Wybrałem treningi z Janowiczem - rozmowa z Grzegorzem Panfilem, polskim tenisistą

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Do nowego sezonu przygotowywał się m.in. z Jerzym Janowiczem, ma ambitne plany na nowy sezon i nie ma zamiaru rezygnować z debla - Grzegorz Panfil, najwyżej sklasyfikowany zawodnik z Górnego Śląska.

W tym artykule dowiesz się o:

Dominika Pawlik: W porównaniu z poprzednim sezonem - na koniec spadłeś w rankingu, a twój tegoroczny dorobek to cztery tytuły deblowe i jeden finał singla. Jak oceniasz ten rok?

Grzegorz Panfil: Ogólnie nie był za dobry. Zacząłem dopiero praktycznie grać od maja, wtedy zarobiłem trochę punktów, do maja punkty powoli przybywały. To wszystko związane było z tym, że od stycznia do marca są problemy z halą i treningami. Na Śląsku nie ma hali, na której można potrenować, odpowiedniej nawierzchni, są obiekty ze sztuczną trawą czy ziemią, ale na tym się nie gra turniejów. Był to okres stracony, bo nie miałem gdzie trenować. Najbliższa hala znajduje się w Ustroniu (należy do brata, Aleksandra Panfila - przyp. red.), gdzie czasami przyjeżdżam. Ogólnie sezon w kratkę: raz lepiej, raz gorzej. Końcówka była trochę lepsza, dobrze zagrałem w Szczecinie oraz polskie Futuresy. Szkoda mi meczu podczas Pekao Szczecin Open z Hanescu. Myślę, że gdybym taki mecz wygrał, to może by się wszystko odmieniło. Ten mecz z Hanescu był w II rundzie szczecińskiego Challengera. Zagrałeś wtedy bardzo dobry tenis, publiczności się na pewno podobało.

- W sezonie to chyba jeden najlepszych moich meczów mimo porażki. Dobrze też zagrałem z Peterem Torebko w I rundzie. Podobnie było w marcu podczas Challengera w Rimouski, gdzie zagrałem niezłe spotkanie z Tatsuma Ito. To są takie mecze, w których dobrze gram czy nawet bardzo dobrze, ale potem przegrywam. Brakuje mi wygranego spotkania, nawiązuję równorzędną walkę z zawodnikami z Top 100, ale nie potrafię skończyć.

W mistrzostwach Polski w Legnicy zagrałeś, ale w halowych w Łodzi już nie, był jakiś specjalny powód ku temu?

- Miałem zaplanowane turnieje w Zagrzebiu i myślę, że to były najgorsze dwa turnieje w całym sezonie. Jak sobie o tym przypomnę... Po pierwszym turnieju w ogóle chciałem wracać do domu. Dwa razy przegrałem w I rundzie, wybór nie był trafny, czasami tak się zdarza. Nigdy tam nie byłem, poleciałem i już na pewno więcej nie wrócę. Start w listopadowych zawodach w Tiumeniu był podyktowany tym, że nie musiałeś grać w eliminacjach?

- Przypuszczałem, że tak będzie: końcówka sezonu, ostatnia impreza i zgłosiłem się wcześniej. Okazało się, że zagrałem od razu w turnieju głównym. Spotkanie z Konstantinem Krawczukiem było na styku, przegrałem 4:6, 4:6. Mecz był dziwny, nawierzchnia nie była szybka, miałem wiele break pointów, ale ich nie wykorzystałem. W pierwszym secie miałem sześć czy siedem szans, a on zaserwował mi siedem asów. Miałeś propozycję wyjazdu do USA do Akademii Nicka Bollettieriego, przekładałeś i ostatecznie nie wyjechałeś?

- Nie wyszło, miałem szansę trenowania w Łodzi, więc wolałem zostać w kraju, warunki tu są dobre. Z trenerem i sponsorem postanowiliśmy, że zostanę w Polsce. Będziemy starali się z Jurkiem trenować wspólnie, jeśli logistycznie będzie taka możliwość, bo wiadomo - obaj gramy różne turnieje. Z czego wynikają wasze wspólne treningi z Jerzym Janowiczem? To nie pierwszy raz, byłeś w Łodzi także na początku poprzedniego sezonu, trenowaliście też wspólnie, m.in. w Szczecinie podczas Challengera.

- Mamy jednego sponsora i tak się ułożyło, że po prostu Jurek się zgodził na to, żebym przyjeżdżał do niego. Dla mnie super sprawa: mogę trenować z bardzo dobrym zawodnikiem, on też dzięki temu ma partnera, bo w Polsce ciężko jest ze sparingpartnerami. Jest nas raptem pięciu czy sześciu, którzy jeszcze jeżdżą po turniejach i próbują. Ciężko dograć to logistycznie, żeby taką grupą się dobrać i wspólnie pograć. W ciągu roku byłem w Łodzi dwa albo trzy razy, ale to były krótsze spotkania. Na przykład byłem tu przed wylotem Jurka do Moskwy. Teraz tak się złożyło i wydaje mi się, ze będziemy trenować jeszcze częściej. Na Śląsku są niby zawodnicy, ale nie do końca to jest to. Nie ma też gdzie trenować, bo po co mam grać na sztucznej trawie czy dywanie, kiedy później jadę na beton. Powinno trenować się na nawierzchni, na której będzie grać się turniej. Wiadomo, że są różne odmiany betonu, ale u nas nie ma takiej nawierzchni w ogóle. Ten sponsor, o którym mówisz, to nie jest zupełna nowość w twojej karierze, natomiast Jerzy Janowicz po raz pierwszy powiedział o tym po finale w Paryżu.

- Tak, ja i Jerzy Janowicz mamy tego samego sponsora. Jest to firma Carbo-Koks, której prezesem jest pan Stanisław Churas. To osoba, której serdecznie dziękuję, Jurek pewnie też. Otrzymujemy pomoc finansową, bez której naprawdę byłoby ciężko, bo wydatki są kolosalne. Jest sponsor, ale nie jest nim Polski Związek Tenisowy?

- Obecnie nie. Kiedyś jak funkcjonował program PZT Prokom, były też środki na turnieje. Teraz nie ma takiej możliwości, żebyśmy dostali pieniądze ze związku. Może to się zmieni, może po sukcesach Jurka pojawią się sponsorzy?

Jak wygląda teraz twój team? Kto jest aktualnie trenerem?

- Rozstałem się z Michałem Piękosiem, a teraz będąc w Bytomiu trenuję z Darkiem Łukaszewskim i moim starszym bratem Aleksandrem, jeżdżąc do Ustronia. Szczerze mówiąc, przez ostatnie miesiące byłem w rozjazdach i poza domem, trenowałem na turniejach. Trenera od ogólnorozwojówki też zmieniłem, jest nim Zbigniew Borek. Najważniejsze jest to, że dobrze się czuję i mam motywację do gry. Na kortach twojego klubu - Górnika Bytom, organizowany jest od kilku lat turniej, wcześniej był to Challenger, aktualnie ITF. Czy są już jakieś informacje na jego temat w nowym sezonie?

- Na razie nie wiem, w zeszłym roku firma Carbo-Koks była sponsorem turnieju w Bytomiu z pulą 15 tysięcy dolarów. Nie mam pewności, czy ten turniej odbędzie się w następnym roku, jeśli tak, to pewnie z taką samą pulą. Turnieje w Polsce to zawsze szansa zagrania u siebie i szansa dla Polaków.

Na kortach Górnika Bytom widoczna jest jakaś duża inwestycja, czy możesz zdradzić, co to będzie?

- W Bytomiu jest budowana dwukortowa hala z całym zapleczem. Ma być tam sztuczna trawa albo mączka. Skoro na Śląsku nie ma warunków do trenowania na hali, czy do sezonu przygotowujesz się tylko w Łodzi i Ustroniu?

- Kilka razy byłem w minionym roku u Michała Przysiężnego we Wrocławiu, graliśmy tam w klubie Matchpoint albo Redeco. Tam są hale z nawierzchniami, na których rozgrywane są turnieje, tak jak ta u Jurka. Na Śląsku nie ma hali z prawdziwego zdarzenia, w której byłaby odpowiednia nawierzchnia, restauracja, siłownia czy basen; takie kompleksy, jakie są na zachodzie w Niemczech czy Belgii. Przyjeżdżasz rano, wyjeżdżasz wieczorem i na miejscu jest wszystko: siłownia, odnowa biologiczna, można coś zjeść i odpocząć - ma się swój pokój. My niestety odstajemy od tych krajów.

W minionym sezonie grałeś debla rzadziej niż dwa lata temu, ale i tak zdołałeś wywalczyć cztery tytuły.

- Grałem tego debla z lepszym nastawieniem. Debla traktuję drugorzędnie, bo cały czas chcę grać singla i na tym się koncentruję. Jakby singiel nie wyszedł tak, jak bym chciał, to zostaje debel. Nie wiem, z kim miałbym grać na stałe, czy z jakimś Polakiem czy z zawodnikiem zagranicznym. Próbowałem sił z Andriejem Kapasiem, Marcinem Gawronem, Michałem Przysiężnym. Dobrze mi się też gra z Błażejem Koniuszem, ale on do profesjonalnego tenisa już chyba nie wróci. Na pewno w następnym roku będę grał debla i traktował go poważnie. Czyli cel na kolejny rok: grać nie tylko singla, ale także debla. Coś jeszcze?

- Chcę grać przede wszystkim Challengery, może tylko jeden Futures na przetarcie. Myślę, że nie będzie tak, jak przez ostatnie 2-3 lata, że jest początek sezonu, a ja niby jestem przygotowany, ale nie czuję tego tenisowo. Nawet zastanawiałem się, czy nie zrobić dłuższej przerwy od tenisa, bo od stycznia do marca gram i fizycznie czuję się dobrze, ale tenisowo nie do końca. Z trenerem ustaliłem, że będę robić ogólnorozwojówkę i tenisa, ale tylko raz dziennie. Chciałbym zaskoczyć już na początku roku, a nie dopiero w maju, kiedy zaczyna się sezon na ziemi.

Znaczne są różnice w punktach do rankingu, jakie można wywalczyć w Futuresach oraz Challengerach.

- Za ćwierćfinał w turnieju z pulą nagród 10 tysięcy dolarów są dwa punkty, w najmniejszym Challengerze za przejście rundy jest sześć punktów. Poziom jest podobny, a czasami jest tak, że wychodzi się na kort przeciwko zawodnikowi bez rankingu czy spoza Top 1000, a on walczy jak o życie, bo to jest jego szansa. W Challengerach czasami łatwiej zdobyć punkty niż w Futuresach, oczywiście nie zdarza się to często. Ponieważ uczestniczyłem w wielu Futuresach, dlatego chcę grać tylko Challengery. Za wygranie najmniejszego ITF otrzymuje się 18 punktów, a najmniejszego Challengera - 80, oczywiście jest to różnica poziomów. Co do kortów ziemnych... Mówiłeś kiedyś, że to twoja ulubiona nawierzchnia?

- Myślę, że wynika to z tego, że w sezonie zimowym trenowałem zawsze na ziemi. Uważam, że po prostu nie mam ogrania na betonie, mam nadzieję, że to się zmieni i ja zmienię nastawienie. Dla mnie liczyła się tylko gra na ziemi, a widzę, że na betonie sobie radzę.

Źródło artykułu: