Tenisowe niespodzianki roku: Alize Cornet - tenisistka z sercem i talentem

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

To był kluczowy moment pojedynku Rosjanki Anny Czakwetadze z Francuzką Alize Cornet w ćwierćfinale międzynarodowych tenisowych mistrzostw Włoch w Rzymie, turnieju pierwszej rangi WTA. Alize, po wyjściu na prowadzenie w pierwszym secie 3:2, straciła na rzecz Rosjanki siedem kolejnych gemów! Przegrała pierwszego seta 6:3 i pozwoliła przeciwniczce wyjść na 3:0 w drugiej odsłonie.

W tym artykule dowiesz się o:

- Myślałam, że przegram w stylu 6:3, 6:1 w ciągu 50 minut, powiedziała po meczu Alize. Przy 0:30 w kolejnym moim gemie serwisowym na to wyglądało. I wtedy powiedziałam sobie "mój Boże, musisz dalej walczyć i spróbować wyrównać ten wynik". Po dziesięciu minutach było już 3:3 i wtedy obudziła się we mnie moja waleczna dusza, a mecz zaczął się od nowa - powiedziała po wszystkim Francuzka

Od stanu 1:3 mecz przybrał inną postać; Alize przestała popełniać proste niewymuszone błędy, natomiast coraz częściej zdarzało się to jej utytułowanej rywalce, numer osiem na światowej liście rankingowej WTA. Coraz częściej słyszało się wydobywające się z ust Francuzki mobilizujące "Allez Alize". Po kolejnym przełamaniu Rosjanki - wyszła na prowadzenie! Przy stanie 5:4 i własnym serwisie, gdy wypracowała trzy punkty setowe i miała seta właściwie w kieszeni, popełniła podwójny błąd serwisowy, potem Czakwetadze znakomicie zagrała następne dwie piłki, wyrównała - i gem zaczął się od nowa. Po wyrównaniu przez Rosjankę, 18-letnia Francuzka nie straciła jednak wiary w siebie i ostatecznie zdobyła seta 6:4.

- Jak to się stało, nie wiem - powiedziała potem Alize i dodała: - ja po prostu starałam się walczyć i to przyniosło efekty.

Efektem tej walki było już wejście do półfinału turnieju. A że odważnym szczęście sprzyja, przeszła przez kolejną rundę bez gry, jako że Serena Williams oddała mecz walkowerem. Alize Cornet weszła do finału pierwszorzędnego turnieju WTA w Rzymie, gdzie miała się zmierzyć z kolejną utytułowaną rywalką należącą do top-ten światowego tenisa, Jeleną Jankovic.

A przecież jeszcze tydzień wcześniej nic na to wskazywało. Osiemnastoletnia Francuzka, zajmując 34. pozycję na liście rankingowej WTA, nie dostała się do stawki turnieju głównego, musiała więc zaczynać od meczów kwalifikacyjnych.

- Zanim rozegrałam mój pierwszy mecz w turnieju kwalifikacyjnym, byłam bardzo rozczarowana, że nie dopuszczono mnie do turnieju głównego. I nie bardzo miałam ochotę grać. I gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że dojdę do finału, nie uwierzyłabym mu. Ale teraz, gdy zagrałam tyle meczów, dzień po dniu, gdy osiągnęłam finał, to myślę, że zaczęła się i toczy teraz w moim życiu wspaniała, piękna przygoda. Może jest to mój rok! - cieszyła się wtedy Cornet.

Mieszkanka Nicei, gdzie urodziła się w styczniu 1990 roku, po raz pierwszy miała rakietę w ręku w wieku czterech lat. Bardzo lubi grać na kortach ziemnych z ceglanej mączki, na których się właściwie wychowała i wyrosła. W 2004 roku wzięła udział po raz pierwszy w turnieju rangi ITF we Francji, rok później debiutowała w Roland Garros, gdzie jako piętnastolatka osiągnęła drugą rundę pokonawszy Rosjankę Alinę Jidkową. W następnym roku 2006 udało jej się wygrać po raz pierwszy turniej ITF. A rok temu, grając już regularnie jako profesjonalistka weszła do pierwszej setki WTA. Jej najlepsze wyniki wówczas to wejście do ćwierćfinału w Acapulco w Meksyku i w Fes w Maroku.

Pierwszą 50-tkę rankingu WTA osiągnęła w lutym tego roku, grała wtedy w drugiej rundzie w halowym turnieju w Paryżu. Acapulco, z nawierzchnią z ceglanej mączki i w tym roku okazało się sprzyjające Francuzce, tam bowiem doszła do pierwszego jej finału w turnieju WTA, będąc rozstawiona już z numerem dwa. Kwiecień, to kolejne postępy owej zdolnej tenisistki. W dwóch kolejnych turniejach, w Amelia Island (klasa II) i w Charleston (klasa I), była w półfinale. W tym ostatnim po raz pierwszy wygrała z zawodniczką z pierwszej dwudziestki, z Węgierką Agnes Szavay. Uzyskała wówczas 33. pozycję w rankingu WTA.

Po przegraniu w pierwszej rundzie w Berlinie z Francescą Schiavone mogło się zdawać, że Alize dłużej pobędzie w granicach pierwszej czterdziestki, zanim nie okrzepnie i nie nabierze doświadczenia i sił, niezbędnych do gry z najlepszymi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł był przewidzieć jej udziału wkrótce potem w finale turnieju pierwszorzędnej rangi, gdzie w stawce znalazły się wszystkie najlepsze profesjonalistki na świecie.

Chociaż, zdaniem jej trenera, Pierre Bouteyre’a, który opiekuje się nią od ośmiu lat, Alize odznacza się silną mentalnością, dużą odpornością już teraz. To, nad czym powinna pracować, jego zdaniem, to doskonalenie uderzeń i wzmocnienie się fizyczne. Sama Alize twierdzi: - Muszę w tej chwili pracować właściwie nad wszystkimi stronami osobowości tenisisty. Bo jeśli chce się osiągać postępy, trzeba pracować i nad rozwojem mięśni, wzmocnieniem ciała, kondycją, i nad stroną mentalną, i techniką, i taktyką, wszystko jest bowiem ważne. Jestem już silna mentalnie - i fizycznie też. Znacznie poprawiłam mój forehand, który ćwiczyłam intensywnie w listopadzie i grudniu ubiegłego roku, zwłaszcza zagrania wzdłuż linii, ale i mój backhand jest lepszy.

Zanim Alize wywalczyła finał w Rzymie, wygrała kilka pojedynków w kwalifikacjach i na początku turnieju głównego. W drugiej rundzie pokonała Schiavone w dwóch setach, z którą jeszcze w Berlinie przegrała w trzech, a w trzeciej - Swietłanę Kuzniecową (4. WTA). I to był pierwszy jej w Rzymie egzamin z dojrzałości psychicznej, z siły jej mentalnej strony. W pierwszym secie Alize prowadziła już 4:0. Wtedy Swietłana zmobilizowała się, zaczęła grać coraz lepiej, podczas gdy Alize zaczęła popełniać coraz więcej błędów. Swietłana wydawała się z jej okrzykami do siebie „Vamos” nie do zatrzymania; grała coraz pewniej.

- Przy stanie 4:4 bardzo ważne było, nie poddawać się - powiedziała potem Alize i dodała: - a potem, po wyrównaniu, Swietłana utraciła chyba swą koncentrację, a ja po prostu walczyłam dalej. Był to mecz, w którym obie popełniłyśmy sporo błędów. Wygrałam dlatego, że grałam solidniej, szczególnie ważne punkty.

Zapytana o to, czy nie obawiała się ani chwili, że przegra mecz, odpowiedziała: - Nie myślę nigdy o tym w czasie gry. Staram się grać i walczyć o każdy punkt i próbuję nie myśleć o tym, kto wygra, a kto przegra. Usiłuję grać najlepiej, jak umiem. Oczywiście, było trudno, gdy przegrałam cztery gemy pod rząd. Ale wtedy właśnie jest ważne, żeby nie myśleć o tym, co może się zdarzyć. Trzeba po prostu grać.

Mecz finałowy nie spełnił oczekiwań Alize, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jej przeciwniczka, Jelena Jankovic gra bardzo dobrze, że jest bardzo silna fizycznie. Że świetnie się czuje na ceglanej mączce, gdzie biega za każdą piłką i trudno zagrać z nią na tej nawierzchni wygrywającą piłkę. Serbka wygrała 6:2, 6.2, ale faktycznie największe osiągnięcie w Rzymie należy do Alize Cornet. Jeszcze nie tak dawno cieszyła się z wygranej z zawodniczką z pierwszej dwudziestki, dzisiaj sama jest na dwudziestej pozycji rankingu WTA.

A jej plany na przyszłość? - Najpierw odpocząć w domu, w Nicei, parę dni, a potem w piątek do Paryża, na Roland Garros, gdzie będę już najlepszą tenisistką Francji w turnieju -- stwierdziła po finale w Rzymie Alize. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć jej tam sukcesu, na który zasługuje zarówno pracą nad sobą, jak i talentem, i sercem do gry. Nieprzypadkowo jej idolem był kiedyś Andy Roddick, za jego emocjonalną otwartość na korcie i waleczność. Dzisiaj już nim nie jest, dzisiaj bowiem Alize jest też zawodową tenisistką i musi szukać, i szuka, własnych dróg.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)