Kei Nishikori: Rycerz z Kraju Kwitnącej Wiśni

Jego talent eksplodował błyskawicznie, ale równie szybko świetnie zapowiadająca się kariera została zahamowana przez bardzo poważną kontuzję. Po długich miesiącach walki ze swoim organizmem podjął kolejną próbę zaistnienia w tenisowym świecie. Ta misja wciąż trwa, ale bez słowa przesady już dziś można stwierdzić, że zakończy się powodzeniem.

Dawid Tarasewicz
Dawid Tarasewicz

18 lutego 2008 roku Kei Nishikori zaskoczył tenisowy świat, kiedy w finale turnieju ATP w Delray Beach pokonał w trzech setach Jamesa Blake'a. Japończyk miał wtedy 18 lat, 1 miesiąc i 19 dni, zostając najmłodszym triumfatorem zawodów ATP od czasu Lleytona Hewitta. Popularny "Rusty" w wieku 16 lat, 10 miesięcy i 18 dni wygrywał zawodowy turniej w rodzimej Adelajdzie (sezon 1998).

Kei rozpoczął turniej od eliminacji, gdzie wygrał trzy pojedynki, po drodze nie tracąc seta. W turnieju głównym grał z rankingiem numer 244. Florian Mayer, Amer Delić, Bobby Reynolds, Sam Querrey i wreszcie James Blake nie potrafili znaleźć recepty na młodego wychowanka Akademii Nicka Bollettieriego. Po finale, wygranym w stosunku 3:6, 6:1, 6:4, Nishikori nawiązał do wielkich wyczynów tenisa japońskiego. 18-latek został pierwszym, od 1992 roku, triumfatorem turnieju ATP, pochodzącym z Kraju Kwitnącej Wiśni (20 lat temu w Seulu najlepszy był Shuzo Matsuoka).

- To najpiękniejsza chwila w moim życiu. Jestem tak szczęśliwy, że nie odczuwam zmęczenia, mimo, że grałem osiem spotkań w ciągu ostatnich dziewięciu dni. Byłem zdenerwowany na początku meczu, ale w drugim secie moja pewność siebie znacznie wzrosła - mówił Nishikori, trzymając w rękach główne trofeum.

- Kei gra bardzo agresywny tenis zza linii końcowej. Ma środki, by wywierać w ten sposób presję na swoich rywalach. Znakomicie się porusza po korcie, błyskawicznie przesuwa się bliżej linii końcowej, a przy tym ma bardzo agresywny return. Musi więcej atakować i utrzymywać wysoki procent pierwszego serwisu. Jestem jednak o to spokojny, bo ten chłopak ma rzadko spotykane zacięcie do ciężkiej pracy. Zawsze daje z siebie 100% i między innymi dlatego tacy gracze jak Roger Federer, Tommy Haas, Maks Mirny czy Radek Štěpánek wybierają go jako sparingpartnera treningowego - zachwalał swojego podopiecznego Bollettieri.

Dwa miesiące później Kei przekroczył granicę pierwszej setki rankingu ATP, realizując cel postawiony przed początkiem sezonu. Latem dotarł do czwartej rundy turnieju wielkoszlemowego na kortach Flushing Meadows w Nowym Jorku. W meczu trzeciej rundy pokonał Davida Ferrera, sklasyfikowanego na 4 miejscu rankingu światowego. Wtedy było to najbardziej wartościowe zwycięstwo Japończyka w jego krótkiej karierze. Osiągając IV rundę US Open Nishikori nawiązał do wyczynu swojego rodaka, Jiro Yamagashiego, z 1937 roku. W meczu o ćwierćfinał Kei musiał uznać wyższość coraz lepiej grającego Juana Martína del Potro. Przegrał w trzech setach: 3:6, 4:6, 3:6.

Jesienią przyszedł jeszcze jeden wartościowy wynik - półfinał turnieju ATP w Sztokholmie. Dzięki temu osiągnięciu młodzian z Shimane zakończył tenisowy rok 2008 na 63 pozycji. Zakończył przedwcześnie, bo w trakcie gry w stolicy Szwecji nabawił się kontuzji kolana. 63 pozycja w rankingu - było wtedy bardzo blisko realizacji głównego celu na tym punkcie tenisowej kariery - tzw. "Projekt 45". Założenie to polegało na poprawieniu rekordowego rankingu Shuzo Matsuoki, który 6 lipca 1992 roku został sklasyfikowany na 46 miejscu list ATP. - To żadna tajemnica. Od kiedy gram w tenisa, chcę poprawić wynik Shuzo Matsuoki i zostać najwyżej notowanym japońskim tenisistą w historii - klarował Nishikori na jednej z konferencji prasowych, tuż przed startem domowego turnieju ATP w Tokio, w październiku 2008 roku.

Realizacja zamierzonej misji została długoterminowo odroczona. Wczesną wiosną 2009 roku Kei Nishikori doznał bardzo poważnej kontuzji łokcia prawej ręki, która wykluczyła go z gry aż na 12 miesięcy. Przeszedł w tym czasie operację, której poddanie się było jedną z najtrudniejszych decyzji w jego życiu. - Miałem trochę czasu na zastanowienie, żyłem wtedy w dużym stresie. Bardzo trudno było mi wytrzymać, kiedy przechodziłem rehabilitację, nie mogąc w tym czasie uczestniczyć w zajęciach na korcie - wspomina po wielu miesiącach Kei. Po powrocie na korty musiało minąć trochę czasu, zanim Japończyk odbudował formę, a jego organizm osiągnął poziom pozwalający na znoszenie obciążeń, związanych z ponowną próbą wejścia na tenisowy szczyt. Tamten czas Kei poświęcił na pracę nad wzmocnieniem swojego organizmu. - Jego ciało nie jest wystarczająco rozwinięte i przygotowane na obciążenia, jakie musi znosić czołowy tenisista świata. Zawodnicy z Japonii nie rozwijają się fizycznie tak szybko jak inni zawodnicy. Kei nie jest tutaj wyjątkiem, za czasów juniorskich bardzo często był kontuzjowany - oceniał Shuzo Matsuoka, pracujący, między innymi, w roli komentatora telewizyjnego. - Jest lepszym tenisistą niż ja kiedykolwiek byłem. Jeżeli przyjmie moją radę, to podpowiem, że w ciągu najbliższych dwóch lat nie powinien zamartwiać się miejscem w rankingu i wynikami uzyskiwanymi na korcie. Powinien poświęcić ten czas na bardzo ciężki trening fizyczny - dodał. Nick Bollettieri przez cały ten czas z optymizmem patrzył w przyszłość swojej perełki: - Ma talent, którego nie straci z dnia na dzień. Jeżeli będzie zdrowy, to bardzo szybko "Projekt 45" zostanie zastąpiony przez "Projekt 10". Do końca 2010 roku Kei wygrał 4 turnieje ATP Challenger Tour. Na zapleczu ATP nabrał ogrania, popracował nad ustabilizowaniem formy i zdobył sporo punktów, które pozwoliły mu ponownie awansować do pierwszej setki (98 pozycja w rankingu ATP na koniec 2010 roku).

Od początku 2011 roku Nishikori robił wszystko, by uratować swoją karierę i nadrobić stracony czas. Pierwszym krokiem było zatrudnienie w roli doradcy Brada Gilberta. Słynny amerykański tenisista, a później trener, podczas kilku wybranych turniejów miał podpowiadać Nishikoriemu, w jaki sposób może poprawić swój tenis i wyniki osiągane na korcie. Kei, Brad i Dante Bottini (stały szkoleniowiec japońskiego gracza) stworzyli bardzo zgrany zespół, co bardzo szybko przełożyło się na coraz wyższą formę wielkiej nadziei Kraju Kwitnącej Wiśni. III runda Australian Open, półfinał w Delray Beach, wreszcie finał w Houston – drugi w karierze. Nishikori był tam zdecydowanym faworytem, ale ku zaskoczeniu obserwatorów nie udało mu się znaleźć recepty na znakomicie grającego Ryana Sweetinga.

Pomimo udanego tygodnia na kortach, Kei nie przeżywał wtedy łatwych chwil. Miesiąc wcześniej Japonię dotknęła tragedia trzęsienia ziemi, w której życie straciły setki tysięcy osób. - To było beznadziejne uczucie, kiedy byłem tak daleko od domu i nie mogłem nic zrobić - wspomina japoński tenisista. - Dowiedziałem się o tym godzinę przed swoim pierwszym meczem w Indian Wells. Podjąłem rozmowę z zespołem i zdecydowałem się zagrać, okazując w ten sposób swoje wsparcie dla mojego narodu - dodał. Nishikori przegrał w trzech setach z Igorem Andriejewem, a później przyznał, że kilkakrotnie zadawał sobie pytanie, czy jest w stanie grać w tenisa w takiej chwili? W kolejnych dniach zawodnik podjął szereg działań, mających na celu materialne wsparcie swoich rodaków. Podczas turnieju w Miami był współorganizatorem charytatywnego meczu piłkarskiego, w którym udział wzięli, między innymi, Novak Đoković i Rafael Nadal. - Tenisiści podchodzili do mnie, pytali się jak wygląda sytuacja i czy mogą jakoś pomóc. Czułem to wsparcie, to było dla mnie bardzo ważne - wspominał Nishikori.

W ciągu kolejnych miesięcy obywatele Japonii odbudowywali swój kraj, a Nishikori kontynuował ciężką pracę na swoją formą. Błysnął półfinałem w Eastbourne w połowie czerwca, a w ciągu kolejnych tygodni balansował na granicy 50. miejsca w rankingu. Moment przełomowy nadchodził, aż wreszcie przyszedł tak długo wyczekiwany turniej - turniej, w trakcie którego zaprocentowały ostatnie miesiące bardzo ciężkiej pracy. W imprezie rangi ATP World Tour Masters 1000 w Szanghaju zawędrował do półfinału, po drodze pokonując Robina Haase, Jo-Wilfrieda Tsongę, Santiago Giraldo i Ołeksandra Dołgopołowa. - To wielkie zaskoczenie dla mnie. Bardzo rzadko grywam w turniejach tej rangi i nawet po wygraniu dwóch pierwszych spotkań nie liczyłem, że zajdę tutaj aż do półfinału! - relacjonował szczęśliwy Kei. - To wyjątkowe uczucie, tym bardziej, że pokonałem zawodników dużo wyżej notowanych ode mnie, w tym Tsongę i Dołgopołowa - dodał. Półfinał tak prestiżowego turnieju pozwolił z nawiązką zrealizować "Projekt 45". 17 października 2011 roku Kei został najwyżej notowanym japońskim zawodnikiem w historii rankingu ATP. Zajmował wtedy 30 pozycję i jechał na turnieje halowe do Europy pełen pozytywnego nastawienia. - Poprawienie wyniku Shuzo było moim głównym celem na 2011 rok. Cieszę się, że zrealizowałem to założenie - mówił. - Shuzo pogratulował mi, ale po chwili dodał, że to nie jest granica moich możliwości. Muszę dalej pracować, by kontynuować wspinaczkę w górę listy światowej - dodał.

Jego tenis po raz kolejny go nie zawiódł. Na początku listopada dotarł do finału wielkiego turnieju ATP w Bazylei, po drodze zostając czwartym tenisistą w sezonie, któremu udało się pokonać lidera rozgrywek - Novaka Đokovicia - absolutnego dominatora światowych kortów w 2011 roku. - Czuję się znakomicie. Dużo psułem w pierwszym secie, ale w kolejnych odsłonach udało mi się znaleźć właściwy rytm - mówił szczęśliwy Kei, pierwszy japoński tenisista, któremu udało się pokonać numer 1 na świecie. Następnego dnia 22-letni zawodnik nie sprostał Rogerowi Federerowi, ale nie zmieniło to w niczym faktu, że sezon zakończył bardzo mocnym akcentem. Dwa finały ATP Tour, półfinał turnieju Masters-1000, przełamanie rekordu rankingowego Shuzo Matsuoki, wreszcie 25 miejsce na listach ATP u progu sezonu 2012 - imponujący dorobek, okraszony wygranym meczem przeciwko najlepszemu tenisiście globu. Takie wyniki stanowiły znakomitą motywacją do jeszcze cięższej pracy w okresie pomiędzy sezonami.

Nishikori przez ostatnie dwa tygodnie grudnia pracował na swoim tenisem, a przede wszystkim nad swoim ciałem, w Akademii Nicka Bollettieriego. Podjął wysiłek wzmocnienia swojego organizmu, by zminimalizować ryzyko kontuzji w trakcie długiego i mocno obciążającego sezonu tenisowego. Japończyk zachwalał florydzki kampus, podkreślając, że w grudniu trenuje tu wielu uznanych tenisistów, a w najbliższym otoczeniu przewija się wielu znakomitych szkoleniowców. Jednym z nich był stały trener Nishikoriego - Dante Bottini. - Dante jest fantastyczny. Jego fenomen polega na tym, że bardzo mało mówi, kiedy jego podopieczny trenuje. Kei to taki zawodnik, któremu im więcej mówisz, tym bardziej komplikujesz jego tenis, zwyczajnie przeszkadzając mu w grze. To jest taka sama sytuacja, jaką przerabiałem trenując Borisa Beckera - komplementował Bottiniego Nick Bollettieri.

O wadze należytego dbania o swoją fizyczność mówił Tommy Haas, przyjaciel Kei’a od momentu, w którym Japończyk stawiał pierwsze kroki we florydzkiej Akademii. - Kei ma potencjał do skutecznej gry w wielkich turniejach. Przełamał granicę Top 30 i przy ciężkiej pracy, z jakiej słynie, jego możliwości są bardzo trudne do ocenienia. Na pewno stać go na wiele. Trenuje bardzo dużo, szczególnie na polu fizycznym i próbuje być coraz silniejszym zawodnikiem. Ma przed sobą wiele wyzwań, którym chce sprostać. Jego ciało musi być na to przygotowane. Ja jestem bardzo szczęśliwy, że jego kariera idzie do przodu - mówił niemiecki tenisista.

Pierwszy duży wynik w nowym sezonie przyszedł bardzo szybko, bo już w drugim starcie. W Melbourne, podczas Australian Open, Nishikori po raz pierwszy w karierze był tenisistą rozstawionym w Wielkim Szlemie. - To daje większe możliwości, ale cały czas potrzebne jest szczęście w losowaniu- mówił. - To inna sytuacja niż dotychczasowe, ale nie wywiera to na mnie większej presji. Cały czas muszę grać to, co potrafię najlepiej. Słowa szybko przekłuł w czyny, docierając do ćwierćfinału pierwszej lewy Wielkiego Szlema 2012. Po drodze po raz kolejny pokonał Jo-Wilfrieda Tsongę i został pierwszym japońskim ćwierćfinalistą Australian Open w Erze Open. W pojedynku o półfinał dostał lekcję tenisa od Andy’ego Murraya, o którym bardzo pozytywnie wypowiadał się po spotkaniu. - Nie byłem dziś wystarczająco dobry, by przeciwstawić się Andy'emu. Poprawił swój serwis, do tego jest rewelacyjny w defensywie. Nie jest łatwo grać przeciwko niemu - podsumował. Na polu wielkoszlemowym Nishikori cały czas ma do kogo mierzyć, patrząc na historię japońskiego tenisa. W latach '30 Jiro Sato dotarł do półfinału Wielkiego Szlema na Antypodach (uczestniczył także w dwóch półfinałach: Rolanda Garrosa i Wimbledonu) i po dziś dzień uważany jest za największą legendę białego sportu na Dalekim Wschodzie.

22-letni dziś Nishikori wkroczył w nowy sezon mocnym akcentem. Znakomity występ w Australii pozwolił przekroczyć granicę Top-20, a kolejne miesiące powinny stanowić źródło do poprawy zajmowanej pozycji. Lutowy wypad do Ameryki Południowej nie był wprawdzie udany, ale na dzień dzisiejszy kariera japońskiego talentu zdaje się zmierzać we właściwym kierunku. - Kei to znakomity shotmaker. Rewelacyjnie się porusza po korcie i bardzo szybko się uczy. Ostatnio mocno pracowaliśmy nad poprawą drugiego podania, bo było ono zbyt często groźnie atakowane przez rywali. Mam przeczucie, że jak będzie zdrowy, to wielokrotnie poprawi jeszcze swoją pozycję w tenisowym świecie - po raz pozytywnie oceniał swojego wychowanka Nick Bollettieri.

Kei Nishikori jest dziś 16 tenisistą świata i z takim numerkiem zagrał w drabince turnieju głównego w Miami - w miejscu, oddalonym nieco ponad 50 mil od tak szczególnego Delray Beach.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×