W tegorocznym Australian Open Hubert Hurkacz już osiągnął jeden z największych sukcesów w swojej karierze. Wrocławianin dotarł do swojego drugiego ćwierćfinału w historii występów w turniejach wielkoszlemowych. Polak bezlitośnie wykorzystał swoją drabinkę i zadał kłam tezie, że na najważniejszych czterech turniejach w sezonie zazwyczaj odpada szybko z teoretycznie dużo słabszymi przeciwnikami.
W ćwierćfinale mierzył się z Daniłem Miedwiediewem i wydawało się, że nie jest to najgorszy możliwy scenariusz. Polak miał z nim dodatni bilans meczów (3:2), do tego wiedział, jak wygrywać z nim w ważnych meczach, jak czwarta runda Wimbledonu czy finał prestiżowego turnieju w Halle.
Spore zdziwienie mogła budzić taktyka, którą Polak obrał na pierwsze sety meczu. Bardzo mało ryzykował i angażował się w długie wymiany, co premiowało Rosjanina. Pierwszy set padł łupem byłego lidera rankingu ATP, choć nie można powiedzieć, że 26-latek nie miał szans, żeby zakończył się inaczej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewany powrót do Realu Madryt. Tak go przyjęli
Później nastąpiła ogromna odmiana, Hurkacz wszedł na znakomity poziom. Bardzo dobrze serwował i nie przegrał żadnej piłki po pierwszym podaniu. Wygrywał coraz więcej długich akcji, a jego rywal wyglądał fatalnie. Nie dlatego, że jakoś drastycznie obniżał poziom, ale widać było po nim ogromne zmęczenie. Już w połowie drugiej partii ledwo stał na nogach po niektórych wymianach, a do tego maksimum wykorzystał przerwę między własnymi serwisami. Wydawało się, że takiej intensywności nie wytrzyma.
Na początku trzeciego seta zaczął się spory kryzys Hurkacza. Już w pierwszym gemie Miedwiediew go przełamał. Wrocławianin oddawał rywalowi punkty za darmo, nastąpiła dekoncentracja. Rosjanin jednak też nie przentował się dobrze. 26-latek dostał szansę na przełamanie powrotne, prowadził nawet 40:0 przy podaniu rywala. Nie wykorzystał ich przez własną pasywność i pomyłki. To był fatalny zwiastun.
Tymczasem Miedwiediew zaczął swój koncert. Nie chodzi o wybitny poziom sportowy, ale mentalny. Rywal Hurkacza cały czas gorzej wyglądał fizycznie, ale Rosjanin grał wyrachowanie. z ogromną inteligencją. Gdy nie widział szansy na zwycięstwo w gemie to po prostu odpuszczał, nawet nie zaczynał biec do piłek. Z kolei gdy zaszła taka potrzeba, to grał na najwyższych obrotach. Utrzymał swój serwis i to wystarczyło, by znalazł się o seta od półfinału.
Pierwsze gemy czwartej odsłony były powtórką z poprzedniej. Polak stracił swoje podanie serwisowego, co od początku ustawiało go w fatalnej sytuacji. Musiał gonić. I to nie jest tak, że nie miał sytuacji. Nie wykorzystywał ich jednak, często niepotrzebnie oddawał inicjatywę rywalowi.
Z kolei po stronie wrocławianina sytuacja wyglądała coraz gorzej. Widać było ogromną irytację po swoich błędach, a to w ogóle nie wróżyło dobrze na kolejne gemy. Po jednej z akcji Hurkacz aż wyrzucił rakietę. Wydawało się, że Rosjanin zmierza po zwycięstwo.
Wtedy jednak pojawił się on, cały na niebiesko - agresywny Hubert Hurkacz, który nie boi się podjąć ryzyka. Przyparł Miedwiediewa do ściany, bezlitośnie wykorzystał słabszy moment. Wyciągnął wynik ze stanu 2:4 na 7:5 i o wszystkim decydowała piąta partia.
W niej wszystko układało się nieźle aż do siódmego gema. Przy swoim podaniu Hurkacz znów zaczął zbyt mocno kalkulować, był zbyt pasywny, co działało jak woda na młyn Miedwiediewa, który go przełamał. Polak popisał się kapitalnymi akcjami, których nie powstydziłby się nawet Federer. Nic z tego. Rosjanin tym razem kontroli w meczu nie wypuścił. W najważniejszych momentach potrafił zaskoczyć przeciwnika i zachował solidność.
Takie porażki szczególnie mogą boleć 26-latka, który w wielu momentach przeważał nad Miedwiediewem, zwłaszcza fizycznie. Ten mecz był do wygrania i z pewnością zostanie w głowie Hurkacza na długo. Gdyby go wygrał, wcale nie byłby bez szans w półfinale z Djokoviciem. Zabrakło jednak solidności.
Cały turniej w Melbourne należy rozpatrywać w kategorii sukcesu. To bardzo dobry prognostyk na dalszą część sezonu. Wrocławianin jeszcze nigdy nie miał tak dobrego początku roku. Kolejne turnieje czekają, na czele z jego ulubionym Wimbledonem. Jeśli utrzyma formę, to w Londynie Polaka będzie stać na historyczny rezultat.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
17-letni Polak zadziwił świat. Apel matki: "jestem przestraszona"