Turniej w Monte Carlo to jeden z najstarszych turniejów w zawodowym cyklu. Rozgrywany od 1897 roku ustępuje wiekiem tylko imprezie na wimbledońskich trawnikach. Już sama lokalizacja kompleksu wzbudza westchnięcie zachwytu: położony nad samym Morzem Śródziemnym, które widać z wyższych kondygnacji obiektu, od północy zaś otoczony przez skaliste wzgórza.
Trybuny w Monako co roku są w zasadzie pełne, nawet na meczach pierwszych rund. Nie jest to przesadnie dziwne (w końcu do Monte Carlo nie przyjeżdża się pracować), jednak zawsze przyjemniej widzieć wypełniony stadion niż pustki na meczu finałowym, co nierzadko się zdarza podczas rozgrywania mniejszych imprez. Kompleks posiada mini-muezum, w którym można odnaleźć polskie akcenty. W latach 50-tych turniej dwukrotnie wygrał Władysław Skonecki, a w roku 1976 w finale wystąpił Wojciech Fibak. Na sam widok listy triumfatorów turnieju w Księstwie można dostać zawrotów głowy: Tilden, Von Cramm, Santana, Năstase, Orantes, Vilas, Borg, Wilander, Lendl, Muster, Bruguera, Moyá, Kuerten. Cała plejada wielkich mistrzów.
Tenisowe legendy były w Monte Carlo obecne nie tylko duchem. Jak co roku na trybunach pojawili się między innymi Nicola Pietrangeli, Ilie Năstase czy Björn Borg. Swoją obecnością imprezę zaszczycił książę Albert II, zasiadający w honorowej loży i najrozmaitsi oficjele. Tenisistów dopingował też... Jean-Claude Van Damme.
Ceny w Monako są oczywiście astronomiczne, a bilety na kort centralny w stolicy Księstwa są droższe od tych na największe areny turniejów wielkoszlemowych. Monte Carlo daje też po kieszeniach tenisistom niższego kalibru, którzy nie mogą sobie pozwolić na wynajmowanie luksusowych apartamentów. Tuż po przyjeździe na swoim Twitterze skarżył się Kevin Anderson (zawodnik z czwartej dziesiątki rankingu, zwycięzca dwóch turniejów ATP), który w restauracji za miskę ryżu zapłacił 28 dolarów...
Niemałym problemem okazał się być źle przygotowany kort. Już we wtorek makabrycznego urazu doznał Juan Mónaco, który boleśnie skręcił kostkę uszkadzając więzadło. Argentyńczyk wystąpił w Monte Carlo półtora dnia po wygranej w Houston i można było zastanawiać się, czy chwila nieuwagi nie była wynikiem przemęczenia, ale dwa dni później dokładnie w tym samym miejscu kostkę skręcił Julien Benneteau, doznając do tego pęknięcia łokcia. Czołowi gracze szybko wyciągnęli wnioski i w zasadzie nie ślizgali się za linią końcową, nie chcąc ryzykować poważnego urazu.
Pod nieobecność Rogera Federera sam turniej sprowadził się głównie do wyczekiwania na finał pomiędzy Rafaelem Nadalem i Novakiem Djokoviciem, który przyjechał strącić Hiszpana z tronu. Plany tej dwójki miał próbować jeszcze pokrzyżować Andy Murray, jednak już w ćwierćfinale odesłał go Tomáš Berdych.
Srogie rozczarowanie przeżyli kibice, którzy ostrzyli sobie zęby na kolejne emocjonujące spotkanie Serba i Hiszpana. Tak zwane "Rafole" było całkowicie jednostronne i na 31 meczów rozegranych między Djokoviciem i Nadalem tylko konfrontacja w paryskiej hali Bercy w 2009 roku była krótsza. Pojedynek o tytuł w Monte Carlo trwał mniej niż pierwszy set ich styczniowego finału w Australii.
W poprzednim sezonie zdarzało się, że Serb przez cały turniej nie zachwycał formą, by w decydującym meczu z Nadalem wznieść się na wyżyny, tym razem jednak pogrążony w rozpaczy po śmierci dziadka Djoković zaprezentował się w decydującym meczu po prostu bardzo słabo, jakby błądził myślami zupełnie gdzie indziej: - Był dziś ode mnie lepszy. Muszę przyznać, że całkowicie wyczerpałem swoje siły mentalne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem - mówił po meczu Serb, który ponownie pokazał jak wielkie ma serce do walki, grając w takich okolicznościach.
Nie należy z tego spotkania wyciągać daleko idących wniosków, ważniejsza jest raczej jego wymowa i przerwanie koszmarnej passy Nadala w meczach z Serbem. Miłośnicy Hiszpana mogą za to cieszyć oko kolejnymi pobitymi rekordami. Tenisista z Majorki ponownie wysunął się na prowadzenie pod względem wygranych turniejów ATP Masters 1000 (triumf numer 20), po raz ósmy z rzędu wygrał turniej w Monte Carlo (już zeszłoroczna siódma kolejna wygrana była rekordem) oraz poprawił i tak już kosmiczny bilans na kortach ziemnych (236 zwycięstw i 18 porażek w całej karierze).
Gdy Serb otrząście się z rodzinnych problemów, wróci na korty bardzo mocny, do tego zapewne podrażniony porażką. Hiszpan na pewno potężnie podbudował swoje morale i na fali wznoszącej będzie murowanym faworytem nadchodzącego turnieju w Barcelonie. Do głosu na pewno będzie też chciał dojść Roger Federer, który szykuje formę na turniej w Madrycie. Rywalizacja na ceglanej mączce od lat nie zapowiadała się tak ciekawie jak teraz.
Impreza w Madrycie odbędzie się w tym roku po raz pierwszy na niebieskiej mączce. Właściciel turnieju, ekscentryczny multimilioner Ion Ţiriac od kilku lat planował takie przedsięwzięcie i tym razem dopiął swego. Niezadowoleni są jednak zawodnicy: - Szczerze mówiąc, to większość zawodników z czołówki, z którymi o tym rozmawiałem, jest przeciw. Jednak prezydent ATP może podejmować decyzje bez zgody tenisistów i dlatego będziemy grać na niebieskich kortach. To musi się zmienić - mówił w Monte Carlo Novak Djoković. - Zwycięzca jest tylko jeden, właściciel turnieju - skomentował krótko Nadal. Przeciwko grze na niebieskich kortach już dawno protestował także Roger Federer. W Internecie można znaleźć zdjęcia madryckiej areny z niebieską mączką i przyznam, że bardzo mi się ona podoba. Może nie będzie tak źle?
Tenisistki rywalizowały w weekend w rozgrywkach Fed Cupu, będącego młodszą siostrą Pucharu Davisa. Prestiżu tych dwóch imprez nie da się porównać. Spektakularne boje w Pucharze Federacji to rzadkość (w przeciwieństwie do Pucharu Davisa, gdzie weekendy bez pięciosetowych batalii w zasadzie się nie zdarzają), a większość tenisistek go po prostu ignoruje. Gdyby w tym roku nie rozgrywano igrzysk w Londynie, prawdopodobnie wciąż bylibyśmy świadkami rywalizacji trzecich składów poszczególnych reprezentacji. Obowiązek zagrania dwóch meczów w Fed Cupie spowodował, że w Charkowie na korcie pojawiła się Serena Williams. Młodsza z sióstr nie ukrywa, że londyńskie zawody są jednym z najważniejszych punktów w jej tegorocznym kalendarzu. Amerykanka planuje start we wszystkich trzech konkurencjach i zapowiada, że zamierza wywalczyć co najmniej dwa medale.
W tym tygodniu ponownie gościmy w tenisowym szpitalu. Wciąż do gry nie powrócił Robin Söderling. Dwukrotny finalista Rolanda Garrosa wycofał się z turniejów ATP Masters 1000 w Madrycie i Rzymie, i dodał, że szansa na występ w Paryżu też jest minimalna.
Z rozgrywek na najbliższy czas wycofała się także Kim Clijsters. Decyzja chyba nikogo nie zaskoczyła. Belgijka jest od miesięcy trapiona przez najrozmaitsze kontuzje, a gra na kortach ziemnych jest wymagająca dla organizmu. Szkoda, że wznowiona kariera Clijsters to przede wszystkim walka z urazami, a wielkiego talentu i formy starcza na rozgrywanie pojedynczych spotkań w roku. Belgijska tenisistka, podobnie jak Serena Williams, deklaruje, że priorytetem w tym sezonie są dla niej igrzyska w Londynie.
Do gry powróciła za to Andrea Petković. Niemka, która pauzowała od połowy stycznia, wystąpiła w Stuttgarcie w rozgrywkach Fed Cupu. Kapitan niemieckiej drużyny od razu rzuciła ją na głęboką wodę, jednak Petković nie była w stanie nawiązać wali z Samanthą Stosur. Niemiecka tenisistka zapowiedziała jednak, że na Rolandzie Garrosie będzie już w pełni formy. I dobrze, bo to jedna z zawodniczek, które potrafią namieszać w czołówce.
Poza kortami absolutnym hitem w minionym tygodniu była metamorfoza Marii Szarapowej. Rosjanka podzieliła się z fanami na Facebooku zdjęciem z sesji reklamowej. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Szarapowa ma na nim... krótkie włosy. Ostatecznie okazało się, że była to tylko peruka (tenisistka sama dzień później udostępniła zdjęcie z normalną fryzurą), jednak szok pozostał.
Kolejne zawirowania w życiu osobistym przechodzi Ana Ivanović. Tym razem rozstała się - po raz drugi - z czołowym golfistą świata, Adamem Scottem. Serbka znana jest z tego, że chłopaków zmienia często, a ostatnimi laty miała ich tylu, że na ich zliczenie ledwo starcza palców dwóch rąk. Gorzej, że te personalne roszady zdają się wpływać na formę mistrzyni Rolanda Garrosa sprzed czterech lat.
*
Na YouTube pojawił się nakręcony w Polsce teledysk do piosenki Karoliny Woźniackiej. Proszę o zachowanie powagi.