Polacy są liderami grupy B, w ramach której po południu turniej zainaugurowali zwycięstwem Daniel Nestor i Maks Mirny: także w super tie breaku (7:6, 4:6, 11-9) okazali się lepsi od Rohana Bopanny i Aisam-Ul-Haq Qureshiego. Według tabeli ATP Matkowski i Fyrstenberg przewodzą w klasyfikacji, ale według reguł powinni ustępować Kanadyjczykowi i Białorusinowi, bowiem przegrali z nimi jedyny bezpośredni mecz.
Bezkonkurencyjni w swojej grupie przed rokiem, polscy debliści są bliżej, ale w warunkach systemu grupowego wcale nie tak blisko awansu do półfinału, pamiętając o przypadku Łukasza Kubota i Olivera Maracha, którzy przed dwoma laty, także w Londynie, odpadli mimo dwóch zwycięstw.
CZYTAJ: Federer czeka na odpowiedź Nadala
Tak jak Qureshi i Bopanna przegrali z Nestorem i Mirnym mimo ugrania większej liczby gemów, tak Zimonjić i Llodra przełknęli gorycz porażki, choć zdobyli siedem punktów więcej od biało-czerwonych. Rozstrzygnęło się w super tie breaku: nasi prowadzili 3-0 (dwa decydujące przyłożenia Fyrstenberga) i 6-3, zostali dogonieni na 8-8 (po stracie mini break pointa przez tego samego Fyrstenberga), nadziali się na wolej Llodry przy pierwszym meczbolu, drugiego konstruując dzięki bohaterskiemu szturmowi Matkowskiego, którego dzieło zakończył swoim podaniem jego partner z Warszawy.
Siódmy wygrany mecz w piątym starcie w Masters, po określonym bezowocnym poszukiwaniem choć jednego tytułu sezonie - "Matka" i "Fryta", finaliści US Open pokazali, że i oni mają w Londynie aspiracje. W pokonanym polu przecież nie byle kto: Zimonjić to ubiegłoroczny triumfator Masters (w duecie z Nestorem), tytuł w turnieju dla mistrzowskich debli ma też na koncie Llodra (2005 z Santoro), a obaj pod względem tegorocznych wyników ustępują tylko Bryanom. Ci ostatni według najbardziej prawdopodobnego scenariusza będą w walce o finał rywalami wicemistrzów grupy B.
W niedzielę ani Serb i Francuz, ani Matkowski i Fyrstenberg nie zagrali na swoim najwyższym poziomie. Zanim serwis stał się poważniejszą bronią obu debli, mieliśmy festiwal break pointów. Dobrze, że nasi reprezentanci wykorzystali swoje okazje w secie otwarcia, bo rywale w miarę rozwoju sytuacji podnosili swoje statystyki podania - aż do źle rozpoczętego przez Zimonjicia super tie breaka.
Przeciwnicy przełamali serwis Fyrstenberga, by wyjść na prowadzenie 2:1 (nasi nie uratowali sytuacji od 15-40, kiedy przy piłce na równowagę stojący przy siatce Matkowski nie skończył pomyślanej na dwa uderzenia akcji wolejowej). Okazało się jednak, że nie tylko Polacy nie grzeszą skutecznością pierwszego podania: wracając na 2:2 po nieudanym gemie serwisowym Llodry, nasi obronili break pointy, ale przegrali decydujący punkt przy podaniu Matkowskiego.
Na szczęście punkty przy 40-40, w deblu decydujące o gemie, trafiały potem już głównie na konto Polaków. Jak wygrali seta? Zimonjić doprowadził do 40-0, ale nasi odrobili dystans i przy decydującym punkcie, return na Matkowskiego, cieszyli się z wolejowego błędu Llodry. Identyczna sytuacja przy 5:4, kiedy Polakom uciekły dwa setbole, ale przy 40-40 Matkowski znów wymusił błąd na Llodrze.
Jeżeli podopieczni Radosława Szymanika przegrali partię numer dwa, to wynik znakomitego okresu szczególnie Zimonjicia: rywale zgarnęli 15 z 20 ostatnich piłek w tym secie. Fyrstenberg krzyczał z radości po odparciu niebezpieczeństw (4/5 obronionych break pointów), ale to on - jako serwujący - był "winnym" tego, że rywale przy 5:5 otrzymali w końcu zbyt wiele okazji, by pozwolić im znów uciec.
Następny mecz we wtorek: plan będzie znany po zakończeniu niedzielnych gier.