Tomasz Lorek: Andy Roddick - Wojownik z duszą freestyle'owca (cz. 1)

[tag=1390]Andy Roddick[/tag] zdecydował się niedawno na zakończenie kariery sportowej. O wielkim amerykańskim tenisiście pisze [tag=8161]Tomasz Lorek[/tag] (część 1).

W tym artykule dowiesz się o:

- Andy, dlaczego zatrudniłeś dwukrotnego mistrza Wimbledonu w grze pojedynczej, Jimmy’ego Connorsa? - głos reportera nakłuł ściany niewielkiej salki konferencyjnej i popłynął w stronę Roddicka. - Zatrudniłem go po to, aby nauczył mnie krzyczeć na sędziów - odpowiedział z błyskiem w oku Amerykanin. Salwa śmiechu przetoczyła się przez oblicza dziennikarzy, a Andy czuł się jak ryba w wodzie. On, człowiek nie stroniący od żartu, z ogromnym dystansem wobec własnej osoby, uwielbia szalony taniec pomiędzy drwiną, szyderstwem, uśmiechem i wrażliwością. Nawet wtedy kiedy ewakuowano gości z płonącego hotelu w Rzymie, Roddicka nie opuszczało poczucie humoru. - Hej, wy, przyjaciele z drabiną - odezwał się Andy, choć płomyki ognia pukały do drzwi jego pokoju. - Jeśli podstawicie drabinę pod moje okno, postawię wam pizzę! - krzyknął mistrz US Open’2003 w stronę strażaków. I nie miał na myśli naprędce skleconej pizzy, jeno przepyszną z okolic restauracji przytulonej do stacji metra Barberini…

Człowiek, który nie pozwolił zamknąć się na prostokącie o wymiarach 23, 77 na 10, 97 metra. - Nie należę do gatunku ludzi, którzy rozmyślają o tenisie w każdej sekundzie swojego życia. Nawet wtedy kiedy gram w Wielkim Szlemie, muszę znaleźć przestrzeń dla kawy w Starbucksie, a jeżeli w mieście będzie akurat koncert Red Hot Chilli Peppers czy U2, to chętnie odprężę się. Jeśli bracia Bryanowie zaproszą mnie na scenę, to chętnie wesprę ich wokalem podczas numeru "Ice, Ice, Baby" - wyznaje Andy Roddick. - To nie wchodzi w grę, Andy. Co najwyżej możesz zaśpiewać w chórkach. Jared Palmer jest lepszy w te klocki od ciebie. Nadaje się na wokalistę - zaśmiał się Bob Bryan.

Connors… Nie musiał uczyć Andy’ego jak prowadzić barwne scysje z sędzią stołkowym, bo Roddick dysponuje takim feelingiem, że buty same spadały z nóg kiedy otwierał usta. - Tylko nie wmawiaj mi, że uczęszczałeś do szkoły. A nawet jeśli, to na bank opuszczałeś lekcje matematyki - grzmiał Andy do sędziego podczas meczu na dawnej Vodafone (teraz Hisense Arena) w Melbourne. Australijska publiczność uwielbiała A - Roda, nie tylko za to, że wypinał fantazyjnie cztery litery podczas serwisu upodabniając się do kaczuszki, ale za wyjątkowy talent do tworzenia spektaklu. - Kiedy mówię: dzieciaki, nie zaniedbujcie edukacji, uczęszczajcie na lekcje, bo inaczej nie pozostanie wam nic innego jak sędziowanie tenisowych pojedynków, to nie mam na celu podnoszenia atrakcyjności widowiska. Dbam o fair play. Wiem ile wysiłku wkładam w trening, więc nie mogę zgodzić się na to, aby sędziowie ograbiali mnie z punktów tylko dlatego, że mają problemy ze wzrokiem i słuchem - tłumaczył Andy.

Przystanek Connors nie wywołał gigantycznej erupcji, ale pomógł Andy’emu wykrzesać więcej energii i grać bardziej agresywnie. Roddick chciał zakraść się do duszy Connorsa, zawsze imponowała mu waleczność Jimmy’ego. Pamiętał wspaniały come back Connorsa podczas US Open w 1991 roku. Jimmy cierpiał na ból nadgarstka w 1990 roku. Przewlekła kontuzja sprawiła, że Jimmy zagrał zaledwie 3 mecze w 1990 roku. Wszystkie przegrał, ale to wyzwoliło w nim jeszcze większe pokłady determinacji. Spadł na 936 miejsce w rankingu. Jednak nie powiedział ostatniego słowa. Otrzymał dziką kartę na Wimbledon’91, przebrnął dwie rundy, znów zasmakował ognia rywalizacji. Dostał dziką kartę na US Open i wzruszył tenisowy świat. Stefan Edberg, mistrz US Open z 1991 roku wyznał, że cieszy go zwycięstwo w Nowym Jorku, ale jest świadomy, że ten turniej Wielkiego Szlema zapisał się w pamięci opinii publicznej jako "Connors Open". IV runda Connors, upps…, pardon US Open. Tego dnia Jimmy obchodził swoje 39 urodziny. Pokonał po morderczym pojedynku, trwającym 4 godziny i 41 minut swojego rodaka, Aarona Kricksteina. W piątym secie Jimmy Connors przegrywał 2:5, ale doprowadził do tiebreaka i wygrał go 7-4. Kosmiczny mecz. 8 asów Connorsa, tyleż samo Kricksteina. Jimmy popełnił 7 podwójnych błędów serwisowych, Aaron tylko 2, ale mecz wygrał Connors. Jimmy pokonał jeszcze znakomitego Holendra Paula Haarhuisa (4 sety w ćwierćfinale), po czym uległ w półfinale Courierowi. Ameryka miała swojego bohatera.

Roddick czuł, że drzemie w nim duch nieustępliwego wojownika. W pewnym stopniu Andy był świadom tego, że z Jimmym łączy go pokrewieństwo dusz. Cięty jak brzytwa humor, życie w szybkim tempie, niebanalność, niechętnie zginał kark przed wielkimi tenisa. - Może mój problem polega na tym, że podwójnie nakręcam się kiedy nie darzę sympatią mojego przeciwnika. Z Federerem miałem kłopoty, bo jego trudno nie lubić, a niestety w najważniejszych finałach, to on okazywał się zaporą nie do przejścia. Wiedziałem, że Jimmy jest mi bliski pod kątem temperamentu, rockowego buntu przeciwko nieetycznym praktykom jakie zatruwają naszą planetę, więc chciałem spróbować. Hiperaktywność i gigantyczna ambicja to chyba nic złego, prawda? - pytał dziennikarzy A - Rod.

Jimmy wniósł powiew świeżości do arsenału gry Roddicka. Obaj panowie wyczuwali podobne fluidy, nie tylko dlatego, że przyszli na świat w podobnym terminie. Andy urodził się 30 sierpnia, a Jimmy 2 września. Raptem 3 dni różnicy. - To zdumiewające. Dojrzewam przy Jimmym. Całe życie myślałem, że jest takim pozytywnym furiatem, a wystarczyło, że parę razy wyskoczyliśmy na kolację, żeby przekonać się, że Jimmy to prawdziwy angielski dżentelmen. Odsuwał kobietom krzesło od stołu, pilnował aż usiądą, czuwał za oparciem, upewniał się, że lady spoczęła wygodnie na krześle, że suknia nie zaplątała się o nogi, dopiero siadał na swoim miejscu. Wzór kultury. To też mi w nim imponowało - przyznaje Roddick.

Andy Roddick
Andy Roddick

Niestety, Andy nie sięgnął po kolejny wielkoszlemowy skalp pod skrzydłami Connorsa. Finał US Open’2003, w którym Roddick pokonał "El Mosquito" - Hiszpana Juana Carlosa Ferrero, to jedyny finał Wielkiego Szlema wygrany przez uroczego urwipołcia z Nebraski. Z perspektywy czasu, Andy nieco żałuje stylu w jakim rozstał się z Connorsem. Jimmy pobierał uzgodnione wynagrodzenie w formie tygodniówki. Nie chodziło o konflikt na poziomie wysokości honorarium. Zderzyły się dwa silne charaktery. Każdy obstawał przy swoim. Roddick był nastawiony entuzjastycznie na współpracę przez pierwsze miesiące, ale stopniowo tracił zapał. W 2008 roku Andy wygrał turniej ATP w Dubaju. W drodze po tytuł pokonał takich tuzów jak Rafa Nadal i Novak Djoković. Przed wylotem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich Andy delikatnie zasugerował Jimmy’emu, że mógłby przylecieć do Nowego Jorku w drodze powrotnej z Dubaju. Roddick uważał, że to sensowny pomysł, bo mógłby wówczas spotykać się pomiędzy treningami ze swoją ukochaną, Brooklyn Decker. Praca z Jimmym, a w przerwie rozkoszne chwile z Brooklyn. - Trudno o lepsze miejsce na miłosne harce niż Wielkie Jabłko - twierdzi Andy… Jimmy zaproponował jednak spotkanie w jego posiadłości w Montecito. Andy chciał podyskutować o metodach treningowych, pragnął poczuć ducha rywalizacji, nasączyć umysł optymizmem, przygotować się do jeszcze jednego szturmu na Wimbledon, przy okazji zrelaksować się z Brooklyn, ale natrafił na mur. Osoby ze sztabu Roddicka uznały to za farsę. Padły stwierdzenia, że tak naprawdę Andy’ego trenował brat John, o kondycję dbał Doug Spreen, a Connors nie wykazywał wielkiego zaangażowania. Panowie poczuli się urażeni, coś pękło, Andy pozostał pod chmurami Nowego Jorku snując się w zamyśleniu ze swoją panią, wiatr zmusił go do założenia ciepłej czapki, Brooklyn zarzuciła na szyję apaszkę, było pięknie. Nadchodził wiatr przemian...

Przywołując tą scenę, można dojść do wniosku, że Andy i Jimmy stanęli po obu stronach mostu Brooklyńskiego. Patrząc na statystyki, można dojść do wniosku, że obu dżentelmenów dzieli kilka przęseł… Connors triumfował w 109 turniejach, Roddick ma na koncie 32 tytuły… Jednak pomimo tego, że w marcu 2008 roku Andy skierował kroki ku bratu, a w grudniu 2008 roku zaufał Larry’emu Stefanki, istnieje pomost, który łączy Jimm’ego z Andym.

Patrick McEnroe. W pierwszej rundzie US Open w 1991 roku Connors zmierzył się z bratem Johna, Patrickiem McEnroe. Cóż to był za dreszczowiec… Patrick prowadził już 2-0 w setach, ale wojownik z Belleville odrodził się i wygrał trzy kolejne sety! 6:4, 6:2, 6:4! Patrick McEnroe i Jimmy Connors spędzili 258 minut na korcie, Patrick posłał 12 asów serwisowych, ale to Jimmy wygrał mecz. I tenże Patrick McEnroe, który w 1991 roku odpadł w I rundzie US Open ulegając Connorsowi, stanął ramię w ramię z Andy Roddickiem w 2001 roku. Był luty 2001 roku, Bazylea. Patrick McEnroe debiutował w roli kapitana amerykańskiej reprezentacji w Pucharze Davisa. Przejął reprezentację po swoim starszym bracie, Johnie, który w lipcu 2000 roku przełknął gorycz porażki 0-5 z Hiszpanią. Patrick chciał postawić na młodzież. W Bazylei Amerykanie dzielnie walczyli, ale Szwajcarzy mieli na kim bazować. Roger Federer zdobył cenne punkty dla reprezentacji zarówno w singlu jak i w deblu. Andy Roddick debiutował, wygrał z Georgem Bastlem, zwycięstwo już nic nie dawało Amerykanom, bo po 4 meczach gospodarze prowadzili 3-1.

- W sporcie nie istnieje słowo gdyby, ale jeśli piąty mecz miałby decydować o zwycięstwie, postawiłbym i tak na Roddicka. Jego entuzjazm był zaraźliwy, on pozytywnie napędzał całą reprezentację - wyznał Patrick McEnroe. Trudno, aby Andy nie inspirował kolegów, skoro jako 10 - letni brzdąc przekroczył bramy niebios, tzn. obejrzał na własne oczy finał Pucharu Davisa. Mama Andy’ego, Blanche, otrzymała bilety, które rozdzielał szczęściarzom lokalny klub tenisowy. USTA (amerykańska federacja tenisowa) prowadziła szeroko zakrojoną akcję promocyjną przed finałem Pucharu Davisa: USA - Szwajcaria. Ludzie z USTA pragnęli, żeby mieszkańcy stanu Teksas żyli tym wydarzeniem. Blanche, wykąpana w oceanie radości, zabrała dwóch spośród 3 swoich synów: Lawrence’a i Andy’ego do Tarrant County Center w Fort Worth nieopodal Dallas. Obiekt w Fort Worth mógł pomieścić niewiele ponad 5 tysięcy widzów. Jednak atmosfera była niezwykła. - Żyłem w przekonaniu, że tenis to sport indywidualny. Tymczasem zobaczyłem wulkan ludzkich emocji, gorący doping, eksplozję patriotyzmu. Wygraliśmy ze Szwajcarią 3-1, a skład jakim dysponowaliśmy był chyba najlepszym zestawieniem w historii amerykańskiego tenisa: Andre Agassi, Jim Courier, John McEnroe i Pete Sampras. Pete nie dostał nawet szansy gry w singlu, wystąpił w deblu z Johnem McEnroe. Ten weekend zmienił mój pogląd na tenis. Wtedy zapragnąłem być taki jak oni. Nigdy nie sądziłem, że los będzie dla mnie tak łaskawy i kiedykolwiek zagram w reprezentacji USA w Pucharze Davisa. Gdy marzenie się spełniło, poczułem jakbym przeniósł się do krainy surrealu - rzekł po latach Andy.

To był niezwykły mecz. Amerykanie remisowali 1-1 po dwóch meczach w singlu, ale debel początkowo nie układał się po myśli gospodarzy. McEnroe i Sampras przegrywali 0-2 w setach z parą: Jakob Hlasek / Marc Rosset. Potem John i Pete znaleźli receptę na Szwajcarów i wygrali 3 następne sety: 7:5, 6:1, 6:2. Trzeci punkt decydujący o zwycięstwie USA zdobył Jim Courier pokonując Jakoba Hlaska w 4 setach: 6:3, 3:6, 6:3, 6:4. - Fascynuje mnie to, że w Pucharze Davisa niczego nie zdziałasz w pojedynkę. Nie grasz dla siebie, tylko dla kraju. Patrzysz na kolegów siedzących na ławce, widzisz emocje namalowane na ich twarzach i dajesz z siebie maksimum. To wspaniałe móc grać w Pucharze Davisa. Do końca życia nie zapomnę chwil kiedy stałem w Memorial Coliseum w Portland, a na trybunach byli moi rodzice i moi bracia: Lawrence i John. 12 tysięcy kibiców dało przykład co to znaczy być patriotą. Żona Patricka McEnroe, Melissa Errico, zaśpiewała hymn amerykański. Ich córeczka, Victoria była obecna na trybunach. Pamiętam, że Patrick nie mógł być z nami podczas ćwierćfinału Pucharu Davisa z Chile w 2006 roku, bo właśnie wtedy przyszła na świat Victoria. Nie zapomnę jak broniliśmy się przed spadkiem z Grupy Światowej w 2005 roku i pokonaliśmy na wyjeździe Belgię. Och, mam tonę wspomnień związanych z reprezentacją… - wzruszył się Andy.

Niewiarygodne. W 1992 roku Andy połknął bakcyla, w 2000 roku rozgrzewał przed ćwierćfinałem w Los Angeles Pete’a Samprasa i Andre Agassiego. To dlatego Andy był tak wdzięczny Mardy’emu Fishowi i Robby’emu Ginepri za to, że byli z drużyną przed finałem w Portland w 2007 roku. W 2004 roku Roddick zagrał w Sevilli w finale Pucharu Davisa przeciwko Hiszpanom, ale Rafa Nadal i Carlos Moya okazali się zbyt trudną przeszkodą do pokonania. Wreszcie, w 2007 roku wszystko zagrało, choć pierwszy mecz, na wyjeździe z Czechami, nie nastrajał optymistycznie. Kort ziemny, Ostrava. Po jednym z soczystych, piekielnie mocnych serwisów Roddicka, piłka o mały włos nie trafiła siedzącego na trybunie VIP, prezydenta Czech, Vaclava Klausa. - Jakie to szczęście, że nie żyjemy w XIX wieku. Wówczas jako reprezentant niższych warstw społecznych, musiałbym serwować (usługiwać) szlachetnie urodzonemu Vaclavovi. A tak, podniosłem do góry rękę w geście przeprosin i było w porządku. Nie spodziewałem się, że tenis może być tak niebezpiecznym sportem - żartował Andy, a czeski prezydent uśmiechnął się litościwie. Amerykanie pokonali Czechów 4-1, a w kuluarach zaśmiewano się, że spory wkład w zwycięstwo miała absencja Radka Stepanka, który wówczas nie był w najlepszych stosunkach z federacją. Nawet powierzenie roli kapitana Jaroslavovi Navratilovi nie przekonało Stepanka do zakopania wojennego topora. Poza tym, Radek wzdychał wówczas do Martiny Hingis, więc bardziej kręciła go panorama Pragi nocą i duch Bohumila Hrabala unoszący się nad "Zlatym Tygrem" aniżeli perspektywa gry na mączce w Ostravie.

Tomasz Lorek

W niedzielę zapraszamy na drugą część materiału.

Komentarze (1)
avatar
RvR
8.09.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
- Jeśli bracia Bryanowie zaproszą mnie na scenę, to chętnie wesprę ich wokalem podczas numeru "Ice, Ice, Baby" - wyznaje Andy Roddick. Ależ będzie brakowało w Tourze gościa z takim poczuciem hu Czytaj całość