Tenis nadwiślański: Kubocie, to Rodiczek - nie Roddick!

Jak dobrze, że Agnieszka Radwańska zbiera laurki za swoje występy w ostatnich miesiącach, na dodatek zdmuchuje świeczki na urodzinowym torcie, co angażuje wielu do zestawiania jej dokonań (w wieku lat 23) z osiągami jej rywalek.

Dobrze to, że Radwańska blaskiem sukcesów rozświetla polski tenis i daje coraz większą nadzieję na triumf unieśmiertelniający, czytaj: wielkoszlemowy. Krajowa scena należy dziś całkowicie do niej. W oczekiwaniu jednak na jej dobre występy w Indian Wells i Miami (tytuł w którejś z tych imprez byłby największym dokonaniem w karierze krakowianki), nie można nie dostrzec znakomitej szansy rysującej się przed Łukaszem Kubotem.

To dla Kubota właśnie sukcesy Radwańskiej są sprawą kapitalną. Gdy młodsza koleżanka czasem zawodziła oczekiwania kibiców, tenisista z Lubina prowadził zacięte kampanie (początek sezonu 2010 czy Wielki Szlem 2011), które pozwoliły zdobyć mu masę fanów na całym świecie. Odciążony teraz presją noszenia na swych barkach prestiżu całego polskiego tenisa, Kubot w ciągu czterech tygodni w Kalifornii i Florydzie może pokusić się o cel pierwszorzędny: zakotwiczenie w Top 50 światowego rankingu.

Gdybyśmy przed trzema laty oceniali szanse Kubota w starciu z Ivo Karloviciem, z którym nr 1 naszego podwórka spotka się w czwartek w I rundzie w Indian Wells, kręcilibyśmy nosem. - Sedijte a mołczijte Lachy - powiedziałby hetman Chmielnicki. Ale Kubot właśnie trzy lata temu tego giganta z Chorwacji odprawił z kwitkiem w drodze do pierwszego w karierze finału w premierowym cyklu. Bo wiedział Kubot, że stoi przed szansą życia! A w ubiegłym roku pokonał Karlovicia na "jego" trawie, w Wimbledonie, by dojść do drugiego tygodnia turnieju i być dwukrotnie o piłkę od ćwierćfinału i dorównania Fibakowi.

Dlaczego Karlović nie miałby po raz trzeci stać się dla Kubota furtką na salony? W Belgradzie w 2009 roku szokiem dla polskiego tenisa był już sam półfinał w wykonaniu naszego reprezentanta, tego chowającego blond za czapeczką z odwróconym daszkiem wielbiciela stylu serw&wolej. W ubiegłym sezonie Karlović padł pod Kubotem, który wszedł do wimbledońskiej drabinki z eliminacji.

Po eliminacjach i odprawieniu Karlovicia (zachowuje 91% wygranych w karierze gemów serwisowych) polały się łzy szczęścia, gdy syn polskiej ziemi wygrał trzy sety z ósmą rakietą świata, Monfilsem. Jeśli idzie o ranking rywala, to większa była tylko wiktoria nad Roddickiem, w październiku 2009 roku w Pekinie. A z kim zagra zwycięzca meczu Kubot-Karlović w II rundzie w Indian Wells? Z Roddickiem.

Roddick, przez lata numer jeden amerykańskiego tenisa (dziś jest trzeci w krajowej hierarchii, po raz pierwszy od 2001 roku wypadł poza Top 30), podobnie jak jego rówieśnik Kubot nosi czapeczkę - także, by zakryć rozprzestrzeniającą się od czubka głowy łysinę. Ale większym problemem Roddicka jest to, że traci oprócz włosów także siłę rażenia. Przez całą karierę torując sobie drogę potężnym pierwszym serwisem, dzierżąc przez lat kilka odebrany mu przez Karlovicia rekord prędkości podania, Roddick coraz częściej kapituluje. W Delray Beach, w ubiegłym tygodniu, miał meczbola przy swoim serwisie i też skapitulował. Nie kapituluje teraz tylko ten, kto ma ramię jak katapulta - jak w obrazkowym komentarzu środowego wydania "L'Équipe".

Uznaje A-Rod, że po kontuzjach mięśni i kolana gra coraz lepiej. Co nie znaczy, że wraca do minionej chwały. Na dodatek ma wielkie problemy, by swoją pozycję potwierdzać nawet w turniejach w USA, gdzie to zawsze osiągał najwięcej, a gdzie w karierze brakuje mu praktycznie tylko tytułu w Indian Wells. Przed rokiem przeszedł tam tylko dwie rundy. W tym tygodniu Kubot może być jego pierwszym rywalem. Daleko nam do lekceważenia byłego lidera rankingu, ale niech dane nam będzie sparafrazować zawołanie Czarnieckiego: "Nieraz go pobijemy! To Rodiczek, nie Roddick!".

Interes Kubota polega na tym, że zajmując 52. miejsce w rankingu ATP World Tour, ma szansę przywrócić polską flagę na liście 50 najlepszych tenisistów na świecie, jak przez 12 kolejnych tygodni sezonu 2010. Jeśli tego chce, to najlepiej zrobić to szybko, w marcu i kwietniu, czyli w Indian Wells i Miami. Mianowicie: wystarczy jeden wygrany mecz w którymś z tych turniejów i już zachowa obecny stan punktów, a każda następna runda przybliży go do Top 50. Kolejne rankingi będą opublikowane 19 marca i 2 kwietnia.

Źródło artykułu: