Roger, Serena i Kim: czas żniw

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Kruszą się tenisiści i tenisistki już na początku roku. Lista wycofań z Australian Open coraz dłuższa, a w pierwszym tygodniu sezonu kreczowały bądź oddawały mecze walkowerem największe gwiazdy: Roger Federer oraz Kim Clijsters i Serena Williams.

Skręcenie kostki, jakiego doznała Serena może przytrafić się każdej tenisistce i każdemu tenisiście o każdej porze roku. Za to urazy Clijsters i Federera już w styczniu muszą wzbudzać niepokój. A przecież tych, którzy odczuwali różne dolegliwości już w pierwszym tygodniu sezonu było znacznie więcej. Gdy się spojrzy na listę tych, którzy już wycofali się z Australian Open człowiek się zaczyna zastanawiać co tu się u diabła dzieje, przecież to początek roku!

Zawodowy tenis coraz bardziej przypomina szpital niekoniecznie na peryferiach. Oczywiście są dwie strony medalu: winni są tenisiści, którzy w pogoni za pieniędzmi grają gdzie się da i kiedy się da oraz winne są władze ATP i WTA, które rozbudowały kalendarze do monstrualnych rozmiarów. Nic w tym względzie nie zmieni małe skrócenie sezonu ATP od tego roku czy kończenie sezonu przez tenisistki w październiku. Tenisiści często powtarzają, że po US Open każdy marzy już o odpoczynku. Ale grają i grają (wiadomo kasa misiu, kasa), a najlepsi chcą dotrwać do Mistrzostw WTA oraz Finałów ATP World Tour (wielka kasa misiu, wielka kasa), potem padają jak muchy w smole. I koło się zamyka...

A może rzucić rewolucyjny pomysł kończenia sezonu po US Open? Patrząc na lecący na łeb na szyję poziom imprez wieńczących sezon należy się zastanowić nad sensem rozgrywania ich w październiku i listopadzie. Może dać tenisistom i tenisistkom więcej czasu na regenerację sił i przenieść te turnieje na koniec roku? Po co zawodnicy i zawodniczki przed otwarciem sezonu mają się tułać po pokazówkach lecąc na kasę, niech lecą na kasę w poważnych zawodach.

Za nami otwarcie sezonu olimpijskiego 2012. W Brisbane triumf Andy'ego Murraya. Ręka Ivana Lendla, którego wierny czytelnik L'Equipe Wojciech Fibak doprowadził do pierwszego wielkoszlemowego tytułu, już działa? Nie sądzę, większy pożytek przyniosłoby odsunięcie w cień wszędobylskiej mamy Judy. Szkot i Agnieszka Radwańska często porównywani są do siebie (łączą ich wytrawne szachy na korcie). Isia od ojca się powoli odseparowuje, a w przypadku Andy'ego ciągle można odnieść wrażenie, że to Judy jest najważniejszą postacią w jego obozie i ona wszystkim i wszystkimi trzęsie (ciekawe czy to ona zatrudniła Lendla?). Czy nowy trener, debiutant w tej roli, jest w stanie odmienić oblicze Murraya? Szkot przede wszystkim musi sobie naprawić głowę, która w tych najważniejszych momentach szwankuje. Może sobie wygrać Brisbane, a w Melbourne ponownie będzie miał muchy w nosie (wszystko jedno czy w finale czy wcześniej). A może Lendl oduczy go maniery nazbyt częstego grania slajsem i wyciągnie w górę liftowany bekhend? Dokładnie tego Fibak nauczył Czecha, więc może ten przekaże dobre nawyki swojemu podopiecznemu? Może z tej mąki kiedyś Szlem się ulepi?

Na koniec liczba tygodnia. Co w sobotę połączyło Petrę Kvitovą i Kaię Kanepi? Obie wygrały turniej w Brisbane będąc notowane na 34. miejscu w rankingu WTA. Czeszka rok temu rozpoczęła wówczas swój szybki marsz w kierunku niemal czoła rankingu (Wimbledon i parę innych tytułów). A czy ta liczba będzie szczęśliwa dla Kanepi, która w Brisbane grała tenis, do jakiego nigdy wcześniej się nie zbliżyła (nawet gdy osiągała wielkoszlemowe ćwierćfinały)? Francesca Schiavone nie miała prawa wygrać Rolanda Garrosa, a jednak dokonała tego. Czy Kaia będzie kolejną tenisistką, która udowodni światu, że nie ma misji niemożliwych do wykonania?

Źródło artykułu: