Jeśli to najgorszy od lat sezon w wykonaniu Federera, to który jego rywal nie chciałby mieć tak "złego" sezonu? Po Wimbledonie osiem turniejów: osiem półfinałów, sześć finałów i trzy tytuły, a w niedzielę może być czwarty. Cztery triumfy w Masters (2003-4 i 2006-7) Roger już ma: kolejny zrówna go na liście wszech czasów z Ivanem Lendlem i Petem Samprasem.
Fenomenalny Federer po odparciu ambicji Đokovicia, mogącego myśleć teraz wyłącznie o finale Pucharu Davisa (Francja - Serbia, 3-5 grudnia w Belgradzie), pokaże na co go stać po raz ostatni w tym roku. Jeżeli Masters to turniej dla najlepszych, to w finale właśnie tacy zagrają: po raz 22., a po raz drugi w tym roku (w maju w Madrycie na mączce lepszy był oczywiście Rafa), po raz 17. w finale, po raz ósmy w finale jednego z pięciu największych turniejów (Wielki Szlem + Masters).
Po dramaturgii pierwszego sobotniego półfinału singla publiczność w O2 Arena zobaczyła także wielki tenis, ale w meczu, w którym geniusz jednego zawodnika wręcz przytłaczał pragnienia drugiego. Đoković, triumfator ostatniej przed przenosinami do Europy edycji Masters (2008 w Szanghaju), nie był w stanie dotrzymać kroku człowiekowi, który spędził 285 tygodni na fotelu lidera rankingu ATP.
Czy to powodowany wolą zapewnienia sobie możliwości rewanżu z Nadalem, czy najzwyklejszą mobilizacją znaną u niego w wielkich turniejach, Federer potrafił przez znakomitą większość pojedynku z trzecią rakietą świata pokazać prawdopodobnie swój najlepszy tenis. Wysokie prowadzenie na początku (3:0 z jednym przełamaniem), powrót w drugiej partii (od 0:3), wszystko w 80 minut.
Prawdą jest, że Đoković pomógł Szwajcarowi w pewnych momentach (podwójny błąd serwisowy przy break poincie w pierwszym gemie), ale prawdą jest też, że Federer realizował jasny plan unicestwienia Serba, najlepiej jak najefektowniej i najszybciej jak się da. 31 kończących uderzeń przy 18 niewymuszonych błędach, 11/14 wygranych akcji przy siatce - agresywny Federer sam stwarzał sobie szanse i bez mrugnięcia oka je wykorzystywał.
Dwa cudowne techniczne przełożenia wygrywające już na otwarcie zapowiedziały całą gamę kolejnych. Federer dziś może tylko uśmiechnąć się na wspomnienie tych dwóch meczboli, które Đoković obronił w półfinale US Open. Za to zdążył zrewanżował się serbskiemu koledze dwukrotnie. 29-letni Federer, mistrz Wimbledonu już w 2003 roku, wciąż musi i potrafi wyciągać wnioski z własnych błędów.
Może nie mogący usiedzieć na swoim miejscu na trybunach Marko, młodszy brat Novaka, będzie miał okazję zagrać przeciw Federerowi i mieć z nim dodatni bilans spotkań. Ten Novaka to teraz 6-13. Wartości po swojej stronie najlepszy serbski singlista nie poprawił, bo pierwszy set oddalił mu się jeszcze bardziej po zapaści serwisowej przy 1:4, a w drugim dał się dogonić z tylko teoretycznie komfortowego stanu prowadzenia z jednym przełamaniem.
To ostatnie miało miejsca w drugim gemie, gdy kończącym krosem Đoković wywalczył sobie pierwszego w meczu break pointa, przy którym skorzystał z prostego błędu wolejowego Federera. Nie długo trwał spokój w obozie Serba, bo od 3:0 przegrał sześć z siedmiu kolejnych gemów. Przy 1:3 zdecydowanie przycisnął Federer: dwukrotnie pójściem do siatki wywarł na rywalu presję i popularny Nole wyrzucał piłkę na aut. Federer doprowadził do 3:3 gemem serwisowym, który trwał... minutę i 5 s.
Đoković (14 kończących piłek, 17 zepsutych, 9/14 pomyślnych akcji przy siatce) przy 3:3 potrafił wybronić się od stanu 0-40, ale gdy serwował po raz kolejny niezbyt szczęśliwie posłał przy break poincie drugi serwis wprost na rakietę Rogera, który zabójczym returnem wywalczył podanie na mecz. Obstawiamy, że Federer, najstarszy zawodnik w czołówce tenisa męskiego, wciąż zachowuje najwięcej świeżości, i jeśli idzie o ciało, i o ducha.