Pęknięta struna: Kolos z Tibro

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Trzy lata temu zadziwił świat, pokonując w czwartej rundzie Rolanda Garrosa mistrza mączki, Rafaela Nadala. Dziś, nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci na światowe korty.

W tym artykule dowiesz się o:

Robin zaczął grać w tenisa w wieku 5 lat. Pierwsze kroki na światowych kortach stawiał 9 lat później. Jako junior, plasował się nawet na drugim miejscu w rankingu, mimo że nie odniósł znaczących sukcesów w turniejach wielkoszlemowych (półfinał US Open). W 2001 roku otrzymał dziką kartę do turnieju w Sztokholmie, gdzie od razu pokazał się z dobrej strony, pokonując gładko dużo wyżej sklasyfikowanego Ramona Delgado.

Mimo pojedynczych sukcesów na początku kariery, finał na Roland Garros w 2009 roku był prawdziwą sensacją. Po wiktorii nad Nadalem wszyscy powtarzali, że tenisowy świat stanął na głowie. Sam Söderling nie potrafił wyjaśnić, jak tego dokonał. Nie był to jednak tylko jednorazowy sukces, ponieważ Szwed na stałe zagościł w światowej czołówce. Wynik na wiosennej lewie szlema powtórzył rok później, jednak tym razem król Paryża z Majorki nie zostawił złudzeń, że poprzednia porażka była związana z nieszczęśliwymi wydarzeniami i kontuzją kolan.

W 2011 roku zaczęło dziać się coś niepokojącego. O ile porażka z Nadalem na paryskich kortach nie dziwiła, o tyle słaby występ w Londynie i szybka porażka z Bernardem Tomiciem mogła zastanawiać. – Występ na Wimbledonie był zły. Rano wymiotowałem, miałem gorączkę. Nie wiem, dlaczego zagrałem. Ale to Wimbledon, chcesz grać, to jest to, na co pracowałeś całe życie. Odpychasz uczucie zmęczenia i próbujesz z całych sił.

Po londyńskim turnieju przyszła pora na szwedzkie Båstad. Söderling przyznał, że czuł się wypalony i rozważał wycofanie się. Niespodziewanie, zdobył jednak tytuł. Jak się później okazało, był to jego ostatni turniej przed długą przerwą. – Grałem dość dobrze, ale czułem, że coś jest nie tak. Kilka dni później, po raz pierwszy byłem naprawdę chory.

Po kolejnych miesiącach ciągłego osłabienia i powtarzających się dolegliwościach, po dokładnych badaniach, zdiagnozowano u niego mononukleozę – chorobę, która w przeszłości w łagodnej wersji dotknęła między innymi Andy'ego Roddicka i Rogera Federera. Niestety, Szwed, podobnie jak Mario Ančić, nie miał tyle szczęścia. O prawdziwym déjà vu może mówić Fredrik Rosengren, trener Söderlinga i szkoleniowiec Chorwata, gdy ten zachorował i po walce zmuszony był zakończyć swoją owocną karierę.

Robin, kiedyś czwarty zawodnik świata, teraz nieklasyfikowany w rankingu, ciągle odwleka termin powrotu do gry. Czasami, niepewność jest dla niego nie do zniesienia. – Nadzieja, brak nadziei, następnie znów nadzieja i ponownie jej brak. To naprawdę mnie zabija. Czuję się dobrze, zaczynam trenować, myślę, że może za kilka miesięcy powrócę do gry i naprawdę w to wierzę, po czym biegam zbyt dużo i budzę się następnego dnia rano, ponownie czując się źle.

W pewnym momencie, Szwed był w stanie trenować codziennie, ale atak grypy ponownie przerwał jego starania. – W poprzednich miesiącach, miałem najlepsze tygodnie od czasu choroby, każdy dzień dawał mi nadzieję, ale komplikacje sprawiły, że znów czułem się gorzej. Teraz jest lepiej, ale nie jestem aż tak zdesperowany, żeby wrócić chociażby jutro. Nauczyłem się żyć z myślą, że to w ogóle może nie być możliwe. Cokolwiek się stanie, będę jednak czuł, że zrobiłem wszystko, co mogłem.

Narzeczona Jenni Moström zawsze wspierała go z całych sił, a Robin zaręczynowy pierścionek zawsze przywiązywał do jednej ze sznurówek. – Czułem się bezpieczniej, kiedy miałem go przywiązanego do sznurówki, niż gdy miałbym trzymać go w torbie. Był ze mną cały czas, a Jenni "biegała" ze mną każdy metr przez ponad trzy lata.

Kilka tygodni temu zostali rodzicami małej Olivii, co całkowicie odmieniło ich życie i spojrzenie na świat, a oglądanie tenisa w telewizji nie jest już dla Robina aż tak bolesne, jak jeszcze kilka miesięcy temu. – Po raz pierwszy w życiu nie stawiam siebie na pierwszym miejscu, co jest bardzo dziwnym uczuciem. Całe moje życie skupiało się na tenisie, treningach, osiąganiu dobrych wyników. Chcieliśmy mieć dzieci dość wcześnie, ale cały czas odkładaliśmy to na przyszłość. Zawsze myśleliśmy, że nie jesteśmy gotowi. Teraz nie rozumiem, dlaczego czekaliśmy.

- Nie chcę, aby moja kariera już się skończyła – mówi. – Czuję, że mogłaby trwać przynajmniej pięć lat dłużej. Wciąż jednak jest wiele rzeczy, za które jestem wdzięczny. Choroba mogła zdarzyć się, kiedy miałem 18, 20 lat. Miałem 27. Do tego czasu, miałem bardzo dobrą karierę.

Kibice tenisa na całym świecie życzą Szwedowi szybkiego powrotu do zdrowia. My, możemy jedynie trzymać za niego kciuki i liczyć, że jeszcze kiedykolwiek pojawi się na korcie.

Robin Söderling wciąż wierzy w powrót na kort (Foto: Emmett Hume)
Robin Söderling wciąż wierzy w powrót na kort (Foto: Emmett Hume)

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (7)
Alk
30.11.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kolejna dobra pęknięta struna, gratulacje. Co do Robina - nie zobaczymy już jego nieśmiertelnego białego ręcznika okrywającego głowę, szkoda.  
avatar
pedro
29.11.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego tekstu! Szkoda mi Robina, ale chyba trzeba się oswajać z myślą, że możemy go już nie zobaczyć na kortach...  
avatar
vamos
29.11.2012
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
Świetny tekst, gratulacje.  
avatar
RvR
29.11.2012
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Jeszcze rok temu silnie wierzyłem w powrót Robina na kort. Teraz jednak ma już on swoją rodzinę i jego ponowne starty stoją pod ogromnym znakiem zapytania. :(