Turniej ATP 250 w Polsce? "Nie wcześniej niż w 2027 roku"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Materiały prasowe Invest in Szczecin Open
Materiały prasowe / Materiały prasowe Invest in Szczecin Open
zdjęcie autora artykułu

Invest in Szczecin Open to największy i najstarszy męski turniej tenisowy w Polsce. Niewykluczone, że za kilka lat będzie turniejem ATP, a nie ATP Challenger.

W tym artykule dowiesz się o:

- Budżet będzie musiał się zwiększyć dwukrotnie, ale z takimi partnerami, jakich mamy, jest to do zrobienia – mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Krzysztof Bobala, dyrektor imprezy.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Czy po 31 edycjach turnieju wciąż jest coś, co cieszy, co sprawia satysfakcję i powoduje, że chce się robić jeszcze więcej?

Krzysztof Bobala, dyrektor turnieju Invest in Szczecin Open: Dotychczasowa formuła turnieju wyczerpała się trzy lata temu. Wówczas wycofał się nasz tytularny sponsor, bank. Co więcej, zrobił to po tym, jak ograniczył już swój udział o połowę. To był cios, tym bardziej że stało się to na rok przed jubileuszową edycją. Zorganizowaliśmy turniej bez banku, za to z dużym wsparciem miasta Szczecin. Nie tylko finansowym. Otrzymaliśmy też dużo dobrej energii i poczuliśmy, jak ważni jesteśmy dla miasta i polskiego tenisa. To doświadczenie procentuje. Dziś przymierzamy się do zwiększenia rangi turnieju do ATP 250, nawet Ministerstwo Sportu i Turystyki zaczęło mówić o ewentualnym wsparciu finansowym. Przed 30. edycją był kryzys, a teraz pojawiają się nowi partnerzy, kolejne firmy, nie tylko ze Szczecina, ale i całego kraju. Bawię się tym jeszcze, ale powoli przygotowuję się też do tego, by młodsi przejęli dowodzenie. Chciałbym dojść do momentu, w którym będę dyrektorem honorowym i będę tylko doglądał, doradzał. Mamy wspaniałych partnerów, jesteśmy wysoko oceniani przez ATP. Mamy pewność, że kibice ze Szczecina i całej Polski przyjadą, że networking będzie działał. Wierzę, że towarzyszący turniejowi festiwal muzyczny będzie z roku na rok coraz lepszy. Tak jak 15 lat temu, kiedy przyjeżdżały zagraniczne gwiazdy. Mówi pan o zwiększeniu rangi turnieju do ATP 250. Kiedy mogłoby to nastąpić?

Nie wcześniej niż w 2027 roku. Po pierwsze – na razie nie mamy terminu, ale jesteśmy umówieni z ATP na rozmowę w maju. Jak już będziemy wiedzieli, ile do budżetu turnieju może dołożyć Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz miasto Szczecin, wtedy będziemy mogli starać się o termin i licencję. Po drugie – musimy przystosować nasz obiekt do wymogów narzuconych przez ATP. Chodzi o przebudowanie kortu centralnego i faktycznie są takie plany. Jak ogląda się relacje naszych zawodników z turniejów ITF czy innych challengerów, to widać, że grają oni czasami w zwykłych klubach przy drewnianych ławkach. My jednak weszliśmy poziom wyżej, co zawsze podkreślają supervisorzy, mówiąc, że jesteśmy przynajmniej na poziomie ATP 250. Rozbudowa naszej infrastruktury jest jednak konieczna.

Jeśli zmienimy rangę turnieju na ATP 250, to nie utrzymamy aktualnego terminu. Budżet będzie się też musiał zwiększyć dwukrotnie, ale mając tak dobrych partnerów, jest to do wykonania.

Kilka dni temu zakończyła się 31. edycja Invest in Szczecin Open. Jak można ją podsumować? Czy wszystko odbyło się zgodnie z planem?

Ze względu na pogodę była trudna technicznie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że we wrześniu pada, ale tym razem nie był to jeden deszczowy dzień. Korty namokły, długo schły. Do piątku było dość zimno. Jednak pozostałe rzeczy wypadły tak, jak trzeba. Niedawno dotarł do nas raport supervisora i możemy być naprawdę dumni. Zostaliśmy bardzo wysoko ocenieni, właściwie tylko korty zostały wskazane jako coś, co wymaga większej poprawy. Taka jednak jest ich specyfika, my za to nie odpowiadamy, to nie jest nasz obiekt, spędzamy tu tylko miesiąc, ale oczywiście przekażemy te uwagi. Reszta ocen jest na najwyższym poziomie, co mnie cieszy, bo pracował na to cały zespół. Czy patrząc na oceny, możemy powiedzieć, że turniej poprawił się w porównaniu z poprzednim rokiem?

Nie jesteśmy oceniani jak w szkole, ale wyróżnione są tu najdrobniejsze szczegóły, raport ma kilkadziesiąt stron. Rok temu zwrócono nam uwagę na część fitness dla zawodników na obiekcie, poprawiliśmy to i zostaliśmy pochwaleni. Tym razem brakowało pojemników na ręczniki i poproszono nas o powiększenie players lounge, czyli miejsca, gdzie tenisiści spędzają czas. Mimo tego, że stan kortów nie był najlepszy, to kortowi również zostali docenieni za swoją pracę, choć warunki były bardzo trudne. To rzeczy, które możemy zmienić wraz z kolejną edycją, ale ogólnie po raz kolejny sprawdziliśmy się w roli organizatorów. Nawet pogoda okazała się niestraszna, bo zaproszeni goście i sponsorzy pojawili się niemal w komplecie. Poziom meczów był bardzo dobry, finał również mógł się podobać. Sprawdziły się nowe, wdrożone przez nas rozwiązania. Dzięki temu, że pozyskaliśmy nowych sponsorów, mogliśmy poprawić line-up festiwalu muzycznego, mogliśmy ogólnie zrobić więcej dla gości. A oni to zauważyli, chcą do nas przyjeżdżać i robią to. Okazało się, że ponad 80 proc. osób, które dostały zaproszenia, skorzystało z nich.

Krzysztof Bobala. Materiały prasowe Invest in Szczecin Open (materiały partnera)
Krzysztof Bobala. Materiały prasowe Invest in Szczecin Open (materiały partnera)

Turniej w Szczecinie koliduje z Pucharem Davisa. Od kilku lat nie przyjeżdżają tu najlepsi polscy tenisiści, ale w tym roku dobrze poszło przede wszystkim deblistom.

Tak, debliści to nasza ostoja. Cieszę się, że przyznałem dziką kartę duetowi Szymon Kielan, Filip Pieczonka. Już przed startem u nas wygrali dwie imprezy ITF, w I rundzie wyrzucili parę rozstawioną z "trójką", a potem do końca walczyli z Szymonem Walkowem i Ryanem Seggermanem, którzy ostatecznie cieszyli nas swoją grą aż do finału. Szymon to uznana marka, nie pierwszy raz dobrze się u nas prezentował. W finale co prawda się nie udało, ale to i tak duży sukces. Ściągnąć kibiców na mecz o tytuł debla nie jest łatwo, ale odkąd Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski zapoczątkowali swój udział w finale, tak przez lata mieliśmy kolejnych Polaków, którzy do tej fazy dochodzili: Marcina Gawrona i Andrieja Kapasia, Karola Drzewieckiego i teraz Szymona Walkowa.

Jestem zadowolony, że przyjechał do nas Tomek Berkieta, a wartością dodaną była obecność trenera Piotra Sierzputowskiego, który jest ważną postacią w polskim tenisie. Mam nadzieję, że ich współpraca będzie trwała i przyniesie zawodnikowi dobre wyniki. Wiemy, że Piotrek potrafi pomóc w przejściu z kariery juniorskiej do seniorskiej. Wiemy, że to nie jest proste dla tenisisty, ale trzymamy za niego kciuki.

Przed startem Invest in Szczecin Open mieliście okazję grać wspólnie w golfa właśnie z Tomkiem Berkietą i jego szkoleniowcem.

Tak, wtedy też po raz pierwszy z nim rozmawiałem, wcześniej tylko go widziałem w finale Wimbledonu. Ujął mnie tym, że jest bardzo skromny. Podczas naszego spotkania mogłem obserwować, jak Tomek jest zapatrzony w trenera, jaki ma wobec niego szacunek, a przy okazji jaki jest profesjonalny. Jeżeli będzie za nim podążał, słuchał jego rad i wszystko potoczy się dobrze, to Tomek dostarczy nam jeszcze wiele radości.

Polscy zawodnicy, nawet jeśli nie mogą przyjechać do Szczecina ze względu na grę w kadrze, zawsze bardzo ciepło się wypowiadają o tym turnieju i o tym, jak bardzo chcieliby w nim grać. To budujące?

Oczywiście, choć też trochę frustrujące. Jestem w kontakcie z Maksem Kaśnikowskim czy Kamilem Majchrzakiem. Już od lipca rozmawiałem z Mariuszem Fyrstenbergiem i wiedziałem, jaka jest sytuacja. Było jasne, że Hubert Hurkacz w kadrze nie zagra, więc oznaczało to, że reszta singlistów będzie musiała pojechać do Zielonej Góry. Rozumiem to, musiałem to sobie ułożyć w głowie, że reprezentacja jest po prostu dla każdego sportowca najważniejsza. Wiemy, że dla tenisistów istotne jest zdobywanie punktów do rankingu. Maks i Kamil wykorzystywali tę okazję, kiedy grali w Szczecinie, nie tylko oni. Bywały lata, że Pucharu Davisa w tym wrześniowym terminie nie było, ale nie mamy wpływu na to, jak wygląda kalendarz ATP, w którym jest naprawdę ciasno. My też nie mamy jak zmienić terminu. Tydzień wcześniej jest US Open i duży challenger w Genui, a tydzień po nas dwa turnieje tej samej rangi co nasz, w Bad Waltersdorf i Saint Tropez. Natomiast późniejsze daty byłyby już ryzykowne ze względu na pogodę. Mamy jednak ten komfort, że w tygodniu, w którym jest nasz turniej, jesteśmy największą imprezą. Wpływa to na imponującą obsadę. W tym roku przez igrzyska olimpijskie było nieco słabiej, ale udaje nam się ściągnąć czasami nawet więcej niż dziesięciu tenisistów z Top 100. Tę kolizję z Pucharem Davisa musimy po prostu przeżyć i pamiętać o tym, że pomagamy takim zawodnikom jak Tomasz Berkieta, którzy mogą u nas zdobywać punkty i doświadczenie.

Przez turniej przewinęło się wielu zawodników. Tacy, którzy później odnosili wielkie sukcesy na światowych kortach, ale też uznanych, którzy te sukcesy mieli za sobą. Kto najbardziej zapadł panu w pamięć?

Kolosalne wrażenie zrobił na nas Juan Carlos Ferrero, który dostał w 1998 r. dziką kartę na prośbę zaprzyjaźnionego trenera jednego ze sponsorów. To było pierwsze tak duże nazwisko. Później przyjechał do nas Nicolas Massu, który wygrał nasz turniej w 2003 r., a na igrzyskach w Atenach zdobył dwa złote medale. W pamięć zapadł mi także przyjazd Holgera Rune, który był straszliwym nerwusem, co mu zresztą jeszcze zostało. Dwa razy grał u nas Casper Ruud, polecił go nam jego trener Paweł Strauss, mówiąc, że bardzo dobrze rokuje. Grał też u nas Gael Monfils, ale nie zapamiętaliśmy go jakoś szczególnie. To było w 2007 r., grał o późnej porze i ostatecznie kreczował. Byli też oczywiście tacy zawodnicy jak Guillermo Coria, Alex Corretja czy kilka lat temu Richard Gasquet, który ostatecznie zdobył tytuł po wspaniałej grze i pokazał, że jest świetnym człowiekiem. Jak to w challengerach, są zawodnicy, którzy powoli kończą kariery, i tacy, którzy dopiero je zaczynają.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty