Tomasz Lorek: Nieznane oblicze Tomáša Berdycha - część 1

Najlepszy czeski tenisista – Tomáš Berdych świetnie czuje się również reprezentując swoją ojczyznę w Pucharze Davisa. Poznaj inne oblicze Czecha, który z lubością spaceruje po stokach Beskidów, przesiaduje w skansenach, namawia tatę, aby zarzucił jazdę lokomotywą, a przed mamą odkrył uroki Nowego Jorku.

W tym artykule dowiesz się o:

Słońce nieśmiało przedziera się przez korony drzew. W załomach skał nie słychać nawet delikatnych podmuchów wiatru. Przed wiekami stoki Beskidów pokrywały nieprzebrane knieje, dziś można stąpać po igliwiu kierując się znakami drzewnymi wymalowanymi przez pracowników lokalnego biura turystycznego. Uciec od zgiełku cywilizacji, oczyścić ciało z insektów, zapatrzeć się w morze zieleni, wykąpać umysł w beztroskim lenistwie - to dziś bezcenne. Nasz intelekt jest tak nabrzmiały od tysięcy przeróżnych danych, którymi nakłuwa nas krwiożercza codzienność, że aż kusi człowieka, aby przebrać się w szaty wojów i złożyć hołd Radegastowi. Prastarzy Słowianie mawiali Radogost. Ich wnuki przemianowały imię pogańskiego bożka na Redigast, do dziś przetrwał jako Radegast. Wystarczy ująć w dłonie dwie szyszki i wyruszyć na szlak prowadzący na Radhoszt, przepiękny szczyt (1129 m n.p.m.) w Beskidach, aby zaznać błogostanu. Jedna szyszka odpowiada słówku rad, czyli miły, druga zwie się gost, a więc gość. Można wnioskować, że Radegast, czczony przez połabskich Słowian był opiekunem gości. Od najdawniejszych czasów Słowianie uważali gościnność za najwyższą cnotę i obowiązek wobec wędrowców. Jednakże rozmaite podania ludowe zaświadczają, że Radegast nie zawsze był dobrotliwym bożkiem. Atrybutem Radegasta była m.in. potężnych rozmiarów siekiera. Pogański bożek mścił się, gdy nie przestrzegano jego przykazań, a siekierą łamał opór tych, którzy dopuszczali się niegodziwości. Lud przedstawiał go zarówno nagiego jak i w szatach. Mógł mieć głowę lwa, na której gęś siedziała, a na piersiach miał głowę bawolą, choć niektórzy twierdzili, że owa głowa tura przypomina. - To były niezwykłe czasy. Polecam wyprawę z górskiej miejscowości wypoczynkowej Pustevny na szczyt Radhoszta - mówi najlepszy czeski tenisista, Tomáš Berdych. Warto zatopić się w posągu Radegasta, który znajduje się na zboczu wierzchołka Radhoszta. A potem podejść na sam szczyt i zwiedzić drewnianą kaplicę świętych Cyryla i Metodego, żeby uzmysłowić sobie jaką drogę przebyliśmy od czczenia pogańskich bożków do chrystianizacji. Widok ze szczytu i spokój tych gór jest najlepszym lekarstwem. Nie potrzebujesz recepty, nie musisz martwić się, że tego leku zabraknie w aptece. Załóż buty, zapakuj dobry humor i zadumę do plecaka, a oczyścisz się stokroć lepiej niż w niejednym spa. Spacer po Beskidach to cudowne przeżycie - twierdzi Tomáš Berdych, skromny człowiek z Valašské Meziříčí. Rozsławia Morawy na całym świecie, ale za żadne skarby nie opuściłby rodzinnych stron. Może zajadać się truskawkami ze śmietaną przy Church Road, próbować steka na australijskim outbacku, skusić się na żabie udka w luksusowej paryskiej restauracji czy rewelacyjne burritos w meksykańskim Zacatecas, ale miłość do Moraw jest silniejsza od klejnotów całego świata. - Z mojego rodzinnego miasta - Valašské Meziříčí jest bardzo blisko do pasma górskiego, które nosi nazwę Hostýnské vrchy. Bazylika Wniebowziętej Panny Marii w Svatým Hostýne, droga krzyżowa autorstwa Dušana Jurkowiča, niezliczone pamiątki ludowe, drewniane mosty, tartak w Rajnochovicach. Jest też bunkier u Mikulůvky, w którym bronili się partyzanci podczas II wojny światowej. Niezwykle piękna jest pamiątkowa lipa w Kateřinicach, której obwód wynosi 630 centymetrów. I oczywiście doskonałe wina z uroczej wioski Horní Lapač - mówi Berdia. Tak od małego wołano na Tomáša w domu i tak dziś zwracają się do niego słowiańscy koledzy z tenisowej szatni.

Valašsko... Kraina zamieszkana przez ludzi o silnych charakterach, ludzi pracowitych, którzy po spełnieniu zawodowych obowiązków, lubią napić się wybornej śliwowicy. Sława morawskiej śliwowicy jest tak wielka, że najbardziej znany amerykański dziennikarz tenisowy, Budd Collins, z uśmiechem na ustach zakrada się w strefę okupowaną przez czeskich oraz słowackich dziennikarzy i pyta: gdzie jest moja śliwowica? To klasyczny obrazek jaki można zaobserwować pod koniec Australian Open. Kiedy nadchodzi czas finałów, w biurze prasowym daje się wyczuć lekkie rozluźnienie. Dziennikarze nie relacjonują już wydarzeń z 24 kortów, tylko analizują horoskop Rafaela Nadala, dropszoty Andy’ego Murraya, kolor spódniczki Marii Szarapowej i decybele wydobywające się z płuc Sereny Williams. Wówczas Budd Collins podchodzi do Andrieja Bučko, najlepszego słowackiego dziennikarza i pyta gdzie jest buteleczka wyśmienitej śliwowicy rodem z Moraw. Wtedy wychodzi na jaw słowiańska gościnność, nawiązuje się serdeczna konwersacja, a po kilku rundach, tudzież stolikowych gemach, Słowacy prawią: "Budd, czemu wcześniej nie mówiłeś, że jesteś fanem śliwowicy?!". Małżonka Budda przygląda się tej scenie z zatroskaniem, bo wie, że wtedy jej ukochany pisarz zapełniłby wszystkie szpalty dziennika "The Age"...

Tomáš Berdych przemierzył wielokrotnie beskidzkie ścieżki. - Za dzieciaka włóczyłem się po tych pięknych terenach. Polecam je każdemu miłośnikowi przyrody. Tak cudnych widoków nie ma w żadnym miejscu na świecie. Tu człowiek naprawdę oddycha. Żałuję jedynie, że nie mogę poszusować na nartach. Sezon tenisowy trwa praktycznie cały rok, a gdybym odniósł kontuzję na stoku, mógłbym spaść na łeb na szyję w światowym rankingu. A więc narty muszę odłożyć na czas sportowej emerytury... - mówi Berdia.

Rejon, z którego pochodzi Tomáš Berdych zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach światowego narciarstwa. W mieście Frensztat pod Radhosztem urodził się i mieszka po dziś dzień mistrz olimpijski w skokach narciarskich z igrzysk w Grenoble w 1968 roku - Jiří Raszka. Berdia nigdy nie chciał pójść w ślady Pavla Ploca i Jiříego Parmy (również urodzonego we Frensztacie pod Radhosztem mistrza świata z Oberstdorfu z 1987 roku), ale dałby wiele, gdyby mógł rekreacyjnie uprawiać narciarstwo alpejskie. Zamiłowanie do pokonywania stoków wyssał z mlekiem matki. - Mój mąż ponad wszystko kocha swoją pracę - mówi Hana Berdychová, mama Tomáša. - Jest maszynistą, dałby się pokroić za te swoje lokomotywy. Tryb jego pracy sprawiał, że często zastępowałam Tomášowi tatę. Kiedy dorastał, wsiadałam na rower, do bagażnika wrzucałam dwie skakanki, a Tomáš biegł za mną lub obok mnie. Za cel wypraw obieraliśmy sobie okoliczne wzgórza. Zatrzymywaliśmy się w połowie drogi na szczyt wzniesienia. Wyjmowałam skakanki z bagażnika, a syn zapamiętale ćwiczył ze mną. Skakał przez obie nogi, potem przez jedną nogę. Gdy miał już dość, wsiadałam na rower i zjeżdżałam powolutku z górki, a Tomáš zbiegał za mną. To były piękne chwile, dlatego bardzo przeżyłam moment kiedy w wieku 11 lat syn wyjechał z domu do Prościejowa z zamiarem trenowania tenisa - wspomina Hana Berdychová.

Druga część tekstu Tomasza Lorka za tydzień.

Komentarze (0)