Zmierzch tenisowej klasyki. To powód do ubolewania [OPINIA]

PAP/EPA / Lukas Coch / Na zdjęciu: Stefanos Tsitsipas
PAP/EPA / Lukas Coch / Na zdjęciu: Stefanos Tsitsipas

W czołowej "10" najnowszego rankingu ATP pierwszy raz w historii nie ma tenisisty grającego jednoręcznym bekhendem. To piękne uderzenie jest wypierane przez bardziej stabilny oburęczny bekhend. Dla tenisowych purystów to powody do ubolewania.

Tenis zmienia się, podobnie jak cały otaczający nas świat. Współcześni gracze są coraz bardziej sprawni, lepiej przygotowani fizycznie i motorycznie, częściej grają z linii końcowej niż przy siatce i zdecydowana większość uderza z bekhendu oburącz aniżeli jedną ręką.

Elita bez "jednoręcznych"

I właśnie ta zmiana najbardziej rzuca się w oczy, zwłaszcza jeśli spojrzymy na opublikowane w poniedziałek najnowsze notowanie klasyfikacji ATP. Otóż w czołowej "10" nie ma żadnego tenisisty grającego jednoręcznym bekhendem. To pierwsza taka sytuacja w prawie 51-letniej historii tenisowego rankingu.

Jednoręczny bekhend jest najpiękniejszym i najbardziej harmonijnym zagraniem w tenisie. Wymaga wspaniałego wyszkolenia technicznego oraz mocnego nadgarstka, aby odpowiednio skontrolować piłkę i nadać jej właściwy kierunek oraz rotację, ale trudniej jest nim się bronić, zwłaszcza przeciwko zagraniom topspinowym.

Efektywność nad pięknem

Z kolei oburęczny bekhend jest zagraniem bardziej stabilnym. Pomagając sobie drugą ręką, tenisista zwiększa kontrolę nad uderzeniem i zmniejsza możliwość nieczystego odbicia. Łatwiej również nadaje kierunek zagrania i minimalizuje ryzyko popełnienia błędu. W uproszczeniu - dwuręczny bekhend jest efektywniejszy od jednoręcznego i lepiej sprawdza się w długich wymianach, a przecież o to właśnie we współczesnym tenisie chodzi.

Jednak to tenisiści uderzający bekhend jednorącz uchodzili za stylistów - Roger Federer, John McEnroe, Boris Becker, Stefan Edberg, Patrick Rafter czy Gustavo Kuerten - to wszystko gracze pamiętani nie tylko ze względu na największe sukcesy, bo byli liderami rankingu i odnosili wielkoszlemowe triumfy, ale również ze względu na piękno gry, w tym jednoręczne bekhendy.

Byli w mniejszości, teraz wyznaczają trendy

W aktualnym rankingu ATP najwyżej notowanym "jednoręcznym" jest Stefanos Tsitsipas, który zajmuje 11. miejsce. W Top 100 znajdziemy także Grigora Dimitrowa (13.), Lorenzo Musettiego (26.), Christophera Eubanksa (34.), Daniela Evansa (42.), Daniela Altmaiera (55.), Dusana Lajovicia (58.), Christophera O'Connella (65.), Stana Wawrinkę (67.), Dominika Thiema (89.), Dominika Strickera (94.) i Aleksandara Kovacevicia (100.). To zaledwie 12 graczy.

Tymczasem, gdy cofniemy się do 23 sierpnia 1973 roku i pierwszego w historii notowania rankingu ATP, w czołowej "10" było aż dziewięciu tenisistów grających jednoręcznym bekhendem. Jedynym "Brzydkim kaczątkiem", jak wówczas nieco prześmiewczo nazywano zawodników oburęcznych, był Jimmy Connors.

To mocno pokazuje ewolucję, jaką przeszedł tenis w sposobie gry i technice zagrań zawodników. Ci, którzy kiedyś byli w mniejszości, nieco wyśmiewani i uznawani za mniej utalentowanych, teraz wyznaczają trendy. Spośród "jednoręcznych" ostatnim wielkoszlemowym mistrzem był Thiem (US Open 2020), a liderem rankingu - Federer (czerwiec 2018).

Oczywiście nie sposób wyobrazić sobie wyginięcia tego uderzenia. Zawsze znajdzie się śmiałek, który będzie chciał rzucić wyzwanie największym, idąc po prąd i nawiązując do klasyki. Niemniej liczba jednoręcznych artystów stale maleje. A to sprawia, że tenisowi puryści mają powody do ubolewania.

Marcin Motyka, dziennikarz WP SportowFakty

Klęska rozstawionego Włocha. Świetny dzień Węgrów

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie uwierzysz. Sochan pokazał, co jadł przed meczem

Źródło artykułu: WP SportoweFakty