Druga na świecie? Szansa może się prędko nie powtórzyć - rozmowa z Agnieszką Radwańską

- Niby to dwa mecze, ale jeszcze dłuuuga droga przede mną - śmieje się Agnieszka Radwańska, mówiąc o perspektywie rychłego awansu na pozycję wiceliderki światowego rankingu. W sobotę o godz. 10:45 Isia postara się w Madrycie w końcu pokonać Wiktorię Azarenkę. Rozmawiamy z nią po ćwierćfinałowym zwycięstwie nad Lepchenko (6:4, 6:4).

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Straszak: Duszno było na korcie? Na coraz gęściej zapełnionych trybunach panie się tylko wachlowały.

Agnieszka Radwańska: - Nie dość, że było gorąco od słońca, to jeszcze ten stadion to jest praktycznie taka półhala, z dziurą w górze. Choć tak naprawdę to słońca nie było, bo konstrukcja powoduje, że cały kort znalazł się w cieniu.

To był pani najbardziej skomplikowany mecz w turnieju, ale tego chyba trzeba było się spodziewać?

- Na pewno, aczkolwiek też trudny był mecz ostatni, z Vinci. Znowu zmierzyłam się z niewygodnym tenisem. Vinci stosowała dużo slajsa i mieszała grę. A tutaj lewa ręka, dobre kąty, ciężko się było poruszać. Wiedziałam, że tak będzie, bo przecież grałam z nią [Lepchenko] niedawno. I w Dausze też łatwo nie było.

Isia o finał w Madrycie: znów Azarenka
Podanie nie było już takim atutem jak w meczu z Vinci.

- Takie dość dziwne były oba sety, bo bardzo do siebie podobne, z tego względu, że miałam w nich 5:2. Niby jeden break, więc to nie jest aż tak wysokie prowadzenie, ale patrząc z drugiej strony, to swój serwis powinnam była wtedy utrzymać. Całe szczęście, że mogłam ją przełamać w kolejnym gemie: i w pierwszym, i w drugim secie przy 5:4. Ważne, że do przodu.

Nie był kluczowym gem przy 1:2 w drugiej partii, gdy zdołała pani wrócić za ósmym break pointem?

- Był, bo po nim wygrałam kolejne trzy gemy: przeważyła się troszkę sytuacja na moją stronę. Inaczej by to wyglądało, gdyby ona podwyższyła na 1:3. Niby wygrywałyśmy obie ciągle swoje serwisy, ale były też po drodze breaki. Nie da się ukryć, że ona grała dość dobrze.

W poniedziałek Polska może mieć drugą singlistkę świata
Jak wyglądał kort na stadionie nr 3, na którym wcześniej pokonała pani Vinci?

- Ten kort jest coraz gorszy, w ogóle się już nie da biegać. Jeżeli pierwszej piłki nie zagra się ostro, jeśli jest się minimalnie w defensywie, to nie można już nic zrobić.
Tutaj się gra na jeden raz: na dobry serwis albo dobry return. Jedna piłka musi otworzyć całą grę.

W półfinale Azarenka. Mamy w kraju przysłowie: do sześciu razy sztuka.

- [śmiech] O to chodzi, że tylko z nią przegrałam w tym roku. Z jednej strony dobrze, że przegrywam tylko z jedną tenisistką, ale z drugiej fajnie jest czasem spotkać się z kimś innym w takiej fazie. Nie mam jednak dużo do stracenia, mimo tego, że jestem tylko dwa oczka za nią. Przy tym rankingu szanse powinno się oceniać 50/50. No cóż, będę się po prostu starała zrewanżować, po raz kolejny!

Czy jakaś mądrość płynie z pięciu tegorocznych pojedynków z Białorusinką?

- Każdy mecz jest inny. Różni się jeden od drugiego: nawierzchnią, stylem czy ogólnie - grą. Każdy turniej przynosi zupełnie inne spotkanie i zupełnie różną grę. Zobaczymy, jak będzie tutaj, na niebieskiej mączce. A porażki? Wiele uczą, zbiera się doświadczenia, tak z wygranych, jak i przegranych. Czasem się przegrywa gładko, czasami po trzygodzinnej walce, ale z każdego starcia coś się wynosi i to potem zostaje w głowie. Przede wszystkim wtedy, jeśli się gra mecz na wysokim poziomie, z dziewczyną z czołówki - bo to są mecze toczone na pełnych obrotach.

Ćwierćfinałowa porażka Szarapowej oznacza, że tytuł w Madrycie da pani pozycję wiceliderki rankingu. Krok od szczytu.

- Niby to dwa mecze, ale jeszcze dłuuuga droga przede mną [śmiech]. Bo to dwa mecze, ale jakie?! Same zawodniczki z czołówki, a na początek sama numer jeden. Pewnie, że byłoby fajnie. Bardzo bym chciała, bo nigdy nie byłam tak blisko. Będę robić wszystko, bo nie wiadomo, kiedy się nadarzy kolejna taka okazja.

Źródło artykułu: