24. starcie Đokovicia z Federerem od samego początku zapowiadało się niezwykle interesująco, bowiem obaj panowie mieli do wyrównania stare porachunki. Serb pokonał Szwajcara przed rokiem na Flushing Meadows, uniemożliwiając mu siódmy z rzędu awans do finału wielkoszlemowego US Open. Z kolei Federer pozbawił w Paryżu Đokovicia szansy wywalczenia klasycznego Wielkiego Szlema, czyli wygrania w jednym sezonie czterech najważniejszych turniejów w tenisowym kalendarzu.
Sobotni półfinał trwał trzy godziny i 51 minut, w ciągu których obaj tenisiści rozegrali 304 punkty (161 z nich wygrał Đoković). Federer zanotował o jedno kończące uderzenie więcej od Serba (49-48) oraz posłał na drugą stronę kortu większą liczbę asów (11-8). Szwajcar również znacznie częściej się mylił (59-35), co walnie przyczyniło się do sześciokrotnej utraty przez niego podania. Porażka Federera oznacza, że Szwajcar po raz pierwszy od 2002 roku nie wywalczy ani jednego trofeum wielkoszlemowego.
W premierowej odsłonie obaj tenisiści zaprezentowali przede wszystkim fantastyczną dyspozycję serwisową. Punkty przy podaniu rywala przychodziły im z niezwykłym trudem, stąd też żadnemu z graczy nie udało się wypracować choćby jednego break pointa. W takich okolicznościach o losach pierwszej partii zadecydował tie break, w którym od samego początku przeważał Federer. Szwajcar na pierwszą zmianę stron schodził z prowadzeniem 4-2, a chwilę później miał już trzy piłki setowe. Đoković jednak nie poddawał się: najpierw wyrównał na po 6, a następnie obronił także czwartego setbola przy stanie 6-7. Skapitulował dopiero za piątym razem, po świetnym bekhendzie Federera.
Druga część sobotniego pojedynku pokazała, że serwis obu panów jest jak najbardziej do ruszenia. Jako pierwszy przekonał się o tym w trzecim gemie Đoković, który po wspaniałym forhendzie Federera nie utrzymał własnego podania. Lider światowego rankingu zrewanżował się Szwajcarowi w szóstym gemie, ale chwilę później ponownie przegrał swój serwis. Tym razem tenisista z Bazylei nie zmarnował okazji: wygrał dwukrotnie swoje podanie i zakończył seta przy pierwszym setbolu.
Niepowodzenie z poprzedniej odsłony wyraźnie zaalarmowało Đokovicia, który starał się odtąd grać bardziej agresywnie przy serwisie Federera. Taktyka ta przyniosła skutek już w drugim gemie, a po chwili lider światowego rankingu prowadził już 3:0. Szwajcar dwoił się i troił, aby odrobić stratę, ale reprezentant Serbii nie pozwolił mu na wypracowanie choćby jednego break pointa. Đoković trzecią odsłonę zakończył w dziewiątym gemie, wymuszając przy pierwszej piłce setowej błąd rywala.
Czwarta partia była prawdziwym popisem lidera światowego rankingu, który podobnie jak w III secie, już na samym początku przełamał serwis Federera. Đoković błyskawicznie postarał się także o drugiego breaka, a w siódmym gemie miał nawet pierwszą okazję na skończenie seta. Serb imponował swoim podaniem: wygrał bez straty punktu aż trzy z czterech własnych gemów serwisowych. Wyraźnie rozbity Szwajcar skapitulował w ósmym gemie przy czwartej piłce setowej.
Na początku decydującej partii żywiołowo reagująca publiczność wyraźnie dodała obu tenisistom skrzydeł, w efekcie czego siedem kolejnym gemów pewnie padło łupem podających. W ósmym gemie niemoc ogarnęła Đokovicia, bowiem Serb w tak ważnym momencie przegrał do zera własne podanie. Federer był o krok od wielkiego zwycięstwa, przy stanie 40-15 w dziewiątym gemie miał dwie okazje na skończenie tego pojedynku. Jednak Đoković będąc nawet w tak beznadziejnej sytuacji zdołał zaskoczyć Szwajcara fantastycznym returnem. Ostatecznie tenisista z Bazylei stracił serwis, a utraconej szansy ponownie już nie uzyskał. Lider światowego rankingu zapisał na swoje konto cztery gemy z rzędu i przy pierwszej piłce meczowej zakończył to spotkanie.
Đoković po raz szósty w karierze zakwalifikował się do wielkoszlemowego finału, a na Flushing Meadows o mistrzowskie trofeum bił się dotychczas dwukrotnie. W 2007 roku Serba w trzech setach odprawił Federer, natomiast w ubiegłym sezonie aktualny numerem 1 światowego rankingu musiał uznać wyższość Rafaela Nadala.