Niedzielny finał gry pojedynczej tegorocznej edycji Poznań Open pomiędzy Jerzym Janowiczem a Jonathanem Dasnieresem de Veigy rozpoczął się tuż po godzinie 12:00. Najwyżej rozstawiony w turniejowej drabince łodzianin to aktualnie 87. rakieta świata, natomiast oznaczony numerem piątym Francuz w światowej klasyfikacji zajmuje 165. miejsce. Obaj panowie wcześniej nie mieli przyjemności rywalizować ze sobą na zawodowych kortach, dlatego też nie znali się zbyt dobrze.
- Wiem, że to leworęczny gracz, co mi bardzo pasuje. Na pewno będę potrzebował kilku gemów, by przyzwyczaić się do jego serwisów. Z głębi kortu powinno być dobrze, bowiem lubię grać z takimi zawodnikami, a na dodatek rywal nie jest wysoki - wyznał reprezentant Polski tuż po sobotnim półfinale.
Janowicz rzeczywiście nie pomylił się w ocenie swojego finałowego rywala. 21-letni łodzianin do ataku przystąpił już w pierwszym gemie meczu i szybko wywalczył przełamanie. Jedyny moment nieuwagi Polaka w premierowej odsłonie miał miejsce w czwartym gemie, kiedy to po serii słabszych serwisów, stracił przewagę. Dasnières de Veigy wyszedł nawet na prowadzenie 3:2, ale od tego momentu na korcie rządził już tylko Janowicz. Łodzianin zapisał na swoje konto cztery kolejne gemy, przełamując podanie Francuza w siódmym oraz dziewiątym gemie, i zwyciężył ostatecznie 6:3.
Na początku drugiej partii Polak dał się zaskoczyć, ale zdołał obronić oba wypracowane przez 25-letniego przeciwnika break pointy. Odtąd Janowicz grał już pewnie przy własnym podaniu i wyczekiwał dogodnego momentu do zaatakowania serwisu Francuza. Do tego właśnie doszło w szóstym gemie, kiedy to wyraźnie podenerwowany Dasnières de Veigy wyrzucił przy trzecim break poincie piłkę w aut. Utrata podania nie zniechęciła rywala do dalszej walki, wygrał on jeszcze własny serwis w ósmym gemie, ale wciąż miał do odrobienia stratę przełamania. Janowicz okazji nie zmarnował, popisując się wspaniałym bekhendem wykorzystał drugiego meczbola i w radosnym szale padł na kort. Po 83 minutach gry reprezentant Polski zwyciężył ostatecznie 6:3, 6:3, a zebrana przy głównej arenie zmagań publiczność stojąc zgotowała mu długą owację.
- Po raz piąty grałem w Poznaniu, gdzie zawsze jestem bardzo dobrze przyjmowany. W 50 procentach udało mi się wygrać dzięki życzliwej publiczności. Ostatnio nie schodzę prawie z kortów, rano przed finałem czułem duży ból pleców i musiałem skorzystać ze środków przeciwbólowych. To był jeden ze wspanialszych tygodni w moim życiu, wygrałem kolejno dwa Challengery i teraz przez tydzień muszę przede wszystkim odpocząć. Potem powinni się mną zająć lekarze i fizjolodzy. Nie polecę na turnieje do Toronto i Cincinnati. Teraz najważniejszy jest start w US Open. Przed tym turniejem jeszcze gdzieś w Stanach zagram - powiedział po niedzielnym finale szczęśliwy polski zawodnik.
Dla Janowicza to trzeci triumf w zawodach rangi ATP Challenger w tegorocznym cyklu i zarazem czwarty w całej jego dotychczasowej karierze. Wcześniej, w obecnym sezonie, łodzianin sięgał po mistrzowskie trofea na kortach ziemnych w Rzymie oraz przed tygodniem w holenderskim Scheveningen. Swój pierwszy tytuł w turnieju tej rangi polski tenisista wywalczył jeszcze w 2010 roku podczas imprezy w Saint Remy. Z kolei w całej swojej zawodowej karierze 21-latek z Łodzi ma już na swoim koncie jedenaście trofeów, w tym siedem wywalczonych w imprezach organizowanych pod egidą ITF.
Za zwycięstwo w Poznaniu Janowicz, aktualnie druga rakieta kraju, zainkasuje czek o wartości 4300 euro. Łodzianin, mimo końcowego triumfu i wywalczenia 80 punktów, w światowej klasyfikacji awansuje zaledwie o kilka pozycji, w okolice 82. miejsca. Reprezentant Polski bronił bowiem 65 punktów uzyskanych za ubiegłoroczny finał, w którym nie sprostał Portugalczykowi Rui Machado.
... to tyle na ten temat
A teraz niech spełni obowiązek wobec swojego zdrowia i da sobie dobry reset. To słuszna decyzja, że nie będzie się szarpał Czytaj całość