Podróże deblistów: Tomasza Bednarka i Mateusza Kowalczyka (kiedyś razem, teraz osobno) zupełnie nie dziwią. Panowie do drabinek deblowych w turniejach rangi ATP Challenger kwalifikują się bez problemu. Wspólnie grali między innymi w Republice Południowej Afryki, Brazylii czy Ekwadorze. W tym roku Bednarek w duecie z Olivierem Charroin grał w Meksyku, Kanadzie i Gwadelupie.
Dawid Olejniczak upodobał sobie Meksyk. Osiągał tam świetne wyniki, więc ciągle tam wracał. W 2007 roku osiągnął swój pierwszy finał w karierze w miejscowości Puebla, a kilka miesięcy później zwyciężył w stolicy Meksyku. Najlepszy aktualnie singlista, Łukasz Kubot, ogromny progres w deblu zaliczył w 2008 roku, kiedy wywalczył w challengerach aż dziewięć tytułów deblowych, z czego tylko pięć zdobył poza Europą: dwa w Uzbekistanie, dwa w Korei i jeden w Meksyku. Lubinianin podkreśla, że bardzo lubi grać w meksykańskich zawodach w Acapulco i wraca tam od kilku lat, kosztem zmiany nawierzchni. Grzegorz Panfil od początku kariery lubi grać w Tunezji, ale nie zawsze latał tam sam - w 2007 roku partnerował mu Adam Chadaj. Jedną z większych wypraw odbyli w 2008 roku Marcin Gawron, Andriej Kapaś, Mateusz Kowalczyk i Mateusz Szmigiel. Tenisiści udali się na pięć Futuresów do Meksyku i wywieźli stamtąd sporo punktów. Gawron wygrał jeden z turniejów, w innym zanotował finał, a wspólnie z Kowalczykiem wygrali w deblu. Nowosądeczanin wspólnie z Panfilem wybierał też starty na wyspie Kisz w Iranie.
O tym, że Polacy wolą jeździć (przynajmniej w parach) za granicę, świadczą liczby. Panfil ma na koncie dwanaście tytułów deblowych, z czego pięć wywalczonych za ranicą i trzy z polskimi partnerami. Kapaś poza krajem wygrywał tylko dwukrotnie, ale żaden z jego triumfów nie był dzielony z obcokrajowcem. Gawron wywalczył na obczyźnie siedem tytułów i tylko jeden w duecie z Rosjaninem. Podobnie z najlepszym deblistą w tej stawce - Kowalczykiem. Notowany w 2010 roku na 82. miejscu w rankingu ATP zawodnik zdobył zagranicą siedem tytułów, w tym sześć w parze z krajanami.
Do Brazylii trójka polskich tenisistów wyleciała jeszcze przed rozgrywkami Pucharu Davisa. - Wyjazd planowaliśmy już od dłuższego czasu. Z Andriejem mieszkamy w tym samym mieście, w Zabrzu, w miarę możliwości trenujemy razem. Z Marcinem jest podobnie, znamy się od wielu lat, odkąd występowaliśmy w kategorii krasnali. Nie jesteśmy kolegami, jesteśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi - tłumaczył Grzegorz Panfil. Rzeczywiście, tenisiści rozmijali się w tym sezonie: tylko dwa wspólne deblowe start we Francji i w Niemczech zanotowali Gawron i Kapaś. Zabrzanie minęli się w Czerkasach, kiedy Kapaś i Chadaj opuszczali Ukrainę po dwóch występach, na miejscu pojawił się Panfil. - Wybrałem brazylijskie turnieje, bo dobrze czuję się w Ameryce Południowej. Patrząc na cut-off (najniżej sklasyfikowany tenisista, który może wystąpić w turnieju - przyp. red.) z zeszłego roku, były to zdecydowanie łatwiejsze imprezy niż równolegle rozgrywane w Europie - tłumaczył swój wybór.
Rzeczywistość pokazała, że łatwiejszy (pod względem cut-off) był równolegle w pierwszym tygodniu turniej w Leon, w Meksyku. Choć i tak zawody w Blumenau były najsłabiej obsadzone i Gawron uniknął eliminacji. - Jak się okazało, turnieje były bardzo mocne, mocniejsze niż te w Europie. W Santos eliminacje były strasznie ciężkie, ostatni zawodnik był notowany na 447. Były to najsilniejsze eliminacje do challengera, w jakich grałem. Andriej się do nich nie załapał - wyjaśnił Panfil.
- Ogólnie grałem dobrze w pierwszym turnieju, który był najłatwiejszy. Zagrałem trzy dobre mecze w eliminacjach - ocenił zabrzanin. W I rundzie trafił na rozstawionego tenisistę z Portugalii Gastão Eliasa. - Na początku miałem grać mecz jako pierwszy, ale padał deszcz w nocy i nad ranem, dlatego się opóźnił. Najpierw supervisor turnieju powiedział, że czekamy na kort, bo ma już nie padać. Niestety korty były tak zalane, że po dwóch godzinach zmienił decyzję i mieliśmy grać na hali. Po pół godziny znów stwierdził, że zagramy na kortach odkrytych. Zrobiliśmy rozgrzewkę, ale kort był mokry i nie nadawał się do gry, więc poszliśmy jednak na halę - tłumaczył tenisista, który od lat preferuje korty ziemne. Pod dachem nawierzchnia okazała się szybka, jak na kortach twardych, mimo że była to ziemia. Zagrałem słabszy mecz.
Andriej Kapaś również musiał przebijać się przez eliminacje, ale w II rundzie został zatrzymany przez wyżej notowanego Dino Marcana. Po zwycięstwie w challengerze w Szczecinie 22-letni tenisista zapowiadał, że w deblu będzie starał się startować z Marcinem Gawronem. Występ w Blumenau zupełnie im nie wyszedł. Tego dnia nowosądeczanin prezentował się dość słabo na korcie, sam zabrzanin nie był w stanie wygrać meczu z argentyńskim duetem. Gawron mógł jednak być zmęczony po ciężkim pojedynku z Gerardem Melzerem: - Po dobrym meczu singlowym wygrałem 6:3, 6:2. Trzeba było się jednak trochę zmęczyć i pobiegać, wynik może tego nie pokazuje, ale tak łatwo nie było, bo graliśmy około dwóch godzin - napisał tenisista na swoim profilu facebookowym. Następnego dnia ugrał zaledwie gema z Alberto Brizzim. Organizatorzy ponownie mieli problemy z pogodą, Gawron pierwotnie miał rozgrywać ten mecz około godziny 19 (naszego czasu), a wyszedł na kort po 1 w nocy.
Tydzień później w Santos Panfilowi nie udało się przejść eliminacji, odpadł w II rundzie: - Szkoda meczu z Giorginim, grałem naprawdę dobrze, ale nie wykorzystałem dziewięciu break pointów. W tej samej fazie turnieju odpadł Gawron po trzysetówce z Nikolą Čačiciem. Najlepiej w tym turnieju zaprezentował się Andriej Kapaś w parze z Ivo Minářem (Czech miał grać w Blumenau w duecie z Panfilem, ale nie dostali się do drabinki). Tenisiści pokonali w I rundzie reprezentantów gospodarzy, a w ćwierćfinale stoczyli wyrównany pojedynek z najwyżej rozstawionymi zawodnikami w turnieju. Kapaś pokazał się z bardzo dobrej strony, świetnie serwował i wykazywał się znakomitym czuciem przy siatce.
Ostatnim przystankiem w Brazylii było São Paulo. Najlepszy wynik osiągnął Gawron, który przegrał dopiero w III rundzie eliminacji, ale nie zapisał się na listę lucky loserów, gdyby to zrobił - wszedłby do turnieju głównego. Kapaś przegrał już w I rundzie eliminacji, ugrywając zaledwie dwa gemy z Andrea Collarinim. Najmniej szczęścia w losowaniu miał Panfil: - Trafiłem na najwyżej rozstawionego Damira Dżumhura. Pierwszy set był bardzo wyrównany, ale nie utrzymałem serwisu. W drugiej partii rywal zaczął grać pewniej, a ja popełniałem niewymuszone błędy. W ten sposób polskie trio zakończyło swoje kwietniowe występy w Ameryce Południowej.
W ogólnym rozrachunku Panfil dobrze ocenił organizację brazylijskich turniejów. Z perspektywy kibica, który nie przebywał na miejscu - było ciężko. Żadnych informacji dotyczących opóźnień w meczach, a w Blumenau tenisiści grali równolegle na hali i na kortach odkrytych. W jednym z turniejów mecz przerwano około godziny 17 z powodu...zapadających ciemności. Ale ostatecznie dokończono go tego samego dnia, niestety nie wiadomo w jaki sposób. - Mecze przeciągały się, bo organizatorzy mają swoje teorie. Dopóki woda stoi na korcie, nikt nie ma prawa na niego wejść. Dopiero kiedy wyschnie, można wejść i na przykład go posypać - zakończył Panfil.