Polskich bohaterów było dwóch: Władysław Skonecki i Józef Piątek. Zapewniając biało-czerwonym już drugiego dnia triumf w pierwszym po wojnie meczu w Pucharze Davisa, ten duet stracił tylko jednego seta. Na otwarcie Skonecki, najlepszy przed Fibakiem polski tenisista na arenie europejskiej, odprawił Weissa (powrót od 1:4 w trzeciej partii i generalnie "anemiczna" postawa w relacji Bohdana Tomaszewskiego), a w czwartej grze potrzebował zaledwie 35(!) minut, by pokonać 6:2, 6:0, 6:2 nastoletniego Jacoba Buntmanna.
Serwis Skoneckiego przy trzecim meczbolu trafił w linię. - Spotkanie z Izraelem nie było trudne - powiedział po wszystkim ten "dziekan" polskiego tenisa, którego nazwisko powinno być znane sympatykom sportu na równi z godnością pierwszej damy tenisa, Jadwigi Jędrzejowskiej. Skonecki w tym samym roku zajął trzecie miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na najpopularniejszych polskich sportowców. Być może wygrałby w 1953 roku, ale obawiające się popularności "zdrajcy" (w 1951 roku po meczu w Zurychu nie wrócił do kraju) władze nie dopuściły do przeprowadzenia głosowania.
Odradzający się po zawierusze wojennej tenis był zrazu atrakcyjnym sportem dla aparatu państwowego. "Akcja amasowienia sportu tenisowego ruszyła na właściwe tory" - pisał "Przegląd Sportowy", który po poprzedzającym mecz z Izraelem świetnym zwycięstwie Piątka nad mistrzem Rumunii Gogulu Viziru nie omieszkał podkreślić, że rywal jest synem chłopa małorolnego.
Publiczność kortów przy ul. Miśliwieckiej w oczach satyryka Janusza Minkiewicza wygląda następująco: "Inna to już niż przed wojną i bezpośrednio po niej publiczność zaludniała trybuny i loże. Z czeredy ówczesnych wyelegantowanych snobów, niebieskich ptaków i kombinatorów, dzisiaj pozostała już tylko garstka. Reszta to publiczność nowa, świeża, gorąca, różniąca się temperamentem i żywiołowością od zblazowanej i wymagającej publiczności przedwojennej. Tysiące tych nowych widzów świadczyły dobitnie, że tenis ze sportu elitarnego przekształcił się w sport masowy."
Triumf nad Izraelem, choć przewidywany, wiosną 1950 roku wzbudził nawet... falę surowej krytyki pod adresem bohaterów. Bo francuski kapitan Otto Challier być może nie przygotował "wspólnej taktyki" w deblu, bo Piątek zagrał dobrze tylko dwa sety, bo Skoneckiemu nie wyszła pierwsza gra... Zmarły w 1983 roku w Wiedniu Skonecki przed występem na Legii opowiadał, że nigdy wcześniej nie trenował tak forsownie. Poznaniak Piątek natomiast przez miesiąc przygotowywał się w Związku Radzieckim.
Rywale pod opieką dra Lange, kapitana drużyny narodowej i jednocześnie prezesa izraelskiego związku tenisowego, przylecieli do stolicy w sobotę, a więc niemal na tydzień przed meczem. Chcieli się zaaklimatyzować i zobaczyć jak po piekle wojny, a szczególnie po Powstaniu 1944, odbudowuje się Warszawa. - Wielkie wrażenie zrobiły na nas ruiny getta - mówił Lange. Ale tenis: - Zaskoczyła mnie popularność tego sportu w Polsce. Na meczu z Rumunią nie było ostatniego miejsca!
Z Rumunią wygraliśmy w teoretycznie towarzyskim, ale jakże prestiżowym spotkaniu 4:2, a trybuny zaśpiewały "Sto lat" znajdującej się w znakomitej dyspozycji Jędrzejowskiej. Nasza trzykrotna finalistka wielkoszlemowa przy okazji tego towarzyszącego corocznym Targom Poznańskim spotkania doradzała "przedenerwowanemu" Skoneckiemu odpoczynek... na wsi.
Dzięki dziewiczemu zwycięstwu nad Izraelem Polacy awansowali do ćwierćfinału strefy europejskiej Pucharu Davisa, a Skonecki i Piątek mogli udać się na kilkudniowe urlopy, podczas gdy obóz młodych tenisistów i tenisistek trwał nadal na kortach Legii. Trzy tygodnie później tam też zmierzyliśmy się z Irlandczykami: Skonecki przesądził o wyniku w decydującej grze, ale w lipcu na własnej mączce szans w walce o finał nie dali nam Szwedzi.
*
Niesamowita historia meczów Pucharu Davisa z Izraelem:
1950: Mistrz Skonecki na Legii w powojennym powrocie
1967: Za chwilę nowa era, za chwilę wojna
1984: Heniu, polej