Iga Świątek obroniła pierwsze miejsce w rankingu WTA, choć niewiele brakowało, a stałoby się inaczej. Po kapitalnym sezonie 2022 Polka musiała bronić bardzo dużej liczby punktów rankingowych.
Ten fakt, w połączeniu ze wzrostem formy Aryny Sabalenki spowodował, że Białorusinka była o krok od zakończenia roku na szczycie klasyfikacji.
- Trudno wymyślić takie rozwiązanie, które zadowoli wszystkich. Czasami trzeba wybierać mniejsze zło albo coś najbardziej spójnego. Jeżeli chodzi o kwestie rankingów WTA i ATP, jeszcze nie wymyślono idealnej formuły i pewnie tak się nie stanie. Po pierwsze klasyfikacja powinna być łatwa w odbiorze dla kibiców, a po drugie możliwie najbardziej sprawiedliwa. Na tej podstawie uważam, że obecna formuła wcale nie jest zła - odpowiada ceniony komentator Eurosportu Tomasz Wolfke w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Bajeczne wakacje. Tak wypoczywa rywalka Świątek
- Niemniej rozumiem, że niektórzy kibice mogą czuć się w pewnym sensie zagubieni. Na przykład niewiele brakowało, a Iga Świątek zakończyłaby sezon na drugim miejscu, choć miała najwyższy procent zwycięstw ze wszystkich zawodniczek. Jednak to byłoby pokłosie trochę słabszej postawy w niektórych ważnych spotkaniach. Ranking premiuje przede wszystkim tenisistki, które spisują się na miarę oczekiwań w najważniejszych turniejach, szczególnie wielkoszlemowych, a w tych Aryna Sabalenka prezentowała się bardzo dobrze - dodaje.
Zmiany jednak mają sens?
Świątek przeżywała kryzys formy przed dwoma miesiącami, zaliczając kilka niepowodzeń. Między innymi odpadła w czwartej rundzie US Open przeciwko Jelenie Ostapence, a także kilka tygodni później w Tokio, już w drugiej rundzie, po porażce z Kudiermietową.
- Gdyby Iga zakończyła sezon na drugim miejscu, w pewnym sensie byłaby sobie sama winna. Reguły są jasne dla wszystkich. Nie zmienia to faktu, że ranking ma pewne luki i przez jego formułę dochodzi do dziwnych sytuacji. Na przykład w poprzednim Australian Open Carlos Alcaraz mógłby nawet wygrać turniej, a i tak było wiadomo, że spadnie na drugie miejsce w klasyfikacji na rzecz Novaka Djokovicia, bo ten nie wziął udziału w imprezie rok wcześniej. To jasne, że kibic, który nie jest w stu procentach pochłonięty tenisem, będzie czuł się zdezorientowany - mówi Wolfke.
Ekspert zauważa, że sens miałaby jedna korekta. - Jeśli szukamy potencjalnych zmian, zawsze należy zacząć od zadania sobie pytania, czy specyfika dyscypliny daje jakiekolwiek pole do manewru. W przeszłości funkcjonował jeden ciekawy przepis, na mocy którego przyznawano dodatkowe punkty za pokonanie tenisisty lub tenisistki z czołowej setki rankingu. Dajmy na to wygrywając z najlepszą rakietą globu otrzymywało się ich sto, a za pokonanie kogoś plasującego się na setnym miejscu, jeden - podkreśla nasz rozmówca.
- Dzięki temu motywacja niektórych graczy rosłaby, a spotkania we wcześniejszych fazach danego turnieju mogłyby być dzięki temu ciekawsze. Wszystko ma natomiast dwie strony medalu. Powrót do takiego rozwiązania wprowadziłby zamęt, a ranking stałby się mniej czytelny. Mimo tego nad czymś podobnym można się zastanowić. Sama klasyfikacja nie potrzebuje moim zdaniem żadnej rewolucji. Zresztą ma charakter bardziej symboliczny. Za wejście na szczyt rankingu nie ma przecież żadnych dodatkowych korzyści finansowych - kontynuuje Wolfke.
Po co ten cały ranking Race?
W tej chwili o awansie do turnieju WTA lub ATP Finals decyduje ranking Race, który odnosi się do osiągnięć zawodników tylko w danym sezonie. Zwykły ranking obejmuje zaś 52 ostatnie tygodnie rywalizacji, co powoduje, że jego czołówka może różnić się od hierarchii znanej z klasyfikacji Race.
- Gra toczy się tylko o prestiż i udział w turniejach rangi Finals. Na to drugie wpływa jeszcze ranking Race, który według mnie nie ma większego sensu, bowiem pod koniec roku i tak jest on bardzo zbliżony do ogólnego. Dodatkowo niesprawiedliwy wydaje się przepis, który z urzędu daje miejsce w turnieju zwycięzcy lub zwyciężczyni turnieju wielkoszlemowego. Na tej zasadzie można rozegrać imprezę życia, odpadać w innych w pierwszej rundzie, a i tak jedzie się rywalizować z rywalami ze ścisłego topu - tłumaczy komentator.
- Obowiązujące reguły mają więc luki, ale są mimo wszystko dosyć sprawiedliwe i zbilansowane, opierając się o zasadę wyboru mniejszego zła. Na pewno cieszy, że Iga utrzymała się na pierwszej pozycji w rankingu. Dodatkowo optymizmem może napawać jej zwyżka formy, którą zanotowała w końcówce sezonu. Po pierwsze oznacza to, że podobnych okresów będzie więcej, po drugie świadczy o tym, że może utrzymywać się w czołówce klasyfikacji najlepszych tenisistek świata albo na jej samym szczycie przez długie lata - podsumował Tomasz Wolfke.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Dreszczowiec na otwarcie finału!
- Hurkacz spełnił marzenie