Konia z rzędem temu, kto potrafi wymienić wszystkie klasy rozgrywek tenisowych na terenie naszych zachodnich sąsiadów, gdzie nawet klub w miejscowości mającej 10.000 mieszkańców ma 6 drużyn w różnych kategoriach wiekowych. Od lokalnych po ogólnokrajowe, od dzieci do lat do 14, do seniorów powyżej 60. roku życia - wszędzie toczy się tenisowa rywalizacja. W przypadku małych miejscowości i niższych klas rozgrywek, każdy ligowy mecz „u siebie”, to święto sportu, a znalezienie wolnego miejsca na trybunach graniczy niemal z cudem. Po skończonym spotkaniu, rozpoczyna się biesiada z udziałem rodzimych zawodników, niezależnie od tego, z jakim powodzeniem walczyli danego dnia na korcie.
Najbardziej prestiżowa jest jednak wspomniana wyżej Bundesliga. Tutaj już nie ma sentymentów - struktura całych rozgrywek przypomina nieraz tą, którą spotyka się w przypadku ligi piłkarskiej. Najlepsze kluby dysponują potężnymi budżetami, więc nikogo nie dziwi, kiedy w składzie jego drużyny znajdzie się zawodnik lub zawodniczka z pierwszej „20” światowego rankingu. Kontrakty opiewają przeważnie na sumy czterocyfrowe, chociaż w przypadku najwyższej światowej półki, cyferek jest z pewnością więcej. Kwoty oczywiście dotyczą jednego meczu, do nich należy doliczyć ewentualną (niemałą) premię za singlowe zwycięstwo, a także koszty podróży, zakwaterowanie i wyżywienie. Umowę podpisuje się na konkretną ilość meczów, ale biada temu, kto na zakontraktowany pojedynek się nie stawi. Kary za niewywiązanie się z założeń umowy, mogą wielokrotnie przewyższyć wynagrodzenie zawodnika. Rachunek jest więc prosty: im więcej spotkań, tym więcej na koncie ale obietnicy przyjazdu należy bezwzględnie dotrzymać.
W męskiej i żeńskiej Bundeslidze jest po 7 drużyn, a w reprezentacji każdej z nich nawet do 15 zawodników, co pozwala zabezpieczyć się przed niemożnością przyjazdu któregoś z nich na dany mecz i daje możliwość ewentualnych roszad. Jeżeli klub chce marzyć o mistrzowskiej koronie, w swoim składzie powinien mieć co najmniej jednego zawodnika z pierwszej „20” światowego rankingu oraz kilku z pierwszej setki. Jeśli chodzi o te drużyny, których zadaniem jest utrzymanie się w elicie, to nie mogą one pozwolić sobie na brak w drużynie zawodnika z rankingiem dwucyfrowym. Problemu z ilością obcokrajowców nie ma praktycznie żadnego, ponieważ przepis mówi o tym, że każdy gracz z Unii Europejskiej, traktowany jest jak... Niemiec.
Nie mniejszą popularnością cieszą się także ligi weteranów, w których bardzo często można zobaczyć w akcji byłe gwiazdy światowego tenisa. Tutaj jednym z warunków występowania w rozgrywkach jest ukończenie 30. roku życia.
Wielu zawodników, nie ogranicza się do występowania jedynie w lidze niemieckiej. Do takich zalicza się przede wszystkim tych, którzy swoje drużynowe występy traktują, jako sposób zarabiania na życie. Turnieje zawodowe grają jedynie sporadycznie, aby chociaż trochę podnieść swój ranking, co jest równoznaczne z podwyżką płac u klubowego „pracodawcy”. Rekordzistką jest pewna słowacka tenisistka, która reprezentuje barwy... 9 europejskich klubów! Oczywiście w każdym z nich zakontraktowane ma tyle meczów, na ile pozwolą jej obowiązki w innym klubie. Dla ułatwienia takich manewrów, rozgrywki drużynowe obywają się w każdym kraju w innym dniu, a bywa i że w innym miesiącu.
Niemieccy sympatycy tenisa, co rok śledzą wyniki Drużynowych Mistrzostw Niemiec niemal z takim samym zaparciem, z jakim przyglądają się rezultatom ze światowych kortów. Wszakże nie co dzień można zobaczyć na pobliskich kortach Nadię Pietrową i Michaiła Jużnego.
autorka jest sześciokrotną mistrzynią Polski w tenisie