Debel, kochaj to! Hasło promocyjne powinno być połączone z projekcją akcji z pojedynku między najlepszymi w historii (tak mówią liczby) Bryanami a najlepszymi w Polsce Fyrstenbergiem i Matkowskim. Nasi reprezentanci nie pogodzili się z dominacją liderów rankingu i znacznie podnieśli poziom w drugim secie, odnosząc nad wielkimi rywalami szósty triumf w szesnastym bezpośrednim starciu.
Ci, którzy stali się w dzisiejszym tenisie niemal synonimem debla (ponad 600 wspólnych zwycięstw, 62 tytuły), ci najbardziej medialni, najskuteczniejsi (11 finałów i 11 tytułów w tym roku!), najbardziej regularni (sześciokrotni mistrzowie świata w ośmiu ostatnich latach), muszą przełknąć gorzką pigułkę po utracie szansy na zagwarantowanie sobie awansu do półfinału już po drugiej kolejce spotkań grupowych Masters.
Mieli trzy szanse przy serwisie Mike'a (6:5 i 40-15 w drugim secie), ale właśnie wtedy, pod największą presją, Polacy pokazali niezwykłą dojrzałość czy po prostu zimną krew. Nie zaczęli tego meczu dobrze, dali się zdominować, nie trafiali pierwszym serwisem. Ale gdy przyszło walczyć im o życie: akcja Fyrstenberga skasowała pierwszego meczbola, błąd Mike'a pomógł przy drugim, a rozstrzygający punkt przy równowadze ponownie Fyrstenberg skończył w taki sposób, w jaki bardzo chciał, ale nie udało mu się kilka minut wcześniej, przy szansie na przełamanie na 3:1.
Bo w drugiej partii Polacy fruwali po korcie, a szczególnie lekko punktowanie mocarnych rywali przychodziło Fyrstenbergowi: przy 3:3 dwa break pointy skasował asami, w kolejnym gemie skończył dwa fantastyczne punkty na 30-30. A wszystko po owej sytuacji z niewykorzystaną szansą na wyjście na 3:1, przy której po dłuższej wymianie ze stojącymi przy siatce Bryanami pewny siebie Fyrstenberg spróbował ataku, ostatnie uderzenie psując okropnie, co momentalnie raziło go jakby piorunem, bo padł na kort z twarzą skrytą w dłoniach.
Piękno w deblu tkwi takie, że punkty zdobywa się zwykle po uderzeniach wygrywających lub... okaleczających. Gdy Mike drugim serwisem przy pierwszej piłce super tie breaka trafił w głowę bliźniaka, było i śmiesznie, i radośnie. Bryanowie przed tie breakiem drugiej partii stracili podanie dopiero po raz drugi w turnieju. Mieli za sobą trzy niewykorzystane okazje meczowe. "Matka" i "Frytka" byli na fali. U Amerykanów zapaliło się ostrzegawcze światło: już nie było im do świechu, już nie próbowali serwować w ciemnościach, jaka zapada w hali O2 w przerwach międzygemowych.
Czy do naszych docierały coraz wyraźniej wyodrębniające się z tumultu trybun okrzyki (Come on Poland! Dawaj Marcin! Go Poles!), dodatkowej motywacji nie potrzebowali, bo naprzeciw stała zbyt cenna zwierzyna do upolowania, już niemal usidlona. Bo gdy Bob podwójnym błędem serwisowym zamknął drugiego seta, nie można było już mówić o tak wielkiej pewności siebie Amerykanów jaką promienieli na początku. To Matkowski i Fyrstenberg rozdawali teraz karty: tie breaka ten pierwszy rozpoczął od asa i po ataku na środek dał mini breaka na 4-3. Zanim Bob dwukrotnie nie trafił w karo serwisowe przy setbolu, przy 5:4 i także jego serwisie Polacy mieli już pierwszą szansę na doprowadzenie do remisu w setach, ale wtedy leworęczny Bryan popisał się dobrym serwisem na Matkowskiego.
Debel, szybka gra. Dla naszych oznaczało to szybkie, po 27 minutach, pożegnanie z otwierającym setem (ledwie 17% punktów po drugim serwisie...), w którym instynktowny wolej Fyrstenberga w aut dał Bryanom przełamanie już na 1:2. Warszawianin stracił serwis także na 2:5, gdy zadecydował niesamowity return Mike'a po pierwszym podaniu leworęcznego reprezentanta Polski.
Po oddaleniu niebezpieczeństwa w drugiej partii Matkowski i Fyrstenberg może tylko na chwilę zawahali się w super tie breaku (match tie break). Od nokdaunu Boba na otwarcie, przez znakomity wolej Fyrstenberga, asa Matkowskiego i dwa pewnie wygrane serwisy "Frytki", biało-czerwoni prowadzili już 5-2. Zyskali kolejnego mini breaka, gdy "Matka" "pobawił" się z Michaelem przy siatce. Potem popisową wymianę na 7-3 znakomitym smeszem zakończył Fyrstenberg. To on także, najprzykładniejszym i najdelikatniejszym ze stop-wolejów, jakby obchodził się z białogłową a nie z włochatą piłką tenisową, wyświetlił na tablicy pierwszego meczbola dla polskiego teamu, który do wygranej w tym meczu przewidziany wcale nie był.