Amerykanka, która w tym sezonie na kortach ziemnych wygrała turnieje w Charleston i Madrycie, półfinał w Rzymie poddała z powodu kontuzji pleców. Miał być to zabieg czysto profilaktyczny, a okazało się, że ze zdrowiem Sereny Williams faktycznie nie wszystko było w porządku. Mimo fatalnego poruszania się po korcie i przestrzelenia niezliczonej ilości returnów młodsza z sióstr Williams powinna wyjść z tej konfrontacji zwycięstwo. Po wygraniu I seta w tie breaku II seta prowadziła 5-1, by doznać niesłychanej zapaści i przegrać sześć piłek z rzędu. W przerwie można było zobaczyć płaczącą wielką mistrzynię, co zwiastowało największą klęskę w jej karierze.
Był to pierwszy pojedynek 29-letniej Razzano z Sereną i zapisała się nim na kartach historii tenisa. Doświadczona przez kontuzje Francuzka, która w 2009 roku znalazła się na najwyższym w karierze 16. miejscu w rankingu, przed trzema laty dotarła w Paryżu do 1/8 finału i miesiąc później taki sam wynik zanotowała w Wimbledonie. Poza tym jeszcze tylko raz było jej dane walczyć o wielkoszlemowy ćwierćfinał (US Open 2006. Serena w Wielkim Szlemie wystąpiła po raz 47. i dopiero po raz pierwszy została wyeliminowana w I rundzie. Amerykanka w swoim dorobku ma 13 wielkoszlemowych tytułów, z czego jeden wywalczony w Paryżu (2002).
Szarapowa i Kvitova gromią na otwarcie
Już początek I seta wskazywał, że dla Sereny będzie to potworna walka z własnymi słabościami, którą ostatecznie przegrała. Przegrała dwa pierwsze własne gemy serwisowe i Razzano po czterech gemach prowadziła 3:1. Serena ugasiła to małe ognisko od 2:4 zdobywając cztery kolejne gemy, ale fakt, że w ósmym gemie pozwoliła reprezentantce gospodarzy z 0-40 doprowadzić do równowagi nie świadczy o niej najlepiej (przecież ona takich przewag nie trwoni, gdy z jej zdrowiem jest wszystko w porządku, no właśnie, ale tego dnia ewidentnie nie było).
Fakt, że Serena wdawała się z Razzano w długie wymiany nie będąc w stanie szybko ich kończyć musiało postronnym kibicom dawać dużo do myślenia. Wszystko jednak rozbiło się o to, że Amerykanka nie była w stanie trafić w kort najprostszego returnu i też fatalnie serwowała (ledwie sześć asów, z czego tylko jeden w decydującej partii). Razzano dwoiła się i troiła biegając cierpliwie od narożnika do narożnika i czekając na swoje szanse. W II secie obie tenisistki utrzymywały swoje podanie, co raczej wynikało z faktu, że obie piłkę z returnu wprowadzały do gry, a nie z ich serwisowej mocy. W piątym gemie Serena obroniła trzy break pointy, a w siódmym wróciła z 15-30. Dla odmiany w ósmym gemie po odparciu break pointa (jeden z wielu bekhendów Sereny wylądował w siatce) uratowała się Francuzka. Początek tie breaka był w wykonaniu Sereny imponujący, trzy efektowne forhendy przyniosły jej prowadzenie 5-1, ale Razzano jednym krosem forhendowym i wolejem zbliżyła się na 3-5, co pozwoliło jej uwierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone. Dalej swoje dorzuciła Serena, która popsuła cztery kolejne piłki i usiadła sobie na krzesełku przykrywając twarz ręcznikiem.
W pierwszych pięciu gemach decydującego seta Serena zdobyła zaledwie pięć punktów i Razzano mogła czuć się sprawczynią jednej z największych sensacji w historii tenisa w erze otwartej. I chyba poczuła się nią za wcześnie, ale też zaczęła odczuwać trudy tego pojedynku. Williams rozpoczęła pogoń i z 0:5 zbliżyła się na 3:5, a dziewiątego gema tej partii śmiało można nazwać epickim i na pewno nie będzie to żadne nadużycie. Dwie tenisistki walczące z własnymi słabościami, ale momentami grające jak natchnione. W gemie złożonym z 30 piłek Razzano popełniła dwa podwójne błędy raz z powodu łapiących ją skurczów nie będąc w stanie ugiąć nogi. Francuzka obroniła pięć break pointów, Serena z kolei odparła sześć piłek meczowych (jedną efektownym forhendem, jedną szalonym bekhendem, który wylądował na linii), by przy siódmej nie wytrzymać ciśnienia i wyrzucić bekhend. W tym ponad trzygodzinnym maratonie Williams popełniła 47 niewymuszonych błędów przy 39 kończących uderzeniach oraz zmarnowała 12 z 16 break pointów. Razzano naliczono 36 błędów własnych i 30 piłek bezpośrednio skończonych.
Na przestrzeni dwóch dni mogliśmy być świadkami dwóch niewyobrażalnych klęsk wielkoszlemowych mistrzyń, ale Wiktoria Azarenka zdołała się w porę pozbierać. Trzeciego dnia imprezy pozostałe faworytki nie zawiodły. Ćwierćfinalistka imprezy z 2010 roku Karolina Woźniacka (WTA 9) rozbiła Eleni Daniilidou (WTA 69) 6:0, 6:1 pożytkując 28 niewymuszonych błędów Greczynki i odpierając sześć break pointów. Problemów nie miała też Maria Kirilenko (WTA 17), która zwyciężyła reprezentantkę gospodarzy Victorię Larriere (WTA 175) 6:1, 6:2. Szósty mecz w sezonie wygrała ćwierćfinalistka paryskiej lewy Wielkiego Szlema z ubiegłego sezonu Anastazja Pawluczenkowa (WTA 25), która wygrała z Grétą Arn 6:4, 6:4.