilizację na wysokim poziomie, a inni karmią się emocjami i ciągłe zmiany im nie przeszkadzają, a wręcz je uwielbiają. Nadmiar zmian może jednak przyczynić się do ich spowszednienia.
O takim nadmiarze nie ma absolutnie mowy w męskim tenisie. Novak Djoković w Londynie wygrał już 34 mecze z rzędu i będzie miał szansę na piąty kolejny tytuł, a w sumie ósmy. Jego rządy zaczęły się zatem jeszcze w czasach, gdy mogli mu zagrozić jego odwieczni rywale, czyli Roger Federer i Rafael Nadal. Szwajcar już karierę zakończył, a Hiszpan nie gra od wielu miesięcy. Znamienny jest fakt, że od 1990 roku Wimbledon w singlu mężczyzn wygrywało 11 tenisistów.
36-letniemu Djokoviciowi nie jest w stanie zagrozić żaden z młodszych rywali, nie tylko w Wimbledonie. W tym roku Serb triumfował w Australian Open i Rolandzie Garrosie, choć wydaje się, że we wcześniejszych sezonach grał na wyższym poziomie. Czy jest to zatem stabilizacja czy już stagnacja? Tak jak w przypadku kobiecego tenisa, zdania zawsze będą podzielone. Kosmiczną passę Serba może zakończyć już tylko Carlos Alcaraz. Początek finału singla mężczyzn w niedzielę o godz. 15:00 czasu polskiego. Relację tekstową na żywo przeprowadzi portal WP SportoweFakty.
Czytaj także:
Niespodziewana mistrzyni. Historyczny triumf w Wimbledonie
Mecz przyjaciółek na pożegnanie z Wimbledonem. Woźniacka lepsza od Radwańskiej