Anna Niemiec: Jeśli dołożymy do deblowych tytułów sześć wygranych turniejów w singlu, otrzymamy jubileuszową pięćdziesiątkę. Po zwycięstwa numer 49 i 50 wybrałaś się razem z Natalią Kołat do Izraela. Jak było?
Olga Brózda: - Muszę powiedzieć, że ten kraj jest dosyć egzotyczny, również pod względem kultury. Szabat, którego wszyscy bezwzględnie tam przestrzegają, jest sporym utrudnieniem, gdy musisz bardzo szybko przejechać z jednego miasta do drugiego, bo zaraz zaczyna się następny turniej i trzeba zdążyć na weryfikację. Poza tym w Polsce nie często przelatuje nad tobą stado nietoperzy, a po ulicach nie spacerują sporych rozmiarów skorpiony. Ale to i tak jeszcze nic. Jeden turniej odbywał się niedaleko Strefy Gazy. Podczas meczów słyszeliśmy lecące i wybuchające rakiety. Przy każdym korcie stał mały schron i sędzia przed meczem informował, że w razie alarmu bombowego, będziemy musieli szybko się schować.
Wygrałaś 44 turnieje w deblu. Czy któryś z tych triumfów zapamiętałaś najlepiej?
- Najlepiej zapamiętałam trzy z nich: Ateny - z pulą nagród 25 tys. dolarów, Palić w Serbii - 50 tys. dolarów oraz Katowice - 25 tys. dolarów. W Grecji nie miałam partnerki deblowej i podeszłam do jedynej zawodniczki, która też jej nie miała. Powiedziałam prosto z mostu, że dobrze gram w debla i na pewno nie pożałuje grając ze mną. To była Margit Rüütel z Estonii: choć na początku nie miała zamiaru wystąpić w grze podwójnej, zgodziła się. Po wygranej powiedziała, że nie gram debla dobrze, ale bardzo dobrze. W Palić razem z Magdą Kiszczyńską wygrałam swój największy turniej - jak do tej pory. W Katowicach grałam z Natalią [Kołat]. Ten turniej pamiętam nie tylko ze względu na końcowe zwycięstwo, ale jeszcze bardziej w pamięć zapadł mi styl, w jakim wygrałyśmy. W całym turnieju straciłyśmy dosłownie kilka gemów. Grając na takim poziomie mogłybyśmy z powodzeniem wystartować w turnieju wielkoszlemowym.
Singlowe tytuły pamiętasz chyba wszystkie?
- Tak, ale najlepiej i najdłużej na pewno będę pamiętać swoje pierwsze zwycięstwo, w Chorwacji. Wtedy było to spełnienie moich marzeń. To był cykl trzech turniejów. Zawodniczka, która najlepiej wypadła w tych trzech imprezach miała dostać w nagrodę prawdziwe perły. Dzięki tej wygranej i dobrym startom w pozostałych dwóch turniejach, udało się akurat mnie. I teraz mam piękną pamiątkę na całe życie.
W czym tkwi tajemnica twoich deblowych sukcesów? Trenujesz jakoś specjalnie pod grę podwójną?
- Bardzo lubię grać w debla i w przeciwieństwie do wielu dziewczyn, nie boję się grać przy siatce. Tylko czekam na okazję, aby spektakularnie skończyć wymianę pod siatką jakimś efektownym wolejem. A treningi? Czasem robię jakieś ćwiczenia pod grę podwójną, ale sporadycznie.
W deblu dobór partnera to połowa sukcesu. Czego ty oczekujesz w pierwszej kolejności od partnerki?
- Najczęściej gram z Natalią Kołat, którą bardzo cenię m.in. za to, że jest waleczna i nieustępliwa. Ważne jest, żeby partnerka miała pewny wolej i serwis. Jeżeli nie gram z Natalią, to wolę umówić się z zawodniczką, którą znam z wcześniejszych turniejów, niż z kimś, kogo ledwie kojarzę z widzenia. Tak jak w grach zespołowych ważne jest, żeby partnerki wspomagały się w trudnych momentach, które w trakcie meczu często się zdarzają.
Miałaś kilka stałych partnerek. Z którą współpracowało ci się najlepiej?
- Z Natalią Kołat, bo spotykamy się nie tylko na korcie, ale również na gruncie towarzyskim. Jest moją przyjaciółką od wielu lat i bardzo dobrze się rozumiemy. Posiada wszystkie zalety, które wymieniłam wcześniej. Dobrze współpracowało mi się z Magda Kiszczyńską, z którą odniosłyśmy wiele sukcesów. Grałam też kiedyś z Sandrą Zaniewską, która jest bardzo wesoła na korcie. Lubiłam też grać z Karoliną Kosińską, która na wszystko potrafiła trzeźwo spojrzeć.
W tym roku odniosłaś cztery triumfy z partnerkami z trzech różnych krajów. Grałaś m.in. z Chinką. Nie masz problemów z porozumieniem się z zupełnie nową partnerką? Istnieją jakieś bariery językowe lub kulturowe?
- Rzadko się zdarza, żeby jakaś dziewczyna nie rozumiała nic po angielsku, więc język raczej nie jest przeszkodą. Tenis jest tym, co nas łączy i sprawia, że rozumiemy się nawet z zawodniczkami o zupełnie innej kulturze.
Jeśli na dany turniej nie jesteś z nikim wcześniej umówiona, to jak umawiasz wspólny występ w deblu?
- Najczęściej staram się grać z Polkami. Jeżeli nie ma nikogo z naszego kraju, wtedy patrzę na listę startową i potem najczęściej umawiam się przez Facebooka. Rzadko zdarza mi się, że szukam kogoś na miejscu, ale nawet wtedy zawsze znajdzie się ktoś, kto też nie ma partnerki.
W 2009 roku byłaś już bardzo blisko deblowego Top 100. Praktycznie jeździłaś już tylko na duże turnieje pod kątem debla. Co zaważyło na tym, że nie udało ci się wtedy pójść za ciosem lub utrzymać w okolicach czołowej setki?
- Zadecydował brak stałej dobrej partnerki, która tak jak ja nastawiłaby się tylko na grę podwójną. Mimo tego, że byłam blisko setki, nie otrzymałam dostatecznego wsparcia od Polskiego Związku Tenisowego. Chociażby pomocy w zdobyciu dzikiej karty do jakiegoś większego turnieju.
Co spowodowało przerwę w twojej grze od sierpnia 2011 do maja 2012. Co porabiałaś w tym czasie?
- O przerwie tez zadecydowały przede wszystkim względy finansowe i zdrowotne. Rozpoczęłam studia na kierunku Bezpieczeństwo Narodowe. Zawsze ciągnęło mnie do służb mundurowych: wojska i policji. Oprócz tego, że miałam w końcu czas na naukę, nadrabiałam zaległości kulturalne i towarzyskie. Dużo czytałam, spotykałam się z dawno niewidzianymi znajomymi. Robiłam rzeczy, na które wcześniej nigdy nie miałam czasu.
Jednak zdecydowałaś się na powrót.
- Zaczęłam trenować, bo miałam podpisaną umowę z klubem w Niemczech, z Bundesligi. W składzie miałyśmy również Andreę Petković i Julię Goerges. Menedżerowi klubu bardzo zależało, żebym grała, bo według niego w debla radziłam sobie nie gorzej, niż te dwie czołowe zawodniczki. Muszę przyznać, że taka wiara w moje umiejętności zmotywowała mnie do dalszej gry. Poza tym znalazł się również miłośnik tenisa, który postanowił wspomóc finansowo moją karierę. Za co z tego miejsca chciałabym mu bardzo podziękować.
A przynależność klubowa daje coś polskim zawodnikom? Wsparcie finansowe czy tylko możliwość trenowania?
- Przynależność klubowa zapewnia możliwość trenowania i minimalne wsparcie finansowe. Szef naszego klubu i aktualny prezes PZT, pan Jacek Muzolf, troszczy się o swoich zawodników i robi wszystko, aby nam pomoc. Zawdzięczam mu naprawdę bardzo dużo.
Jesteś z tego samego rocznika, co Marta Domachowska. Śledząc wyniki w młodzieżowych kategoriach, można było zauważyć, że w pewnym momencie we dwie dominowałyście na polskim podwórku, na przemian wygrywałyście najważniejsze krajowe imprezy. Jednak to Marta przebiła się do światowej czołówki. Co o tym zadecydowało?
- Myślę, że wszystko po trochu: szczęście, finanse, lepszy trener. Może Marta była zdolniejsza, bardziej konsekwentna ode mnie w dążeniu do celu.
Stoczyłaś już wiele pojedynków grze podwójnej. Czy po drugiej stronie siatki stawały już jakieś znane nazwiska?
- Już nie raz. Wygrałam mecze przeciwko Lucie Hradeckiej, która jest wicemistrzynią olimpijską, a w ubiegłym roku wygrała wielkoszlemowego Rolanda Garrosa. Udało mi się również wygrać z takim zawodniczkami jak Włoszka Flavia Penetta czy Rumunka Monika Niculescu.
Co planujesz teraz? Podporządkujesz starty pod grę podwójną czy singiel będzie priorytetem?
- Od jakiegoś czasu nastawiam się bardziej na grę podwójną, ale będę próbować również szczęścia w grze pojedynczej.