(Około)Tenisowy przegląd sezonu: Spaleni australijskim słońcem (1)

Pojedynki Rogera Federera i Rafaela Nadala od lat elektryzują kibiców na całym świecie. Tak było i w półfinale tegorocznego Australian Open, w którym tenisiści rozegrali znakomite spotkanie.

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Ciężko dokładnie zmierzyć, jak niesamowity wpływ na obraz współczesnego tenisa ma rywalizacja Rogera Federera i Rafaela Nadala. Lata walki na wszystkich kortach świata, wielkie finały, spektakularne zwycięstwa i bolesne porażki, całkowicie odmienne style gry i osobowości, a do tego niesamowita klasa na korcie i poza nim - te wszystkie czynniki powodują, że bez cienia przesady można tę rywalizację określić mianem najważniejszej we współczesnym sporcie.

Na pytanie "Kto jest twoim największym rywalem na korcie?" Federer odpowiada bez chwili namysłu: Rafael Nadal.

Rafa przyjechał do Australii przede wszystkim, by odbudować nadwątlone morale. Po przegranym finale US Open z Novakiem Djokoviciem z Hiszpana całkowicie zeszło powietrze. Do końca sezonu na kortach pojawiał się cień zawodnika, a o występie w Finałach ATP World Tour Nadal chciał jak najszybciej zapomnieć. Ich głównym punktem była upokarzająca klęska właśnie z Federerem, który wgniótł Nadala w kort.

Do pierwszego starcia między tenisistami doszło jeszcze przed rozpoczęciem imprezy, kiedy na konferencjach prasowych Szwajcar i Hiszpan przeprowadzili korespondencyjną kłótnię. Federer oskarżał Nadala, że ten lobbuje za zwalnianiem kortów i redukowaniem liczby turniejów na kortach twardych, Hiszpan zaś kontrował, mówiąc, że bazylejczyk jest niezwykle bierny, jeśli chodzi o organizację męskich rozgrywek i nigdy nie prezentuje twardo swojego stanowiska, uciekając się do grzecznościowych frazesów. Pozakortowa wymiana poglądów oczywiście tylko zaostrzyła apetyty przed zbliżającym się półfinałem.

W poprzednich spotkaniach turnieju tenisista z Majorki prezentował się dobrze, acz nie powalająco. Nad przepaścią balansował w ćwierćfinałowym meczu z Tomášem Berdychem, w którym przegrał pierwszego seta, a w drugim musiał bronić setbola. Wygranie tego pojedynku, a także świetna postawa w jego trzeciej i czwartej partii, dały Hiszpanowi wielki zastrzyk pewności siebie, tak bardzo potrzebnej przed zbliżającą walką na śmierć i życie ze swoim odwiecznym rywalem.

Federer za to w Melbourne imponował formą. Niepokonany od półfinału US Open 2011, przystępował do turnieju w roli głównego faworyta, a w pierwszych pięciu pojedynkach nie stracił nawet seta. Wypoczęty, zrelaksowany, pamiętając o ostatnim przytłaczającym zwycięstwie, miał zrewanżować się za porażkę w pamiętnym finale australijskiego czempionatu sprzed trzech sezonów.

Czterokrotny mistrz turnieju zaczął spotkanie rewelacyjnie. Często wchodząc w kort, maksymalnie skracał wymiany, nie dając Nadalowi szans na złapanie tak potrzebnego rytmu. Popisując się znakomitymi winnerami i nieszablonowymi rozwiązaniami, Federer błyskawicznie objął prowadzenie 3:0.

Dla Hiszpana był to sygnał, że czas wziąć się do pracy. Po wprowadzeniu się na odpowiednie obroty, Nadal zdołał odrobić stratę przełamania i doprowadzić do tie breaka, którego jednak Federer rozstrzygnął na swoją korzyść.

Kolejne sety potoczyły się według znienawidzonego przez Szwajcara schematu. W partii drugiej tenisista z Bazylei zaprzestał ofensywy i przyjął warunki Hiszpana. Była to fatalna decyzja i Federer ugrał w secie zaledwie dwa gemy, pozwalając przeciwnikowi na komfortowe prowadzenie gry i rażenie niesamowitymi topspinami.

W secie trzecim, bardziej wyrównanym, Szwajcar zdołał wydrzeć w siódmym gemie cenne przełamanie, ale natychmiast je oddał. Nie podcięło to jednak Federerowi skrzydeł i doprowadził do tie breaka, broniąc wcześniej piłki setowej. W dogrywce w głowie Federera ponownie ożyły demony przeszłości. Fatalne błędy i brak zdecydowania spowodowały, że Hiszpan szybko objął prowadzenie 6-1. Ostatni zryw bazylejczyka pozwolił mu dojść przeciwnika na 5-6, ale przy piątej piłce setowej Nadal wziął sprawy we własne ręce i potężnym forhendem wymusił błąd.

Do partii czwartej Szwajcar przystąpił z innym nastawieniem. Dążenie do skracania punktów, częste wizyty przy siatce i próba dominacji na korcie przynosiły przez większą część seta znakomite rezultaty, a szanse pojawiały się także przy podaniu Hiszpana. Katastrofalna w skutkach okazała się chwila dekoncentracji w zaciętym gemie dziewiątym, zakończona oddaniem podania.

Do serwującego na mecz Nadala uśmiechnęło się szczęście, kiedy broniąc w kolejnym gemie break pointa, jego defensywny lob wylądował na linii końcowej. Dwa punkty później to on cieszył się z awansu do finału i 18. zwycięstwa nad swoim największym przeciwnikiem.

- Wolę zejść z kortu pokonany w półfinale, niż przeżywać całą ceremonię po przegranym finale - ocenił po meczu Federer. - Patrząc na ten mecz z perspektywy, to moja pierwsza porażka od pięciu miesięcy, więc nie ma powodu do dramatyzowania. Nie musicie mi współczuć - komentował Szwajcar, dla którego Australian Open było dopiero początkiem kolejnego znakomitego sezonu.

- Gdy gramy w hali, do dwóch wygranych setów, Federer jest niezwykle agresywny. Mecz do trzech wygranych, na powietrzu, daje znacznie więcej czasu, by realizować swój plan i poszukiwać rozwiązań problemów, które stwarza rywal - zaznaczył Nadal, porównując mecz z Melbourne z dotkliwą klęską w Londynie.

- Gdyby dwa tygodnie temu ktoś mi powiedział, że zagram w finale Australian Open, to bym w to nie uwierzył - wyznał po meczu szczęśliwy Hiszpan.

Mimo sporej ilości błędów, Federer i Nadal raczyli fanów tym, co potrafią najlepiej. Niesamowite wymiany, prowadzone w świetnym tempie, bajeczne ataki Szwajcara i zabójcze kontry Hiszpana pozostawały w głowie znacznie dłużej niż zepsute woleje czy pomyłki w obronie. Tenisiści z pewnością rozgrywali wcześniej lepsze pojedynki, ale także ta konfrontacja mogła zadowolić miłośników białego sportu, a zgromadzona na Rod Laver Arena publiczność dostała to, po co przyszła: znakomity, emocjonujący mecz dwóch legend dyscypliny.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×