Tenis nadwiślański: Fed Cup, czyli hej przygodo!

Niewątpliwie polski tenis wykonał na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy skok w inny wymiar: do zadomowionych w tenisowej elicie sióstr Radwańskich i męskiego debla Fyrstenberg-Matkowski, dołączył duet Jans-Rosolska oraz singliści Kubot i Przysiężny. Naturalną koleją rzeczy taka sytuacja wpłynęła na zwiększone oczekiwania w odniesieniu do rozgrywek drużynowych.

Skupmy się na naszej żeńskiej reprezentacji i jej poczynaniach w Pucharze Federacji. Rzeczywiście, tak dobrze jeszcze nigdy było. Historia udziału polskich tenisistek w tych zawodach nie jest ani bogata, ani imponująca, choć jak się okazuje, debiutowaliśmy wcześniej niż Hiszpanki, z którymi nasze dziewczyny przegrały rywalizację o utrzymanie w Grupie Światowej II.

Przypomnijmy, że zaczęło się obiecująco od pokonania niespełna rok temu Japonek i upragnionego awansu do zaplecza czołówki. Potem było losowanie i umiarkowana radość, że trafiamy na Belgijki, a jeszcze później deklaracja Tomasza Wiktorowskiego, że w tej grupie jesteśmy w stanie wygrać z każdym, a z czasem należy się spodziewać walki o Grupę Światową I. Jednak po raz kolejny życie okazało się brutalne: 2-3 z Belgią w pierwszej rundzie, 1-4 w spotkaniu play-off z Hiszpanią. Z przebiegu pomeczowej konferencji można wywnioskować, że dysonans w obozie tenisowym, jak również wśród dziennikarzy był olbrzymi, bo rozmowa zaczęła się od bezpośredniego i wymownego pytania: „dlaczego tak”?

Nasz kapitan podał trzy potencjalne przyczyny: nieobecność Uli, małe doświadczenie, brak formy. Nie kryjąc przy tym rozczarowania, któremu towarzyszyło coś na kształt poczucia bezradności, ponieważ tak naprawdę na żaden z tych czynników nie miał zbyt wielkiego wpływu. Kontuzja młodszej z sióstr Radwańskich była zaskoczeniem dla wszystkich, z kolei doświadczenie – wiadomo - przychodzi z czasem (dla przykładu trener Hiszpanek prowadzi zespół od 17 lat, przy czym już 4 razy zdobywał tytuł). Kluczowym oczywiście elementem jest forma poszczególnych zawodniczek. Agnieszka to światowej klasy tenisistka i nie powinniśmy się dziwić, że kariera indywidualna jest dla niej priorytetem i temu podporządkowano program startów oraz cykl treningowy (choć oficjalnie była po kuracji antybiotykowej). Z kolei Marta Domachowska już od dłuższego czasu znajduje się „pod formą”, a do tego pech chciał, że musiała w obu spotkaniach zagrać dwa w zasadzie decydujące mecze.

Jak w tych okolicznościach rysują się perspektywy polskiej kadry? Ula Radwańska na pewno nie wznowi startów do wakacji, ale na szczęście według lekarzy nie ma mowy o końcu kariery. Ponadto, bogatsi o doświadczenia z tych kilku dramatycznych meczów, musimy teraz po cichu liczyć na to, że okresy szczytu formy Agnieszki pokryją się z harmonogramem występów w Fed Cup. Największą niewiadomą i jednocześnie bolączką pozostaje w dalszym ciągu kwestia „zaplecza” – czy Marta wyprostuje wreszcie swoją karierę (pierwsze wnioski nasuną się zapewne po starcie w Warsaw Open)? A gdyby dać szansę Katarzynie Piter, która na arenie międzynarodowej zaczyna sobie radzić coraz lepiej (5 zdobytych tytułów w turniejach ITF)? Martwi też trochę to, co dzieje się z naszym dyżurnym deblem Jans i Rosolską, dostarczycielkami przynajmniej w teorii pewnych punktów, grającymi ostatnio oddzielnie (to świadome posunięcie, będące częścią jakiegoś planu).

Natomiast z całą pewnością pozytywny wydźwięk miała obecność w reprezentacyjnym teamie utalentowanej piętnastolatki Zuzanny Maciejewskiej. Pokazuje to, że myśli się o drużynie narodowej w szerszym kontekście, a przy okazji jest to wyraźny sygnał dla innych młodych i zdolnych tenisistek, wkraczających dopiero w świat zawodowego tenisa, np. Pauli Kani czy Magdy Linette. Jak widać, jedna z dróg rozwoju tenisowego, czyli gra w kadrze i udział w Pucharze Federacji to sprawa otwarta i nikt tutaj nie zamierza stwarzać sztucznych barier.

Komentarze (0)