Młodzi mają dziś łatwiej - rozmowa z Dawidem Olejniczakiem, pierwszym po 22 latach Polakiem w Wimbledonie

Premierowe zwycięstwo nad rywalem z Top 100 dało Dawidowi Olejniczakowi wiele motywacji. Jako drugi najstarszy po Kubocie zawodnik z czołówki polskiego tenisa uważa, że było mu ciężej przebić się do zawodowego sportu niż dzisiejszej generacji. W karierze pomaga mu małżeństwo.

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Straszak: Czy młodzi mają dziś łatwiejszy start do zawodowego tenisa?

Dawid Olejniczak: - Choćby z tego względu jest im łatwiej, że podróże są dziś tańsze. A zawodowy tenis to ciągłe podróże. Kiedyś to był niesamowity wydatek, a dziś z jednego końca Europy na drugi się poleci za 200 zł. A samo podejście do sportu? Wydaje mi się, że w mojej generacji byli ludzie dużo bardziej waleczni niż dzisiejsza młodzież. Waleczni w sensie, że bardziej się chciało.

Gra pan już kilka dobrych lat. Jak porównałby pan na przestrzeni tego czasu poziom zainteresowania tenisem w kraju?

- Niestety, ale zainteresowanie wciąż jest małe. U nas liczy się piłka nożna, potem siatkówka i koszykówka, a tenis to sport numer pięć lub sześć. Na pewno się jednak coś ruszyło, bo mamy Radwańską w czołówce, mamy Kubota i Przysiężnego w Top 100. Pod względem wyników jest lepiej, ale problemy są wciąż te same: bardzo mało klubów, bardzo mało ludzi do nich przychodzi. Porównując taką sytuację do Niemiec czy Francji, gdzie w każdej wsi są kort i hala tenisowa, restauracja, gdzie można dobrze zjeść, to widzimy, jak daleko nam do poziomu tam przyjętego. Ale trzeba docenić PZT, który miał i ma pieniądze, wspiera tenisistów.

A poziom organizacyjny naszych turniejów? Mamy ich coraz mniej.

- I są łatwiejsze! Pamiętam, że gdy zaczynałem grać w Polsce turnieje rangi Futures, parę razy na nie pojechałem i się nie załapałem do drabinki, nie dostałem się z powodu rankingu. Dzisiaj eliminacje przechodzą gracze, no, nie za mocni. Ale powodem takiego stanu jest oczywiście także zwiększająca się liczba turniejów w kalendarzu ITF.

Ale przecież ubywa nam dużych turniejów. Zostały się tylko trzy challengery. Nie brakuje panu takiego dużego, by nie powiedzieć poważnego turnieju?

- Poważny turniej to z moim rankingiem turniej cyklu ATP Challenger (śmiech). Takie też staram się grać, ale oczywiście żal tego, że odebrali nam imprezę World Tour. Jesteśmy jedynym znanym mi krajem w Europie, który stracił taki turniej.


Dawid Olejniczak, 27 lat (foto K. Straszak)

Porozmawiajmy o pańskiej osobie. Starszy od Olejniczaka pośród czołówki notowanych w rankingu polskich singlistów jest tylko Kubot. Pańska kariera jest jeszcze rozwojowa?

- Przykłady Kubota i Przysiężnego pokazują, że w wieku 26-28 lat można osiągać najlepsze wyniki w karierze. Też bym tak chciał. Zobaczymy.

Czy znakiem lepszego jest zwycięstwo w Poznaniu nad Brownem, pierwsze w karierze nad rywalem z Top 100?

- Daje mi to wiele motywacji. Ta wygrana pokazuje, że mogę jeszcze parę lat na dobrym poziomie pograć. Wiadomo jednak, że to, czy i jak będę grał, jest zależne od wieeelu czynników.

Czy podobnie jak pański przyjaciel Celt jest pan w warszawskiej Merze nie tylko zawodnikiem, ale i trenerem?

- Nie, trenerką się nie zajmuję. Mam inne źródła dochodu, więc nie potrzebuję na razie innych tenisowych fachów.

Co uznaje pan za swój największy sukces? Występ w Wimbledonie czy wygrany challenger w Meksyku?

- Myślę, że trzeba te osiągnięcia traktować na równi. Chociaż wiadomo, że Wimbledon to coś szczególnego. Gdy przeszedłem tam eliminacje, byłem w tenisowym raju. Po to się gra w tenisie, by spełniać marzenia. Moim był zawsze występ w Wimbledonie.

Sezon 2008 był bez wątpienia najlepszym w pańskiej karierze. Ile dzisiaj panu brakuje do poziomu z tamtego okresu?

- Niewiele. Trochę gorzej jest ze zdrowiem, bo każdy rok to coraz większy wysiłek dla mojego organizmu. Przygotowanie fizyczne można nadrobić. Muszę powiedzieć jednak, że mam teraz lepsze uderzenie niż wtedy.

Zatem uważa pan, że pod względem techniczno-taktycznym cały czas pan ewoluuje?

- Tenisista uczy się przez całe swoje sportowe życie. Dowodem na to jest to, że pokonałem niedawno 99. zawodnika świata, który nie odpuszczał, a grał na "full".


Tomasz Hajto, z lewej, był gościem Memoriału Józefa Celta w Częstochowie, gdzie w meczu finałowym Olejniczak uległ Dawidowi Celtowi, z prawej (foto K. Straszak)

Wśród czołówki polskich tenisistów nie ma maruderów, każdy ma atuty pozwalające mu na grę ofensywną. Pan lubuje się w zagrywaniu skrótów. Nie myślał pan, żeby kiedykolwiek zmienić coś konkretnie w swoim stylu, by przyszły lepsze wyniki?

- Siłę mam. Nigdy nie miałem problemów z wytrzymałością. Niektóre uderzenia trzeba by poprawić, ale ogólnie jest ok. Przede wszystkim muszę więcej pracować fizycznie. Temu poświęciłem się zimą. Jeśli chcę grać dobrze w przyszłym sezonie, także w najbliższym okresie listopad-grudzień muszę pracować mocno nad przygotowaniem fizycznym.

Nie lubi pan stawiać sobie celów, ale chyba dobrze byłoby ponownie mieć szansę występu w Wielkim Szlemie.

- Moim małym celem jest to, by pod koniec sezonu być w okolicach 300. miejsca. Chcę jechać na eliminacje Australian Open.

Sympatyczna była scenka podczas dekoracji ubiegłorocznych mistrzostw Polski z akcentem małżeńskim. Olejniczak - jedyny żonaty zawodnik w polskiej czołówce. Czym różni się życie tenisisty-kawalera od żywotu tenisisty "usidlonego"?

- I jeszcze córka w drodze (w listopadzie). Małżeństwo pomaga mi w karierze. Gdy jest się samemu, można robić co się chce. Można jechać na rok za granicę i nie wracać. Gdy się ma jednak swoją drugą połówkę, jest dużo więcej wyrzeczeń.

Osiadł pan na stałe w Warszawie?

- Tak, ale nie wyrzekam się swojego pochodzenia. Jestem z Bełchatowa, gdzie mieszkają moi rodzice. To nie tam jednak nauczyłem się tenisa. Szybko stamtąd wyjechałem : trenowałem w Łodzi, potem we Wrocławiu.

Źródło artykułu: