Foro Italico w Rzymie na początku XXI wieku było m.in. areną trzech z rzędu pięknych finałów Amelie Mauresmo (w 2003 roku przegrała z Kim Clijsters, w dwóch kolejnych sezonach sięgała po tytuł) oraz triumfu taktyki serwis-wolej Marii Jose Martinez w 2010 roku. W sezonie 2012 dla odmiany odbył się tutaj jeden z najdziwniejszych, bez wątpienia jeden z najbrzydszych (choć brzydota podana w odpowiedniej formie potrafi rozśmieszyć) finałów WTA Tour, w ostatnich latach. Maria Szarapowa pokonała Na Li 4:6, 6:4, 7:6(5).
Po wygraniu pierwszych pięciu potyczek z Li, w czterech kolejnych ich konfrontacjach Szarapowa nie wygrała nawet seta. W 2012 roku Rosjanka pokonała Chinkę trzy razy - poza Rzymem, w Miami i tuż przed metą sezonu w Pekinie. Na Foro Italico doszło dopiero do drugiej ich trzysetowej konfrontacji - pierwsza również miała miejsce na ceglanej mączce (Roland Garros 2009) i także lepsza była Szarapowa.
Padający przez większą część meczu deszcz zwiastował daremną walkę z przeciwnościami losu i zawodniczki niejako wbrew własnej naturze od początku uwierzyły, że tego dnia mogą kibicom zafundować wyłącznie pokaz pseudotwórczego tenisa. W I secie Szarapowa znalazła się pod wpływem docierającej do jej uszu muzyki między kroplami deszczu uderzającymi o kort i pogrążyła się w letargu, tak jak goście z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego nie mogący oprzeć się usypiającemu urokowi muzyki Chochoła. Bezładny taniec Rosjanki kosztował ją porażkę w secie, po tym jak Li (a raczej jej zagubiony w Wiecznym Mieście cień) nie wpadła w wir deszczowej melodii i w 10. gemie sięgnęła po decydujące przełamanie.
Wszystko wskazywało na to, że tenis Rosjanki w II secie zostanie całkowicie przemoczony i pogrąży się w depresji, jednak kora mózgowa Szarapowej nie chwyciła deszczówki i caryca z Niagania nie naraziła się na stratę w postaci braku obrony tytułu. Była liderka rankingu przegrywała już 4:6, 0:4, ale bezsłoneczna gra Li obróciła się przeciwko niej. Krople tłukące w płaczący tenis 30-latki z Wuhan potęgowały dramaturgię finałowej groteski. Biernie czekając, aż jej jasne oblicze wynurzy się z odmętów beznadziejności, Chinka przegrała sześć gemów z rzędu - serwując przy 4:4 miała 40-0, ale uciekło jej pięć kolejnych piłek (przy ostatniej zrobiła podwójny błąd).
W decydującym secie z głowy Li coraz mocniej sączyła się niedola jej tenisa, a niebo nad Foro Italico na toporność gry obu zawodniczek zareagowało, spuszczając na nie jeszcze więcej wody. Kibice mogli mieć tylko nadzieję, że finalistki w końcu się opamiętają w serwowaniu im mizerii. Po uzyskaniu przełamania już w pierwszym gemie, w drugim Szarapowa w ładnym stylu wróciła z 0-40 i wszystko wskazywało na to, że mokrą robotę doprowadzi do szczęśliwego dla siebie końca. Rosjanka jednak nie wykorzystała dwóch piłek na 5:1 i o mały włos, a jej marzenie o ponownym triumfie w Rzymie utonęło by w deszczu złudzeń. Zdobywając cztery gemy z rzędu Li wyszła na 5:4, lecz tego dnia jej tenis okazał się być nieurodzajny i skromna dawka inicjatywy w końcówce przesądziła o triumfie Szarapowej.
W 12. gemie Rosjanka obroniła piłkę meczową efektownym forhendem i o losach tytułu musiał rozstrzygnąć tie break, który został odroczony w czasie, bo aura zaśmiała się tenisistkom prosto w twarz. Po dwugodzinnej bezczynności Szarapowa i Li wróciły na kort, by zwieńczyć tę deszczową komedię. Rosjanka, choć prowadziła 3-0, do końca dygotała ze strachu przed wiktorią, lecz stan ducha Chinki był w jeszcze bardziej opłakanym stanie. Finał dobiegł końca, gdy tenisistka z Wuhan popełniła 56. niewymuszony błąd (miała 21 kończących uderzeń). Triumfująca Szarapowa w ciągu dwóch godzin i 52 minut czystej gry dorobiła się 20 piłek wygranych bezpośrednio, ale plam w postaci błędów własnych dała 59.
- Nie mam nic przeciwko deszczowi - tak naprawdę to go lubię - mówiła Szarapowa, której po raz czwarty w karierze udało się obronić tytuł, po Tokio - Japan Open (2003-2004), Birmingham (2004-2005) i San Diego (2006-2007). - Kiedyś deszcz pomógł mi wygrać Wimbledon - zaczęło padać, kiedy przegrywałam w półfinale z Lindsay Davenport. Byłam już całkiem blisko rezerwowania biletu do domu, jednak gdy wróciłyśmy na kort udało mi się odwrócić losy meczu. Dziś, gdy wróciłyśmy do gry kort był mokry, ale sędzia powiedział, że decyzja należy do nas i obie chciałyśmy kontynuować mecz.
- To dla mnie wielkie zwycięstwo w drodze do Rolanda Garrosa - kontynuowała Rosjanka. - Wiem, na jakim poziomie Li grała tutaj w zeszłym roku i jaki może osiągnąć poziom na korcie ziemnym - sposób w jaki się broni, porusza się po korcie i wraca na odpowiednią pozycję sprawia, że jest świetną zawodniczką na każdej nawierzchni. To zwycięstwo daje mi więc dużo pewności siebie.
- Mecz był jakimś żartem - powiedziała Li. - Ciężko jest grać przy tak rzęsistym deszczu, później zejść do szatni, odpoczywać przez dwie godziny i ponownie grać przy intensywnym deszczu. Mimo wszystko zabrałam z tego meczu wiele pozytywnych rzeczy. Tak ciężki mecz, jak ten pokazał mi, że jestem silna - fizycznie czułam się świetnie. Mogę z tego tygodnia zabrać ze sobą wiele pozytywów i myślę, że jestem przygotowana do Rolanda Garrosa. Dzisiaj obie miałyśmy szanse, ale Maria w końcówce okazała się lepsza.
Po rozegranie trzech turniejów w ciągu czterech tygodni i zdobyciu dwóch tytułów na kortach ziemnych Szarapowa miała wolny tydzień, by następnie pozycję dominatorki na tej nawierzchni w 2012 roku potwierdzić w Paryżu, gdzie skompletowała osobistego Wielkiego Szlema. Li z kolei na jedyny tytuł w sezonie musiała poczekać do amerykańskiego lata.