Jeszcze dwa dni przed ostatnim meczem zdążył wymierzyć pstryczek w nos Agassiego, stwierdzając, że odkrywający narkotykowe tajemnice Amerykanin powinien oddać wszystko, co wygrał. Safin ostatnio zwyciężał mniej, ale i tak był twarzą tenisa.
Przed trzema laty sięgnął z rodakami po drugi Puchar Davisa, a przed rokiem doszedł do półfinału Wimbledonu. Do elity elit, czołówki federero-nadalowo-dżokowiciowej nie wszedł. W ostatnim sezonie, kiedy było już wiadomo, że w listopadzie powie basta, posiłkował się w turniejach dzikimi kartami, a tych mu nikt nie mógł odmówić. Bo Safin znaczy widowisko.
600 złamanych rakiet
Sędzia kończy zwycięski mecz Safina z Okunem. Rosjanin siada na swoim krześle, będąc przekonanym, że gra będzie toczyła się dalej. To było w ubiegłym roku w rodzinnej Moskwie. Kariera Safina jest naznaczona mnóstwem sprzeczek z rozjemcami.
To skandalista, ulubieniec fanów i zmora sędziów. Podczas Roland Garros w 2001 roku opuścił spodenki w geście celebracji efektownie zdobytego punktu. Gdy natomiast trafiał w siatkę, składał się do płaczu. - Marat jest najlepiej zabawiającym publiczność zawodnikiem ostatniego 20-lecia - stwierdził Jim Courier.
Dlaczego złamał, jak sam przyznaje, 500-600 rakiet? - Bo były zbyt kruche - argumentuje, dodając, że na narzędziach swojej pracy wyżywali się też Alonso, Ivanisevic i Arazi.
Safinettes
Kim były blond piękności, które w czasie Australian Open 2004 były tak zainteresowane biegającym po korcie Safinem? - Jedna z nich szukała "ekstra doświadczeń", a prawdopodobnie była znajomą Mirnyja - białoruskiego tenisisty, który załatwił jej wizę, żeby mogła chodzić na jego mecze. Ale niestety chodziła na moje, na dodatek razem z koleżankami - tak wyjaśnia znaną historię Marat.
Dla niektórych wzór mężczyzny o idealnych proporcjach, a do tego bogaty. Safin był i jest pożądanym obiektem seksualnym. - Kobiety są drogie, ale nie płacę im, żeby szły ze mną do łóżka. Najwyżej, żeby po wszystkim sobie wreszcie poszły - zwykł mawiać.
Paryż początkiem i końcem
We wtorek, dzień przed meczem z del Potro, po którym pożegnał się z zawodowym sportem, gościł w redakcji paryskiego dziennika L'Équipe, gdzie wspominał z archiwalnymi zdjęciami swoje najważniejsze turnieje.
Tarbes 1994, turniej "Małego Asa": - Przyjechałem z dwiema różnymi rakietami. Do gry tam zmusili mnie rodzice, którzy mieli problemy finansowe i chcieli przekonać do mnie sponsorów - mówi. To zmieniło jego życie. W tym samym roku wyjechał trenować do Walencji. Sześć lat potem zdobył tytuł wielkoszlemowy.
Roland Garros 1998: - Kiedy jesteś młody i nikt cię nie zna, łatwo jest grać dobrze - wspomina. Tamtej wiosny jako kwalifikant odprawił Agassiego i Kuertena, obrońcę tytułu. Od tego zaczęła się jego wielka kariera, którą zakończył także w Paryżu. - To coś pięknego odchodzić właśnie tu, gdzie to wszystko się zaczęło - mówił w Bercy do publiczności.
Widownię paryską pokochał od razu. - Tylko tutaj nigdy nie zadzwoni telefon komórkowy, ani nie błyśnie flesz. To publiczność koneserów tenisa, a nie piłki nożnej czy koszykówki - mówi. Półfinałową porażkę tam w 2002 roku z Ferrero określa jako wielki zawód. - Móc zmierzyć się z Costą w finale, to byłoby coś!
US Open 2000: - Nie czułem presji w finale z Samprasem. Pokonałem go wcześniej w Toronto. Ale jak on mógł ulec jakiemuś 20-letniemu Rosjaninowi? Ten mecz zmienił moje życie - mówi. 20 listopada został na dwa tygodnie liderem światowego rankingu.
Nie jestem Federerem
Paryska hala POPB kojarzy mu się z ważnymi zwycięstwami. Trzykrotnie triumfował w turnieju ATP, a w 2002 roku w związku z finałem Pucharu Davisa przeżył "jeden z najlepszych momentów w karierze". Rosjanie z Safinem, Kafielnikowem i Jużnym pokonali 3:2 Francuzów na ich terenie.
Na szczyt wspiął się Marat znów na początku sezonu 2005. Półfinał Australian Open z Federerem to jedno z najpiękniejszych widowisk tenisowych ostatnich lat. Trzy sezony wcześniej przegrał w Melbourne finał w Johanssonem: to chce wymazać z pamięci, tak samo jak półfinał z Kuertenem w Paryżu.
Czy mógł wygrać więcej? - Nie jestem Federerem - mówi. - On wykorzystuje cały talent, jaki dostał. Ja jestem inną osobą - tłumaczy. Obrusza się, gdy ktoś zarzuca mu niechęć do ciężkiej pracy. - Zapytajcie moich trenerów, oni powiedzą coś zupełnie innego - odpowiada. W swoim życiu nie zmieniłby niczego.
Wyzwania
Kończy karierę w tym samym czasie, ledwie dzień po Fabrice Santoro. - On ma żonę i córkę, a ja nie mam rodziny i myślę, że to najlepszy czas na zakończenie gry - porównuje się z Francuzem. - On występuje chyba od 1800 roku! - śmieje się.
Przed dwoma laty był znudzony tenisem i chciał wejść na Cho You (8201 m. n. p. m.), szóstą najwyższą górę świata. Jego znajomi, z którymi wybrał się do Nepalu, wyzwaniu podołali. On wycofał się po trzech dniach, choć myślał, że jako sportowiec będzie mu łatwiej. - Nie wziąłem żadnych tabletek. Jedyną rzeczą, która mogła mi pomóc, była whisky. Jeden łyk i ból głowy znika na dwie godziny - mówi.
Nie ukrywa, że wódka pozwoliła mu uspokoić się po finale US Open 2000, kiedy znalazł się w nieznanej sytuacji. - Byłem zbyt młody, nie miał kto mnie poprowadzić - wspomina. Ale wkrótce mógł zauważyć, że wyrasta mu na dorodną pannę siostra Dinara, która także zapragnęła odbijać piłkę rakietą.
Broni dziś małej siostry przed atakami wyszydzającymi ją jako (byłą już) liderkę rankingu WTA. Sam chce studiować prawo, żeby sprawdzić się w biznesie. - Ale tylko podstawy - zastrzega. Zaczyna nowe życie.
* Marat Safin urodził się 27 stycznia 1980 roku. 1,93 m wzrostu; 88 kg wagi. Gra prawą ręką z oburęcznym bekhendem. Jest notowany na 65. miejscu w rankingu ATP, którego liderem był w listopadzie 2000 roku. Wygrał 15 turniejów (tak jak Fibak), w tym dwa wielkoszlemowe (US Open 2000, Australian Open 2005) oraz pięć serii mistrzowskiej (Toronto 2000; Paryż-Bercy 2000, 2002, 2004 i Madryt 2004). W 2002 i 2006 roku zdobył Puchar Davisa. Rozegrał 689 meczów (bilans 422-267).