Popis z głębi kortu - rozmowa z Mateuszem Kowalczykiem, czwartym polskim deblistą

Na okres mistrzostw Polski Mateusz Kowalczyk "rozłączył" się z Tomaszem Bednarkiem. W ubiegłym sezonie wypromowali się na drugi debel polskiego tenisa. Przed intensywnym okresem letnim, kolejnych startach w cyklu World Tour i polskich challengerach młodszy z przebojowego duetu czuje się z jednej strony szczęśliwy, ale też zmęczony.

W okularach przeciwsłonecznych na korcie, w okularach poza kortem. Trzebinianin z urodzenia, chrzanowianin z zameldowania, dziś mieszka w Zabrzu z narzeczoną. Urocza Magda uśmiecha się znad talerza z pizzą, a Mateusz opowiada nam o swoim nowym życiu tenisisty. W maju zadebiutował w Wielkim Szlemie. O czymś takim jeszcze rok temu mógł tylko marzyć.

Krzysztof Straszak: Równo rok temu mówił mi pan, że debel to niekoniecznie ulubionego konkurencja zawodnika, który niedawno dopiero skończył wiek młodzieżowca. Wiele się zmieniło przez rok, prawda?

Mateusz Kowalczyk: Aż tak bujnej wyobraźni, by myśleć wtedy o występie w Roland Garros i Wimbledonie to nie mam (śmiech). Teraz jestem szczęśliwy. Zakładaliśmy debiut wielkoszlemowy w US Open, a udało się już w Paryżu.

Jak zaczęła się przygoda z Bednarkiem?

- Wszystko potoczyło się tak szybko. Kilka tygodni po turnieju w Bytomiu Tomek zaproponował mi współpracę, ale raczej tylko w kilku turniejach. Po pewnym czasie zaskoczyło: notowaliśmy dobre wyniki, w końcu wygraliśmy także imprezę w Szczecinie, największy turniej w Polsce. Nie przypuszczałem, że tak to się wszystko potoczy.

A zatem to Bednarek jest "ojcem" drugiego debla nad Wisłą.

- Tomek widział kilka moich startów i spodobał mu się mój styl gry. No i wypaliło, bo wygraliśmy w zeszłym roku trzy challengery, w tym sezonie jeden, dołożyliśmy do tego finał turnieju ATP World Tour. Radzimy sobie dobrze, wzajemnie się z Tomkiem uzupełniamy. Widać to po imprezach, jakie wygraliśmy i po zawodnikach, jakich pokonaliśmy. Nasza współpraca rokuje na przyszłość, jest obiecująca.

Wyższy poziom tenisowy, wyższy poziom także płacowy.

- Dzięki dobrym wynikom zyskaliśmy sponsora, ale właśnie go straciliśmy...

Jak to? Naszywki firmy ZRE Katowice na ubraniach już nic panom nie dają?

- To dłuższa historia. Mimo wszystko, i tak dziękuję firmie ZRE, że mi pomogła. Dzięki pieniądzom, którymi nas wsparli osiągnęliśmy to, co mamy: ranking i pozycję. Dzięki tym pieniądzom mogliśmy jeździć na turnieje, ale teraz będziemy musieli sobie poradzić sami.

Pnący się w rankingu zawodnicy tracą sponsora? O co chodzi?

- Skończył się kontrakt, to raz. Ale na tej umowie zaważyło także to, że pod koniec czerwca zakończyłem współpracę z trenerem Łukaszem Kuboszkiem. Ten szkoleniowiec jest związany z Górnikiem Bytom, a klub z kolei ze sponsorem.

Młody trener Kuboszek nie spełniał już pańskich oczekiwań?

- Chcę się rozwijać, a moja gra stoi w miejscu. Szukam osoby z większym doświadczeniem i z większą wiedzą, która pozwoli mi iść do przodu, wbić się do czołówki. W najbliższym czasie rozpocznę poszukiwania nowego trenera i zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam kilka możliwości.

Trenował pan wspólnie z Bednarkiem, czyli obaj nie macie trenera?

- Obaj współpracowaliśmy z Kuboszkiem. Tomek trenuje poza tym we Wrocławiu, w klubie Matchpoint, m.in. z Przysiężnym.

Dzieli was parę lat. Znaliście się wcześniej?

- Tak, ale mieliśmy różne programy: Tomek jeździł po challengerach, a ja wybierałem futuresy.

Nie myśli pan teraz, że debel Kowalczyk-Bednarek narodził się dzięki sukcesowi w Szczecinie, że to był jeden strzał i bez tego wyniku rozeszlibyście się po tych założonych kilku startach?

- Nie, nic się nie kończy po paru turniejach. Jeżeli się na coś umawiamy, to to realizujemy. Nawet jeśli przegrywalibyśmy w I rundach, to i tak widzieliśmy szansę. Przede wszystkim rozumieliśmy się na korcie. Ja się wiele od Tomka nauczyłem. Teraz wzajemnie sobie pomagamy.


Mateusz Kowalczyk, 23 lata, i Tomasz Bednarek, 28 lat (foto R. Baran/kowalczykbednarek.com)

Bardzo intensywny ten ostatni okres w pańskim wykonaniu. Bednarek poleciał do Newport, pan udaje się na mistrzostwa Polski.

- Dwanaście czy trzynaście turniejów pod rząd to jest mocna dawka tenisa. Tak naprawdę to nie mam już siły i bardzo bym chciał zrobić sobie dwutygodniową przerwę, ale nie mogę, bo są ważne starty. Szczerze to mam na razie dosyć tenisa, a sytuację potęgują jeszcze problemy finansowe. Wszystko się nawarstwia, a moja głowa ma już dosyć. Ale będę walczył, bo jestem twardy!

Pańska głowa nie za dobrze miała się podczas Roland Garros. To jakiś chroniczny problem z bólami?

- Raczej nie, ale od pewnego czasu mam migrenę z aurą. To dziwny przypadek: chyba jeden na sto tysięcy. Jeżeli mnie dopada, jestem wyłączony na kilka dni z funkcjonowania i lepiej się wtedy do mnie nie zbliżać (śmiech). Miałem to już także w czasie meczu, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem o co chodzi. W Paryżu prosiłem sędziego, żeby przełożyli nam mecz I rundy, podczas którego czułem się już w sumie ok. Ale dni z migreną były fatalne: nie mogłem trenować, musiałem leżeć w łóżku.

Debiut w Paryżu: Polacy przeciw Polakom. Trafić w I rundzie na Matkowskiego i Fyrstenberga to szczęście czy niefart?

- Szkoda, że tak się stało. Było wiele innych par, z którymi wygrywaliśmy, z którymi mogliśmy powalczyć, "zrobić" jakieś punkty, sprawić jakąś sensację. Mariuszowi i Marcinowi gratulujemy ćwierćfinału. Widać, że wykonują dobrą robotę.

Później Wimbledon. Nerwy pewnie niemałe, gdy czeka się kilka dni na informację o tym, czy zagra się w głównym turnieju?

- Niestety przegraliśmy minimalnie mecz o wyjście z eliminacji. Czekanie na wycofanie się kogoś doprowadziło nas do całkowitego zmęczenia. Siedzieliśmy tam praktycznie cały tydzień, czekając na wiadomość czy będziemy grali czy nie.

Bardziej stresujący jest mecz finałowej rundy eliminacji czy I runda w głównej drabince?

- Nie, już nie odczuwamy tego w ten sposób. Graliśmy już sporo, taki stres przedmeczowy minął. Całkowicie. Na kort wychodzimy na luzie i gramy tak, jak potrafimy najlepiej. Problemy w Wimbledonie to mieli Nestor i Zimonjić, którzy męczyli się na początku z zawodnikami podobnymi rankingowo do nas, a w II rundzie przegrali.

Jakie odczucia po występie na trawie? Ta z kwalifikacji w Roehampton i wimbledońska różnią się bardzo?

- To inny tenis: trzeba grać płynnie, bez zrywów, trzeba się nauczyć returnować na tej nawierzchni. Piłka robi czasem dziwne ewolucje po serwisie (śmiech). W Wimbledonie kort jest znacznie wolniejszy i piłka odbija się niżej niż w Roehampton, gdzie w sumie czuliśmy się lepiej. Ogólnie gra się fajnie, ale mecz w I rundzie z braćmi Ratiwatana zagraliśmy bardzo słabo. Może na naszą dyspozycję wpłynęło zmęczenie: fizyczne i psychiczne, bo gramy bardzo dużo.

Po kilku meczach z deblistami z szerokiej czołówki jak porówna pan poziom wasz do tego najwyższego?

- Widać, że mamy predyspozycje o walki z najlepszymi. Jeżeli pokonaliśmy Kubota i Maracha to widzimy, że można wygrywać z każdym. Musimy trzymać swój normalny poziom i grać cały czas na tych obrotach. Ale zdarzają nam się słabsze mecze i musimy je wyeliminować. Będziemy grali razem, póki nasza gra będzie się kleiła, póki nie będzie między nami konfliktów, póki będziemy osiągać wyniki. Na razie wszystko jest ok.

W Johannesburgu w lutym zapłaciliście frycowe za debiut w Tourze?

- Może nie przegraliśmy z wybitnymi deblistami, ale doszli oni potem do finału (Karol Beck i Levy). Grało się tam ciężko, bo miasto jest wysoko położone, piłki są szybkie. Po raz pierwszy grałem w takich warunkach. To był debiut, ale spięci byliśmy tylko na początku.

Rzadko można was zobaczyć w akcji. Na czym polega to, że się uzupełniacie?

- Tomek robi wiele przy siatce, jest dynamiczny. Ja mam serwis, który może w singlu nie zawsze funkcjonuje, ale na szczęście w deblu jest dobrze. Gram mocną piłkę, a w dzisiejszym tenisie to jest kluczowa sprawa. Wolę jednak grać na korcie ziemnym, bo mam wtedy więcej czasu niż na hardzie. Lubię grać wymiany z końca kortu i pokazywać kto jest górą (śmiech).

W ciągu ostatniego roku można było pomyśleć, ze nasz tenis męski deblem stoi. Dlaczego w deblu mamy więcej sukcesów, dlaczego Polacy jadący na turniej często zostają częściej w rywalizacji deblowej niż singlowej. Inni nie przykładają do gry podwójnej tak wielkiej wagi jak my?

- Myślę, że po prostu dobrze gramy w debla. Nasi nie odpuszczają w żadnej rywalizacji i jeżeli zapisują się także do debla, to grają o wszystko.

Ale z drugiej strony słychać zewsząd głosy, że nie ma w Polsce dobrych spraringpartnerów, jest ich mało. Pan i Bednarek są przykładami tego, że może wielu jest "zagubionych", którym brakuje na korcie kogoś, kto by uzupełnił ich tenisowe niedostatki.

- Mnie wiele dała gra z lepszymi zawodnikami, tak samo w singlu, jak i w deblu. Jeżeli jestem na turnieju, zawsze staram się zagrać jakiś sparing singlowy. To pomaga, przede wszystkim mentalnie. W Roland Garros miałem okazję trenować z Zimonjiciem i Nestorem. Chcemy zachęcić innych zawodnikom w Polsce, żeby w siebie uwierzyli. Wiara czyni cuda. Chłopaki mają naprawdę duże możliwości, potrafią grać, tylko muszą w siebie uwierzyć.


Kowalczyk jest czwartym deblistą Polski: po Kubocie, Matkowskim i Fyrstenbergu (foto R. Baran/ksgornik.bytom.pl)

Kubot może trochę się przeliczył z łączeniem na wysokim poziomie gry w singlu i deblu. Jak to wygląda z pańskiej perspektywy?

- Nie mam takiego rankingu singlowego jak Łukasz, który bezpośrednio kwalifikuje się do dużych turniejów. Ale jeżeli może sobie pozwolić także na debla, to czemu nie próbować? Ja muszę startować w singlowych eliminacjach challengerów, nad co przedkładam na razie deblowe starty, bo dochodząc z Bednarkiem do półfinałów na eliminacje następnego turnieju zdążyć już nie mogę.

Od trzech lat jest pan zawodnikiem Górnika Bytom. Dlaczego akurat Górny Śląsk?

- Znalazłem tutaj warunki, jakich nie ma w Trzebinii. Odkąd trenuje w Bytomiu mam naprawdę dobre wyniki. Świetną robotę wykonuje Robert Ky, trener przygotowania ogólnego. Klub daje mi duże możliwości.

Rok temu debel był treningiem. Dziś wpisałbym pan sobie do rubryki zawód: tenisista-deblista?

- Jeżeli nam idzie, to nie ma czego zmieniać. Widzę w deblu swoją szansę. Singla jednak nie chcę odpuścić, bo jest teraz dobrym treningiem. No i przede wszystkim lubię go grać.

Czym będzie się pan mógł pochwalić za rok?

- Trzeba podtrzymać tradycję corocznych przełomów (śmiech). Trzeba poprawić się rankingowo i wynikowo. W dużych turniejach nie będziemy już debiutować, nie będziemy zatrzymywać się w I rundach. Przed nami także wyzwanie US Open.

Źródło artykułu: