Czwartek na kortach poznańskiej Olimpii stał przede wszystkim pod znakiem II rundy gry pojedynczej. O godzinie 14. na korcie centralnym pojawił się Michał Przysiężny, a jego rywalem był Władzimir Ignatik. Po udanym meczu reprezentanta Polski w I rundzie przeciwko rozstawionemu z numerem 4. Guillaume Rufinowi, kibice liczyli na więcej. Głogowianin pokładanych w nim nadziei nie spełnił, po dziewięciu gemach przy stanie 0:6, 0:3 poddał mecz po 52 minutach walki. Przysiężny wygrał cztery piłki przy returnie, a przy swoim podaniu zdobył zaledwie 18 z 47 punktów.
W ostatnim pojedynku II rundy najwyżej rozstawiony w turnieju Jerzy Janowicz mierzył się z Markiem Michalicką. Czech na początku czerwca występował już w turnieju w Polsce, podczas zawodów Futures w Bytomiu, odpadł wtedy w półfinale. Janowicz po 78 minutach walki zwyciężył 6:4, 6:4 z 25-latkiem urodzonym w Pradze. Polski tenisista nie zanotował wprawdzie tak imponującej liczby asów jak zwykle, jednak serwis ratował go kilkukrotnie z opresji. Sam wykorzystał dwa break pointy, a dopiero w drugiej partii musiał bronić się czterokrotnie przed utratą serwisu. - Nie można grać na 50 procent, nie gram jeszcze swojego najlepszego tenisa, jestem trochę podmęczony. Nie mogę się przestawić z kortów trawiastych na korty ziemne. Ten kort tutaj jest bardzo miękki, jest bardzo dużo nierówności. Dzisiaj grałem do końca i nie odpuszczałem żadnej piłki. Cieszę się, że skończyłem przed deszczem - mówił po meczu łodzianin. - Moja gra się opiera na serwisie i na tym, żeby za żadne skarby nie oddać swojego podania. Przez to przeciwnik jest pod presją w swoim gemie serwisowym. Ja tylko czekam na słabszy moment na returnie i staram się atakować albo po prostu wyczekać na dobrą chwilę, zaryzykować. Dzisiaj właśnie tak było, mój przeciwnik był troszeczkę zdenerwowany, zagrałem dwa dobre returny i dociągnąłem do końca - dodał. W ćwierćfinale rywalem Janowicza będzie Arnau Brugues-Davi, Hiszpan rozstawiony z numerem 8.
Równolegle z Janowiczem na korcie obok grali ostatni polscy debliści w turnieju. Marcin Gawron i Andriej Kapaś walczyli z rozstawionymi z numerem 3. Rumunami: Andreiem Daescu i Florinem Mergeą. Niestety polska para uległa bardziej doświadczonym rywalom 3:6, 5:7. Na początku drugiej partii Polacy przełamali przeciwników, ale błyskawicznie oddali przewagę. Ponownie stracili podanie w dwunastym gemie, kiedy Gawron popełnił dwa podwójne błędy serwisowe. - Graliśmy słabo i to było przyczyną porażki. Rywale zagrali troszkę lepiej, nie ma o czym mówić - skomentował po meczu nowosądeczanin. Gawron i Kapaś we wrześniu ubiegłego roku zwyciężyli wspólnie w turnieju deblowym podczas Challengera w Szczecinie. W Poznaniu w I rundzie wyeliminowali czeskich tenisistów. - W I rundzie nasza gra była lepsza, a przeciwnicy byli słabi. Kończyliśmy w deszczu, ostatni gem był formalnością, byle tylko dograć mecz do końca. Na szczęście nikomu się nic nie stało, bo graliśmy w kałużach, udało się skończyć bez kontuzji - mówił o tamtym meczu Gawron. Po jego zakończeniu spotkania zostały przerwane na około dwie godziny. Pomimo porażki, polska para nie poddaje się: - Najbliższe turnieje będziemy grać razem, także na pewno wystąpimy wspólnie w deblu. Do końca września, października gramy w Europie, wolimy występować bliżej, gdzie czujemy się jak w domu - zakończył tenisista.
W piątek zostaną rozegrane ćwierćfinały gry pojedynczej oraz jeden półfinał debla.
Program i wyniki turnieju