Ano tak, że o pojedynku biało-czerwonych z Malgaszami poinformowały mnie plakaty znajdujące się w Arenie Ursynów. A, że do Madagaskaru i tego, co malgaskie, mam duży sentyment, to decyzja była tylko jedna: iść.
Ajaj, Madagaskar,
Kraina czarna, skwarna,
Afryka na wpół dzika jest!
Tam drzewa bambusowe,
orzechy kokosowe,
tam są dzikie stepy,
tam mi będzie lepiej.
Ajaj, ja lubię dziki kraj!
Ten przedwojenny szlagier przypomniała kilka lat temu Joanna Słowińska. Dla mnie i grupy moich znajomych Madagaskar stał się synonimem odskoczni od nieciekawej rzeczywistości. Nic zatem dziwnego, że i piątkowe gry Pucharu Davisa stały się dla mnie odskocznią od głośnej rzeczywistości.
Sza, cicho-sza, czas na ciszę
Do tej pory, przekraczając progi Areny Ursynów zderzałam się z głośnym dopingiem kibiców, wrzawą na trybunach i licznymi komentarzami. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wejściu do hali powitała mnie cisza. Dlatego też po zajęciu miejsca byłam przekonana, że w hali znajduje się jedynie garstka osób. Owszem, po akcjach rozlegały się brawa, jednak szybko milkły, aby nie rozpraszać zawodników. Co jakiś czas słychać było okrzyki „dawaj Grzesiu, dawaj Jerzyk!”, ewentualnie malgaskie śpiewy przypominające plemienną pieśń bojową, które dopingowały tenisistów.
Czas na spektakl
Ogłoszenie o wyciszeniu dzwonków w telefonach sprawiło, że poczułam się jak w teatrze. Dobrze, zatem czas na widowisko. Na pierwszy ogień pojedynek Grzegorza Panfila i Antso Rakotondramangi. Pierwsze piłki pokazały, że zabrzanin może mieć twardy orzech do zgryzienia, gdyż zawodnik z Madagaskaru nawiązywał równorzędną walkę, a co więcej, po godzinie w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Ach, ta afrykańska wytrzymałość! Końcówka pierwszego seta przyniosła kilka ciekawych wymian i tie break. Dzięki temu temperatura w ursynowskiej Arenie się na chwilę podwyższyła. W międzyczasie na trybunach wypatrzyłam siatkarza Politechniki Warszawskiej, którego nie omieszkałam przemaglować przy tej okazji. Efekty tutaj. Ale moje wprawne oko dostrzegło jeszcze innego sympatyka tenisa, Karola Strasburgera. Czyżby prowadzący Familiadę poszukiwał nowych uczestników do teleturnieju? (Taki niewinny żarcik piszącej). Ale, ale, czas wracać do wydarzeń na boisku. W dwóch pozostałych setach Panfil nie dał szans rywalowi z Afryki i oto na konto Polski powędrował pierwszy, ważny punkt.
Akt drugi spektaklu Polska – Madagaskar rozpoczął się nieco po godzinie 18. Na górze bohater pierwszego pojedynku dzielnie odpowiadał na pytania wszystkich zainteresowanych dziennikarzy, a tymczasem na dole z kolejnym Malgaszem - Jacobem Rasolondrazaną – rozprawiał się Jerzy Janowicz , druga rakieta wśród polskich singlistów. Łodzianin nie pozwolił rozwinąć skrzydeł rywalowi i zgasił jego ambicje w trzech krótkich odsłonach.
Bilans jest wyjątkowy przyjemny: dwa mecze, dwie wygrane i dwa punkty dla Polaków. Chociaż, jak przestrzegał kapitan polskiej reprezentacji, Radosław Szymanik, dopóki na koncie biało-czerwonych nie będzie trzech punktów, jeszcze niczego nie można być pewnym.
Podsumowując, muszę przyznać, iż jestem mile zaskoczona faktem, że mimo niesprzyjającej aury w Arenie Ursynów pojawiło się wielu sympatyków tenisa, a mój debiut nie był bolesny (przynajmniej piłeczką nie oberwałam).