Krzysztof Straszak: Czy wywalczony w niedzielę w Barcelonie, pierwszy od 2008 roku, tytuł na mączce zmienia patrzenie na część sezonu na tej właśnie nawierzchni?
Marcin Matkowski: - Ogólnie na rzecz patrząc, to w tym sezonie gramy dobrze. Był ćwierćfinał Australian Open i był finał w Dubaju, który też powinniśmy wygrać. Ostatni tydzień to kolejny dobry znak, bo przecież zaczęliśmy go od słabego występu, wygrywając po ciężkiej walce i obronionym meczbolu.
Sobotnie zwycięstwo nad Nestorem i Mirnym to panów największy sukces w tym roku. Także słodki rewanż za dwie porażki w Mastersie, w tym w finale. I pierwszy przypadek, że wygrywają panowie mecz mimo oddania seta do zera.
M. M.: - Przegraliśmy nasze trzy serwisy, dwa z 40-15, raz z 40-30, więc nie było tak, że oni grali dobrze, tylko my trochę pokpiliśmy sprawę. Przed super tie breakiem wiedzieliśmy jednak, że mecz był równy. To, że było 0:6 w secie, to nic nie znaczy; w deblu to nic nie znaczy. Bo zaraz się gra super tie breaka. Często już przy 0:3 czy 0:4, jak są dwa breaki, debliści odpuszczają. My tak samo: już przy 0:4 myśleliśmy o super tie breaku. To, czy przegramy 3:6 czy 0:6, nie miało znaczenia.
Nie można powiedzieć, że nie lubią panowie grać w Hiszpanii.
Mariusz Fyrstenberg: Hiszpania to mój ulubiony kraj do gry w turniejach. Nie wiem jak to widzi Marcin.
M. M.: Jest ok, zawsze mieliśmy tu dobre wyniki. Wygraliśmy Madryt, zaliczyliśmy wcześniej już dwa finały w Barcelonie. Zawsze jakoś nam się tutaj dobrze grało.
Godzinę przed rozpoczęciem gier miasteczko tenisowe na kortach Królewskiego Klubu Tenisowego Barcelona 1899 jest pełne ludzi. Jak widzą panowie zainteresowanie Hiszpanów naszą dyscypliną?
M. M.: - Wiadomo, że jest duże, ale tak naprawdę ludzi ściąga tutaj jedna osoba: Nadal. Gdyby tutaj nie grał, turniej też cieszyłby się popularnością, ale przecież przychodzi się tu oglądać właśnie jego. Tenis może nie jest sportem narodowym Hiszpanii, ale zawsze mieli bardzo dobre wyniki - te ostatnie jeszcze bardziej spopularyzowały tutaj ten sport.
Dają się wyczuć tenisową atmosferę w Barcelonie, gdzie tak wielu zawodników znalazło dla siebie przystań?
M. F.: - To jest centrum tenisa w Hiszpanii, a właściwie jest nim nawet ten klub [RCTB1899]. My już tutaj się nie sprowadzimy, mamy domy i rodziny, ale uważam, że na rozpoczęcie kariery to jest dobry pomysł. Mogę tak powiedzieć, bo ja sam przecież wyjechałem kiedyś do Hiszpanii i uważam, że był to dobrze przepracowany czas. Tutaj są inne warunki: cały rok gra się na otwartych kortach.
Właśnie wtedy nauczył się pan hiszpańskiego, który jest dziś drugim językiem urzędowym tenisowego świata.
M. F.: - Zajęło mi to tylko trzy miesiące! Musiałem się nauczyć ich języka, bo nikt nie mówił po angielsku. No i dobrze, bo teraz mi ten hiszpański służy.
Jak wspominają panowie swoje dwa poprzednie finały tutaj?
M. M.: - W debiucie przegraliśmy po super tie breaku z Nestorem i Knowlesem. Byli trochę lepsi, ale to był wyrównany finał. W 2008 roku dość wyraźnie ulegliśmy Bryanom, też dlatego, że na korcie ziemnym nam się chyba z nimi najgorzej gra.
Najgorzej, ale przecież dwa lata temu Bryanów w Barcelonie pokonaliście, jedyny raz na mączce.
M. M.: - Bo dobrze nam się tutaj gra. Z Bryanami lepiej jednak mierzyć się na twardej nawierzchni.
W związku z finałem czy półfinałem często zostają panowie w stolicy Katalonii na cały tydzień. Poznali panowie dobrze Barcelonę?
M. M.: - Tak, zwiedzaliśmy ją w poprzednich latach. Chcieliśmy zobaczyć miasto wybrane kiedyś najlepszym w Europie pod kątem architektury. Jest dużo zabytków, które są fajnie połączone z nowoczesnością. Przy okazji byliśmy też dwa razy na meczu Barcelony.
M. F.: - Camp Nou, też taki zabytek. [śmiech]
A Guardiola się właśnie podał do dymisji.
M. M.: - No! Bo to już za długo z nim było. Chociaż ja akurat jestem za Realem.
Mając na trybunach trenera czy rodzinę tenisista czuje się inaczej, gdy wie, że nikt bliski na niego nie patrzy?
M. M.: - Na trenera czasami się spojrzy, ale gra się samemu. Radek [Szymanik, trener deblistów] w ogóle nie mógł tutaj z nami przyjechać. Przypadkowo tak trochę wyszło, że wygraliśmy turniej bez trenera. Do Madrytu jednak już z nami leci. Przed chwilą właśnie z nim rozmawiałem.
A jak na doświadczonych sportowców wpływają czynniki zewnętrzne? Grając przeciw Rojerowi i Qureshiemu mogło się zdać, że Pakistańczyk nie czuje się zbyt pewnie w momencie, gdy po meczu Ferrera ludzie transportują się na boczny stadion z kortu centralnego.
M. F.: - Ja w ogóle tych ludzi nie słyszałem.
Gdy podczas tego samego spotkania popełnił pan drugi już w tie breaku podwójny błąd serwisowy, akurat mocniej zawiało.
M. F.: - Chciałem po prostu zagrać asekuracyjnie. Jak wieje, to trzeba po prostu mocniej machać rakietą.
Jak zdrowie na początek wymagającej europejskiej wiosny na mączce?
M. F.: Dobrze. Na szczęście w Barcelonie są dobrzy fizjoterapeuci, więc trafiliśmy pod właściwą opiekę. Jesteśmy coraz starsi, ale na nic poważniejszego nie narzekamy, przynajmniej na żadne urazy, które uniemożliwiałyby nam grę. Na początku sezonu jeszcze dużo kontuzji nie ma.
M. M.: Lekkie przeciążenie, ale normalne to przy zmianach nawierzchni. Nic groźnego.
Mamy tytuł w Barcelonie, choć wejście na mączkę w tym roku skończyło się poślizgiem w Monako.
M. F.: - Do Monte Carlo pojechaliśmy kilka dni wcześniej, ale jednak się nie przystosowaliśmy.
By zagrać w Pucharze Davisa, trzeba było nie tylko nawierzchnię zmienić, ale czas i klimat.
M. F.: - Wiadomo, to przeszkadza. Ale czego się nie robi dla ojczyzny?
M. M.: - Jakbyśmy mieli do wyboru: zagrać Puchar Davisa czy mieć wolny tydzień, to lepiej dla naszego przygotowania do gry na kortach ziemnych byłoby wolne. Bo byliśmy długo w Stanach Zjednoczonych, mieliśmy dużo wyjazdów etc. A co z Pucharem Davisa? Przyjechaliśmy, zagraliśmy, wygraliśmy: to najważniejsze.
Panie Mariuszu, nie chciał pan kiedyś bardzo grać w Pucharze Davisa w Warszawie.
M. F.: - Ale mi się zmieniło. [śmiech] Pozytywne zaskoczenie na meczu z Madagaskarem.
Nie wiadomo, gdzie zagramy z Białorusią we wrześniu.
M. M.: - Jakby mecz odbył się znowu w Warszawie, to nie miałbym nic przeciwko.
M. F.: - Marcin też przecież mieszka w Warszawie, więc raz, że byłoby wygodnie, a dwa, że kibice potwierdzili już, że przyjdą, tym bardziej, że jest teraz dużo lepszy przeciwnik. Stolica jest centralnym punktem i jeżeli ludzie chcą oglądać reprezentację, to powinniśmy grać w tym mieście.
Niezależnie od wygody związanej z miejscem zamieszkania, gdzie można w Polsce zorganizować mecz Pucharu Davisa z gwarancją dobrej atmosfery?
M. M.: - Warszawa jest jednym z takich miejsc. Obok niej Szczecin, Sopot, Poznań, Gdynia i Wrocław. To są miejsca, gdzie tenis był od dawna popularny. Ale dyscyplina jest już chyba na tyle popularna, że obaw o publiczność można się wyzbyć, gdziekolwiek byśmy grali. Łukasz Kubot czy Agnieszka Radwańska potrafią przyciągać ludzi.
Dla pewności: wystąpią panowie w meczu z Białorusią?
M. M.: - Trudno wybiegać tak daleko w przyszłość, ale dotąd graliśmy zawsze, więc tym razem też wystąpić powinniśmy. Zostało prawie pół roku, ciężko dziś powiedzieć, co to będzie.
Jaki czynnik musiałby się pojawić, żeby powiedzieli panowie kadrze zdecydowane "nie"? Tak wiele razy mecz Pucharu Davisa wbijał się panom klinem w plan startowy w zawodowym cyklu.
M. F.: - Mamy już swój wiek. Tam, gdzie nie trzeba grać, to myślę, że nie będziemy. Nie, inaczej: nie, że nie będziemy. Jeśli będzie coś ze zdrowiem... Jeśli gramy na przykład z Madagaskarem, kiedy wiadomo, że poradzą sobie inni... Puchar Davisa nie będzie już priorytetem. Tym bardziej, że dotąd kiedy my graliśmy, zawsze będąc z Marcinem gotowi, to singliści mieli często alibi: kontuzję albo wystąpić po prostu nie chcieli. Taka sytuacja troszeczkę dołuje. W pewnym wieku trzeba już patrzeć także na siebie.
M. M.: - Wystąpiliśmy w tym roku w dwóch meczach, które mogliśmy spokojnie odpuścić, ale wystąpiliśmy dla kibiców i dla siebie. Nikt nam nie może zarzucić, że się migamy od kadry narodowej, bo przez dziesięć lat zagraliśmy praktycznie we wszystkich meczach, w których mogliśmy, nawet jak jechaliśmy z drużyną, która miała bardzo nikłe szanse - jak w zeszłym roku z Izraelem i Finlandią, przeciw której zagraliśmy po finale US Open, wiedząc, że wygrać bez dwóch głównych zawodników będzie bardzo ciężko. Tydzień albo dwa wolnego: to byłoby dobre.
Do sierpnia mają panowie mnóstwo punktów do zyskania w indywidualnym rankingu deblowym, bo ubiegłoroczna wiosna i lato nie były zbyt udane. Jest to jakąś dodatkową motywacją?
M. M.: - Czasami działa nawet w drugą stronę, bo może nakładamy na siebie zbyt wiele presji. Bo niby nie mamy punktów do obrony, więc tylko je możemy zyskać. Najważniejsze jednak w podejściu jest granie swojego tenisa.
Widzą panowie na horyzoncie jakieś nowe twarze, które wkrótce mogą przebić się do deblowej czołówki, gdzie ciągle wymieniają się te same nazwiska?
M. F.: - Myślę, że w deblu rządzi zasada, że im jesteś starszy, tym jesteś lepszy. Wytrzymałość, która charakteryzuje dziś tenisową młodzież, nie obowiązuje. Są za to schematy, doświadczenie, zimna głowa. Ci, którzy są już na górze, to się tam trzymają. Taki Nestor w tym roku skończy 40 lat.
M. M.: - Ja żadnych młodych twarzy w deblu nie widzę. Musieliby wygrać coś dużego, żeby zaistnieć.
Za chwilę turniej w Madrycie. Grali panowie kiedyś na... niebieskiej mączce?
M. M.: - W zeszłym roku ten kort już tam był, ale do głowy mi nie przyszło, że go zastosują na turniej.
M. F.: - Madryt kojarzy mi się z tym, że korty w ogóle były kiepskie. Może niebieskie będą lepsze.
Może, tak jak w Barcelonie, będzie też trzeci tam finał Matkowskiego i Fyrstenberga?
Krzysztof Straszak
z Barcelony
@straszak
Wreszcie dużo wiadomości z "otoczki" tenisa.
Wreszcie ktoś potraktował kibiców tenisa poważnie i zamieszcza ciekawe wywiady na bieżąco !Chłopkai - nieustająco trzymamy za was kciuki !
wszystkiego LEPSZEGO ! Czytaj całość
Może by tak złoto na IO w Londynie ...