Anna Niemiec: Dlaczego nie pojechałaś do Legnicy bronić tytułu mistrzyni Polski, zdobytego przed rokiem w Łodzi?
- Nie pojechałam, ponieważ stwierdziłam, że lepiej będzie zostać w domu, potrenować i przygotować się do Bella Cup w Toruniu. Wyszło mi to chyba na dobre. Reprezentowałam za to swój klub podczas drużynowych i młodzieżowych mistrzostw Polski. Z obu imprez przywiozłam medale, w tym jeden złoty.
XVIII edycja Bella Cup odbywała się w cieniu Wimbledonu, ale była to największa impreza tenisowa dla kobiet organizowana w Polsce. Finał w niej to twój duży sukces.
- Z pewnością jeden z dwóch największych w mojej karierze. Drugim był zeszłoroczny finał w Zawadzie. Udało mi się dobrze przygotować do tego turnieju. Rozegrałam kilka niezłych pojedynków m.in. z Sylwią Zagórską, która przyjechała do Torunia jako świeżo upieczona mistrzyni kraju. Zresztą ten mecz był najcięższym, jaki przyszło mi rozegrać w drodze do finału.
W finale po drugiej stronie siatki stanęła Danka Kovinić z Czarnogóry, którą w tym roku udało ci się pokonać podczas turnieju w Rumunii. W Toruniu po zaciętym meczu to ona byłą górą. Dlaczego tym razem się nie udało?
- Wiadomo, że każdy mecz jest inny i wiele czynników ma na to wpływ, m.in. warunki atmosferyczne, nawierzchnia, samopoczucie, babskie fochy czy tzw. "dzień". Tym razem zagrałam za mało konsekwentnie i zbyt defensywnie. Rywalka była chyba bardziej zdeterminowana. Szczęście też nie za bardzo chciało mi dopomóc.
Organizatorzy na Facebooku utworzyli wydarzenie "18nastka Belli", gdzie zachęcali zawodniczki, które w przeszłości brały udział w tym turnieju, do dzielenia się wspomnieniami i zdjęciami. Czy oprócz tego przygotowali jakieś inne atrakcje?
- Było uroczyste otwarcie, podczas którego miały miejsce pokazy artystyczne, m.in. występ grupy tanecznej, ale ja niestety nie miałam okazji wziąć w tym udziału.
Po Toruniu zagrałaś w młodzieżowych mistrzostwach Polski w Poznaniu: stanęłaś na najwyższym stopniu podium. W drodze po tytuł pokonałaś kolejno Kasię Piter i Magdę Linette. Na pewno jest to wartościowe zwycięstwo. Jak to jest, że na MMP, przynajmniej u kobiet, czasami jest mocniejsza obsada niż na seniorskich mistrzostwach?
- Wydaje mi się, że to dlatego, że pod pewnymi względami dla klubów cenniejsze są medale zdobyte "na młodzieżowcach" niż te przywiezione z seniorów. Dlatego zawsze chcą, żeby ich zawodnicy licznie stawiali się na tej imprezie i najlepiej grali we wszystkich trzech konkurencjach. Wiele klubów kładzie na to naprawdę spory nacisk. Zawodnicy chcą mieć dobre układy z klubami, więc w większości przypadków udziału nie odmawiają. Co przy dobrych wynikach, w dalszej perspektywie, może przynieść im więcej korzyści niż jednorazowa nagroda na MP seniorów. To wszystko sprawia, że MP do 21 lat są naprawdę ciężkimi zawodami.
Widziałam, że w Twoim sztabie szkoleniowym pojawiły się nowe twarze.
- Można tak powiedzieć. Z panem Jackiem Światem, trenerem od przygotowania fizycznego, trenuje od listopada zeszłego roku, więc już jakiś czas współpracujemy ze sobą. Jeśli chodzi o treningi stricte tenisowe, to w lutym rozpoczęłam współpracę z Michałem Piękosiem. Można więc powiedzieć, że jest to dosyć świeża sprawa. Jak na razie wszystko idzie jednak w dobrym kierunku.
Wróćmy do Wimbledonu, o którym w tym roku w Polsce było wyjątkowo głośno. Spodziewałaś się, że polska tenisistka będzie grała w finale, o pozycję numer jeden na świecie?
- Zawsze wierzyłam, że Aga będzie grała na największych turniejach i odgrywała tam nie raz kluczowe role. Ten finał to taka wisienka na torcie, na pewno nie ostatnia zresztą.
Oglądałaś finał?
- Widziałam dwa sety. W Toruniu na kortach nie było nigdzie transmisji. Dopiero po jakimś czasie zobaczyłam, że jedna z osób strasznie się emocjonuje tym, co widzi na ekranie komputera. Domyśliłam się, że znalazła transmisję internetową i dołączyłam. Agnieszka zrobiła tego dnia wszystko, co mogła, najlepiej jak mogła. Zresztą nie wypada dawać złotych rad drugiej rakiecie świata. To wspaniałe oglądać rodaczkę w finałach wielkich imprez, walczącą o największe trofea. Z jednej strony to totalna abstrakcja, z drugiej pokazuje, że wszystko jest możliwe do osiągnięcia.
Jest jeszcze Sandra Zaniewska.
- No właśnie. Zania jest dla mnie jeszcze lepszym dowodem na to, że można. Jest w tym samym wieku. W przeszłości dużo razem trenowałyśmy i jeździłyśmy po turniejach. Pokazała, że ten wielki tenis nie jest tak daleko. Serdecznie pogratulowałam jej przejścia eliminacji Wimbledonu.
Niedługo po Wimbledonie startują igrzyska olimpijskie. Isia rozbudziła nadzieje Polaków na medal. Komu jeszcze będziesz kibicować?
- Na pewno wszystkim innym tenisistom, zarówno singlistom, jak i deblistom. A jeśli chodzi o inne dyscypliny, to mocno będę trzymać kciuki za siatkarzy, ponieważ będą naszym jedynym zespołem w Londynie. Poza tym moja mama grała w siatkówkę, więc mam sentyment do tego sportu.
Na koniec powiedz mi czy były jakieś odpowiedzi na twój apel zamieszczony w internecie?
- Odpowiedziały dwie osoby. Jedna odpadła od razu, po niedorzecznych propozycjach. Druga to Piotr Rapa, który robi moją stronę internetową kaniapaula.com, do której odwiedzenia serdecznie zapraszam.