Już po losowaniu drabinki Australian Open 2024 pojawiły się obawy względem Igi Świątek. Wszystkie opinie, że trafiła do ciężkiej połówki, były oczywiście trafione. W końcu na start naszej tenisistce przyszło mierzyć się z triumfatorką Wielkiego Szlema w Melbourne w 2020 roku. A kolejnej jej rywalką okazała się być finalistka z 2022, która wówczas odprawiła ją w półfinale.
W starciu z Sofią Kenin problemy miały miejsce jedynie w premierowej odsłonie i na początku II partii. Ostatecznie nasza tenisistka zwyciężyła 7:6(2), 6:2. Z kolei w rywalizacji z Danielle Collins nie było seta, w którym zarysowała się przewaga faworytki.
Kto wie, jak potoczyłby się ten mecz, gdyby w pierwszym gemie serwisowym doszło do przełamania na korzyść Świątek. A mogło się tak wydarzyć, bo wypracowała sobie break pointa, ale nie udało jej się go wykorzystać. Chwilę później to ona musiała się bronić, ale już wtedy można było zauważyć ważną rzecz.
ZOBACZ WIDEO: Zobacz, gdzie Milik zabrał ukochaną. Jej zdjęcia zachwycają
Returny Amerykanki były niczym pocisk. I tak, jak przy pierwszym podaniu liderki światowego rankingu WTA dało się znaleźć na nie odpowiedź, tak przy drugim Polka mogła jedynie bezradnie rozkładać ręce. Co najlepsze, na przestrzeni całego spotkania nie zmieniło się to.
Collins, podobnie jak wcześniej Kenin, na pewno pokazała wielu tenisistkom jeden ze sposobów, jak grać przeciwko Idze. A Tomasz Wiktorowski zauważył, jak potężny mankament towarzyszy jego podopiecznej. Więc zamiast udoskonalać pierwsze podanie, na pewno w najbliższym czasie trzeba skupić się na drugim. Bo przy nim często można było z góry zakładać, jak potoczy się wymiana.
Kolejną sprawą, przy której nie można przejść obojętnie są niewymuszone błędy. Faktem jest, że o jeden więcej popełniła ich Amerykanka. Ale mówimy tutaj o 62. rakiecie świata, dla której jest to (prawdopodobnie) ostatni profesjonalny sezon.
A jeszcze gorszą sprawą są serie, które towarzyszą Świątek. Wszystko zaczyna się od jednej pomyłki, a wielokrotnie kończy zarówno na trzech, jak i na czterech. Gdy w czasie gema nasza tenisistka wpadnie w dołek spowodowany błędem własnym, ma duży problem żeby z niego wyjść.
Mimo że Świątek w drugim secie radziła sobie słabo, to jego końcówka dała nadzieję na kolejnego. Ale w momencie, gdy Collins prowadziła 4:1 z przewagą podwójnego przełamania, wiele osób spisało ją na straty. Zrobiła to nawet sama tenisistka, co potwierdziła w pomeczowym wywiadzie.
- Nawet nie wiem, jak to się stało. Byłam już spakowana na lotnisko - wyznała najlepsza polska tenisistka.
To właśnie była definicja prawdziwej mistrzyni w całej jej okazałości. Można grać beznadziejny mecz i być jedną nogą za burtą, ale wciąż nie oznacza to końca. Stan 4:1 dla Amerykanki był dla niej najważniejszym momentem tego spotkania. I mimo że należą jej się pochwały za całokształt, to właśnie końcówka tej rywalizacji pokazała, dlaczego jest w takim, a nie innym miejscu i szykuje się do odwieszenia rakiety na kołek.
Przy takim wyniku w mojej opinii najważniejsze jest panowanie nad swoimi nerwami. Świątek pokazała, że opanowała je na najwyższym światowym poziomie. A jej rywalka? Cóż, chyba zaczęło do niej docierać, iż ma na wyciągnięcie ręki sprawienie prawdopodobnie największej sensacji w Australian Open. No i to ją pogrążyło.
Naprawdę ciężko jest wytłumaczyć, jak Collins w siódmym gemie mogła prowadzić 40:0 i nie przełamać, a może i dobić Igi. Przez pierwsze trzy wymiany podopieczna Wiktorowskiego mogła jedynie bezradnie rozkładać ręce. A gdy przestała to robić, dała popis.
Wystarczyło kilka gemów, by Świątek stała się tenisistką, którą pamiętamy z jej najlepszych występów w ostatnich latach. I oczywiście, ogólnych mankamentów w tym pojedynku było od niej wiele. Ale w końcówce trzeba oddać cesarzowi to, co cesarskie.
Czy w obecnej formie Świątek jest w stanie wygrać Australian Open? Pierwsze dwa mecze nie napawają optymizmem, zwłaszcza, że Amerykanki pokazały pozostałym zawodniczkom, jak grać z najlepszą tenisistką świata. Gdy trafi się lepiej opanowana tenisistka, jak na przykład Jelena Ostapenko, może skończyć się źle. Ale kto wie, czy wyczyn Igi w ostatnim secie nie wzmocni jej na tyle, że nikt nie znajdzie na nią sposobu. Czas pokaże...
Jakub Fordon, dziennikarz WP SportoweFakty