Krzysztof Straszak: Duszno było na korcie? Na coraz gęściej zapełnionych trybunach panie się tylko wachlowały.
Agnieszka Radwańska: - Nie dość, że było gorąco od słońca, to jeszcze ten stadion to jest praktycznie taka półhala, z dziurą w górze. Choć tak naprawdę to słońca nie było, bo konstrukcja powoduje, że cały kort znalazł się w cieniu.
To był pani najbardziej skomplikowany mecz w turnieju, ale tego chyba trzeba było się spodziewać?
- Na pewno, aczkolwiek też trudny był mecz ostatni, z Vinci. Znowu zmierzyłam się z niewygodnym tenisem. Vinci stosowała dużo slajsa i mieszała grę. A tutaj lewa ręka, dobre kąty, ciężko się było poruszać. Wiedziałam, że tak będzie, bo przecież grałam z nią [Lepchenko] niedawno. I w Dausze też łatwo nie było.
Isia o finał w Madrycie: znów Azarenka
Podanie nie było już takim atutem jak w meczu z Vinci.
- Takie dość dziwne były oba sety, bo bardzo do siebie podobne, z tego względu, że miałam w nich 5:2. Niby jeden break, więc to nie jest aż tak wysokie prowadzenie, ale patrząc z drugiej strony, to swój serwis powinnam była wtedy utrzymać. Całe szczęście, że mogłam ją przełamać w kolejnym gemie: i w pierwszym, i w drugim secie przy 5:4. Ważne, że do przodu.
Nie był kluczowym gem przy 1:2 w drugiej partii, gdy zdołała pani wrócić za ósmym break pointem?
- Był, bo po nim wygrałam kolejne trzy gemy: przeważyła się troszkę sytuacja na moją stronę. Inaczej by to wyglądało, gdyby ona podwyższyła na 1:3. Niby wygrywałyśmy obie ciągle swoje serwisy, ale były też po drodze breaki. Nie da się ukryć, że ona grała dość dobrze.
W poniedziałek Polska może mieć drugą singlistkę świata
Jak wyglądał kort na stadionie nr 3, na którym wcześniej pokonała pani Vinci?
- Ten kort jest coraz gorszy, w ogóle się już nie da biegać. Jeżeli pierwszej piłki nie zagra się ostro, jeśli jest się minimalnie w defensywie, to nie można już nic zrobić.
Tutaj się gra na jeden raz: na dobry serwis albo dobry return. Jedna piłka musi otworzyć całą grę.
W półfinale Azarenka. Mamy w kraju przysłowie: do sześciu razy sztuka.
- [śmiech] O to chodzi, że tylko z nią przegrałam w tym roku. Z jednej strony dobrze, że przegrywam tylko z jedną tenisistką, ale z drugiej fajnie jest czasem spotkać się z kimś innym w takiej fazie. Nie mam jednak dużo do stracenia, mimo tego, że jestem tylko dwa oczka za nią. Przy tym rankingu szanse powinno się oceniać 50/50. No cóż, będę się po prostu starała zrewanżować, po raz kolejny!
Czy jakaś mądrość płynie z pięciu tegorocznych pojedynków z Białorusinką?
- Każdy mecz jest inny. Różni się jeden od drugiego: nawierzchnią, stylem czy ogólnie - grą. Każdy turniej przynosi zupełnie inne spotkanie i zupełnie różną grę. Zobaczymy, jak będzie tutaj, na niebieskiej mączce. A porażki? Wiele uczą, zbiera się doświadczenia, tak z wygranych, jak i przegranych. Czasem się przegrywa gładko, czasami po trzygodzinnej walce, ale z każdego starcia coś się wynosi i to potem zostaje w głowie. Przede wszystkim wtedy, jeśli się gra mecz na wysokim poziomie, z dziewczyną z czołówki - bo to są mecze toczone na pełnych obrotach.
Ćwierćfinałowa porażka Szarapowej oznacza, że tytuł w Madrycie da pani pozycję wiceliderki rankingu. Krok od szczytu.
- Niby to dwa mecze, ale jeszcze dłuuuga droga przede mną [śmiech]. Bo to dwa mecze, ale jakie?! Same zawodniczki z czołówki, a na początek sama numer jeden. Pewnie, że byłoby fajnie. Bardzo bym chciała, bo nigdy nie byłam tak blisko. Będę robić wszystko, bo nie wiadomo, kiedy się nadarzy kolejna taka okazja.