Iga Świątek wygrała turniej WTA Finals jako druga, po Agnieszce Radwańskiej, Polka w historii. Zmagania z bliska podziwiał Adam Romer, który w rozmowie z nami przyznaje, że punktem zwrotnym turnieju dla Polki był wygrany półfinał z Aryna Sabalenką.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Czy Iga Świątek w półfinale przeciwko Arynie Sabalence rozegrała najlepszy mecz w sezonie?
Adam Romer, redaktor naczelny magazynu "Tenisklub": Na pewno można tak powiedzieć. To było najważniejsze i najbardziej widowiskowe starcie całego turnieju. Iga pokonała najlepszą zawodniczkę na świecie, z którą walczyła o to miano. Mecz był zacięty, choć wynik na to nie wskazuje (6:3, 6:2 - przyp. red.) i nie do końca odzwierciedla, co działo się na korcie. Sabalenka zagrała naprawdę bardzo dobre spotkanie.
Lecz w ostatecznym rozrachunku nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
Nie dlatego, że zaprezentowała się ze złej strony. Iga wypadła po prostu lepiej. Spotkanie trwało ponad godzinę i 40 minut. Przed rozpoczęciem mówiło się, że wygra tenisistka, która nie da narzucić stylu gry rywalce i tak się stało.
Jestem pod wrażeniem serwisu Igi, a ponadto Polkę należy pochwalić, że radziła sobie dużo lepiej od konkurentek w trudnych warunkach pogodowych w Cancun.
ZOBACZ WIDEO: Co za fryzura! Partnerka Ronaldo przyciągała wzrok na stadionie
Z pewnością z przyjemnością podziwiało się taką grę Świątek z perspektywy trybun.
Tak. Iga miała odpowiedź dosłownie na każde zagranie Sabalenki. Grała bezbłędnie. Polka zagrała najlepszy mecz w tym sezonie. Nie wszystko da się dostrzec w telewizji. Piłka cały czas latała naprawdę bardzo szybko, a przy tym tuż nad siatką. Nawet przez chwilę nie dała dojść do głosu Sabalence.
Przed finałem z Jesicą Pegulą wiele mówiło się, że Amerykanka wyżej zawiesi poprzeczkę. Tak się nie stało.
W meczu o tytuł spotkały się dwie dziewczyny, które radziły sobie najlepiej w trudnych warunkach, panujących przez niemal cały czas trwania turnieju. Pegula prezentowała się lepiej od Sabalenki we wcześniejszych meczach. W niedzielę wiatr osłabł, o czym mogłem się osobiście przekonać. W poniedziałek było podobnie. Warunki okazały się dużo bardziej przyjazne do gry w tenisa.
To na pewno był dodatkowy atut dla Igi, która dyktowała warunki i narzuciła rywalce swój styl gry. W dodatku Polka przystąpiła do spotkania uskrzydlona triumfem nad Sabalenką. Rozpędziła się do tego stopnia, że jak wyszła na finał, po prostu zdemolowała Pegulę. W tym miejscu warto nawiązać do jeszcze jednej rzeczy.
Jakiej?
Pegula rozegrała w tym sezonie 135 meczów. To dawka końska. Nikt tyle nie gra. Zresztą reprezentantka Stanów Zjednoczonych jeszcze w niedzielę rano grała mecz deblowy.
Amerykanka do meczu ze Świątek nie przegrała nawet seta w Cancun. Z kolei w finale została zmieciona z kortu (6:1, 6:0 - przyp. red.) i doznała najwyższej porażki w historii meczu tej rangi. Dało się coś zrobić lepiej?
Myślę, że nie. Ale Pegula i tak zagrała dobry turniej. Przyczyny szukałbym w świetnej grze Igi, w pojedynku, z którą Amerykanka nie ma zbyt wielu atutów. To Polka gra ofensywnie, szuka okazji i dyktuje warunki. Ponadto jej świetna dyspozycja uniemożliwiała jakąkolwiek reakcję.
Nie można zapominać, że Pegula jest raczej reaktywna. To było sprzyjające w pierwszych dniach rywalizacji. Mniej ryzyka, mniejsza szansa na popełnienie niewymuszonego błędu. W meczu z Igą, przy normalnych warunkach, było trudno znaleźć jej jakikolwiek argument, by przeciwstawić się naszej tenisistce.
Jeśli kończyć sezon, to w takim stylu. Prawda?
Iga ma to do siebie, że gdy wszystko idzie po jej myśli, to ją napędza. Najpierw szybko przełamała Sabalenkę. Potem, czując, że jest w formie, nie pozwoliła jej uwierzyć, iż losy spotkania da się odwrócić. Należy podkreślić, że to był jeden z najlepszych meczów kobiecych, jakie widziałem na żywo.
Turniej w Cancun ostatecznie się obronił?
Raczej nie. Będziemy go wspominać z dwóch powodów. Wprawdzie życzę Meksykanom bardzo dobrze, ale panujące warunki uniemożliwiały granie w tenisa. Organizatorzy zostali wrzuceni na głęboką wodę przez WTA.
Niefrasobliwość organizacji doprowadziła do licznych kontrowersji. Od początku było wiadomo, że miejsce rozrywania turnieju może sprawiać problemy. Dlaczego nie udało się go rozegrać tydzień wcześniej, żeby zawodniczki zdążyły do Sevilli? Tego zupełnie nie rozumiem. Drugim powodem jest zwycięstwo Igi. Jej wynik się obronił. Tylko jej wynik. Turniej już niekoniecznie.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- To będzie problem dla Sabalenki
- Zieliński zagra o finał w Metz